motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

wtorek, 27 września 2011

Zachwyciłam się...

piosenką , którą znalazłam na wirtualnym odtwarzaczu mp3 na blogu u Qrki - dziękuję!
Od razu wpadłam na pomysł,żeby założyć sobie własny i puścić na nim to, co lubię:)))

Słuchając i oglądając postanowiłam sięgnąć po film. Historia idealna jak na romantyczną komedię, trochę baśniową, dobrą na sobotni luźny wieczór. Pewnie wszyscy ją znają, bo film "Kate&Leopold " jest dosyć często powtarzany w tv. Film jak film - oglądnąć można. Ale piosenka...nie może mi wyjść z głowy!
Uwielbiam walce! Naprawdę piękny i prosty tekst o ludziach, którzy  świata poza sobą nie widzą. Choć ze znanymi metaforami, jednak nadal wzrusza w towarzystwie spokojnej melancholijnej muzyki wykonywanej przede wszystkim przez 'duszoszczypatielną' sekcję smyczkową, gitarę autora i delikatne dźwięki trójkąta, a może to jest bijący kwadransy na kominku stary kurant becker? Te wyznaczające rytm delikatne uderzenia są jak bijące serce tego utworu.

Poszukałam trochę o historii piosenki na tej stronie :

W 2001 roku Sting otrzymał od Jamesa Mangolda, reżysera Przerwanej Lekcji Muzyki, propozycję napisania piosenki promującej jego najnowszy film Kate i Leopold z Meg Ryan i Hugh Jackmanem w rolach głównych. Film był trochę baśniową komedią romantyczną, dlatego piosenka miała być lekka, przyjemna i o miłości. Aby osiągnąć taki efekt kompozytor sięgnął po nieco zapomniane już metrum trzy-czwarte tworząc śliczny walc pod tytułem Until. Utwór ten miał być panaceum na rozpacz, jaką wywołały zamachy z 11 września. Niezwykła aranżacja i piękny tekst zapewniły sukces tej piosence. Ukoronowaniem tego sukcesu okazała się kolejna z rzędu nominacja do Oscara oraz statuetka Złotego Globu dla najlepszej piosenki filmowej roku 2001.
Przegrał jednak z utworem z filmu 'Potwory i spółka ' -"If I Didn't Have You" Randy'ego Newmana. Uważam ,że niesłusznie .

Wklejam odnośnik do strony z wideo i tekstem i niżej moje skromne tłumaczenie - kalekie, ale jak to zawsze z językiem obcym bywa - tłumaczenie wierne nie jest piękne, piękne nie jest wierne :)

Gdybym świat skrył w butelce
I wszystko w świetle księżyca zamarło by
Czy bez twojej miłości słałby blask?
Gdybym miał Arystotela serce
I rozum i znał tajemnic szyfr
Z twoją miłością w mym sercu co by trwało tak?

W twoich ramionach gdzie świat przestał kręcić  się
Sny  mają spełnić się
i ważny jest w tańcu ostatni obrót stóp
W twoich ramionach wszystko jest proste jak znak
Żadnej rzeczy nie lękam się tak
Jak tego momentu gdy bliski tańca kres…

Gdybym świat skrył w klepsydrze
Osiodłał  księżyc tak by ruszył w dal
Dopóki gwiazdy ślą swój blask, dopóki…

Kiedyś spotkasz wybraną
I wszystko wkoło zmilknie nagle tak
Że aż poczujesz dotknięcie misterium
W świetle nocy  wszystko rozbije się w pył
A ty czujesz że już ją dobrze znasz
Najstarsza historii lekcja w imperium

W twoich ramionach gdzie świat przestał kręcić  się
Sny  mają spełnić się
i ważny jest w tańcu ostatni obrót stóp
W twoich ramionach wszystko jest proste jak znak
Żadnej rzeczy nie lękam się tak
Jak tego momentu gdy bliski tańca kres…

O, gdybym świat skrył w klepsydrze
Osiodłał  księżyc tak by ruszył w dal
Dopóki gwiazdy ślą swój blask
Dopóki czas zatrzymał nas, dopóki…

W tym samym czasie mieliśmy jeszcze szansę podziwiać ciekawą interpretację dawnego hitu The Police (napisanego przez Stinga) Roxanne. Utwór tym razem pod tytułem El Tango De Roxanne w wykonaniu Ewana McGregora, Jose Feliciano oraz Polaka (!) Jacka Komana pojawił się na ścieżce dźwiękowej do filmu Moulin Rouge! Ta przesiąknięta namiętnością piosenka w rytmie tanga przez niektórych uznana została za najlepszą na całym albumie.
Obu możecie posłuchać na tym blogu włączając głośniki.

Miłego odbioru i wpadnięcia w zachwyt życzę!

Ognisko

Zaplanowane, oczekiwane, odbyło się zgodnie z tradycją w ostatnią sobotę września.

Pogoda - wymarzona ( dobrze jest zamówić wcześniej odpowiednią,ale w tym roku udała się cudnie): nie za ciepło, nie za zimno, w sam raz na siedzenie do słoneczka, pieczenie czego popadnie i wdychanie uzdrowiskowego powietrza.

Jak zawsze bywało, kto chciał wziąć udział przynosił coś dobrego, więc na stołach mieliśmy oczywiście pieczyste ( różne kiełbaski, kurze udka) specjalność cioci Celiny czyli śliwki i czosnki owinięte boczusiem ( mniam! zniknęły w minutę) i łososia.Były przeróżne sałatki na zimno - tradycyjna jarzynowa, z brokułami i chińskim makaronem, ryżowa z sałatą i orzechami oraz dwie zapiekanki na ciepło - ziemniaczano-kiełbasiana i brokułowa. Nie zabrakło pysznych ciast ( a własciwie zabrakło, bo jak na koniec chciałam spróbować, to nawet okruszków nie było, co tylko wspaniale świadczy o pieczących i apetycie jedzących): sernik, dwie szarlotki, placek ze śliwkami i tortowiec.Specjały domowe przywiozła nam rodzinka M.: dżem z mirabelek, sok z porzeczek ( lokalnych!), wino i cukinię na ostro- wszystko wytwory rąk włąsnych.

Kto chciał siedział sobie i wystawiał co mógł do słonka, gadał z kim mógł, bo jedna z niewielu okazji, żeby się spotkać. Jedni przychodzili, drudzy wychodzili i nikomu się nie spieszyło, bo właściwie dokąd?

Było kilka nowych świeckich tradycji, które może sie przyjmą czyli podpisywanie kubeczków, żeby nie zużywać ich tonę, wybieg z dużymi i małymi zabawkami dla najmłodszych.


Wszystkie dzieciaki duże i małe wariowały jak szalone...


...bo wybieg duży, pogoda cudna...była i zabawa w chowanego i kopanie piłki i szaleństwa z piłeczkami w basenie, a jako słodka niespodzianka w porze kolacji - czekoladowa fontanna z owocami i piankami do zanurzania.Widok ryjków całych w czekoladzie- bezcenne!


Ze znanych i lubianych były ziemniaki z małym masełkiem dla każdego chętnego, grupowe zdjęcie uczynione dokładnie o 16:00 i od razu wydrukowane i włożone w ramki dla każdej rodzinki, zdjęcie dzieci na schodach- tak jak 20 lat temu , tylko dzieci teraz było więcej :)))
Zwierzęta - czyli miejscowe koty Zuzia i Śnieżka oraz przyjezdny pies Piksel również miały swoje pięć minut, a właściwie nie tyle prezentację, co pełną michę non stop, bo ileż można samemu jeść?

Przede wszystkim byli goście - ci najstarsi i najmłodsi,ci wierni i niewierni. Nie wszyscy mogli z różnych przyczyn( najczęściej zdrowotnych niestety), ale tak bardzo ucieszyliśmy się z dawno niewidzianych - Pani Stasi, wujka Ryśka z żoną, i bardzo bardzo z Olusi z Tatą, której udało się dotrzeć. O Olusi i pomocy dla niej tutaj - koniecznie przeczytajcie i w miarę możliwości pomóżcie!


Goście tworzyli wspaniała leniwą atmosferę, pełną wspomnień i wiadomości o tym, co u kogo. Chyba wszyscy wspominali Głównego Organizatora Wicka, którego nie ma już między nami, ale na pewno patrzył z góry i chyba się uśmiechał :)


Było dużo radości, uśmiechu, spokojnego wypoczynku i pozytywnych fluidów, które na takich zjazdach okazują się najważniejsze i niezbędne.
No i piękny początek jesieni w tle i na pierwszym planie.



W dzisiejszym zabieganym świecie takie dni, spotkania okazują się rzadkimi perełkami, które potem przywołujemy z ciepłem w sercu. Ogromna szkoda,że nie ma już świata mojego dzieciństwa, w którym Kurdwanów zajmował ważne miejsce właśnie jako miejsce spotkań i pełnego dziecięcego szaleństwa.

Tym bardziej tego ogniska nie mogłam się doczekać i z wielką radością przygotowałam, co mogłam.
Oczywiście nie sama.Gospodarzem i głównym sponsorem była moja siostra, bez której udziału, wkładu pomocy i organizacji impreza by się nie odbyła. Wielkie DZIĘKUJĘ dla niej i dla
- wszystkich którzy przynieśli pyszne jedzonko i picie, bo zaiste było pyszne!
-Rodzince M. za udostępnienie zabawek dla dzieci
-Rodzince K. za udostępnienie czekoladowej fontanny i pysznego ananasa
-Kasi M-K, Kasi S.,Stryjowi Wojtkowi, stryjowi Jackowi i wszystkim fotografom za robienie zdjęć
-Dorocie za wykoszenie terenu
- Dominikowi i Maćkowi za dmuchanie zabawek
- sąsiadce za robienie napojów gorących
-Magdzie i Justynie za pomoc przy drukowaniu i oprawianiu zdjęć
- Justynie dodatkowo za mycie garów
-wszystkim ,którzy obsługiwali grilla i obsługiwali innych
- ogólną samopomoc chłopską
- wszystkim ( w liczbie gości ogólnej 48) za wszystko,a przede wszystkim za tworzenie fajnej atmosfery
- Ostatnim uczestnikom, którzy nie wiem kiedy pojechali, bo ja wyjechałam o 20:00. A wiadomo, że najlepiej siedzi się w noc przy ciepłym piecu i ogniu.


Wielkie pozdrowienia dla cioci Zosi, która tak bardzo chciała być i tak bardzo nie mogła - za rok liczymy na wejście specjalne!

Bardzo zabrakło mi Ojca. Bardzo zabrakło wspólnego śpiewu - może nikt się po Mistrzu nie chciał wychylać  i majestatu się wzdragał? W przyszłym roku to nadrobimy! Bo pomysły na następne ognisko już są! A pogodę zamawiam na następny rok już dzisiaj. Tak na wszelki wypadek.

P.S. Tutaj Galeria zdjęć.Pełna relacja fotograficzna zostanie umieszczona na naszej rodzinnej stronie tu - zdjęcia dostępne po zalogowaniu. Zaglądajcie tam często!

piątek, 23 września 2011

Teraz czytam...Ludzie na walizkach - nowe historie

Książka przeczytana już z miesiąc wcześniej, post wstawiam w tzw. wolnej chwili, czyli teraz. Teraz też nie jest wolne, ale po ostatnich doświadczeniach z Jaśkiem nauczyłam się ,że nie ma na co czekać i wolnych chwil będzie coraz mniej.

zdjęcie stąd


Lubię Hołownię. Jako autora książek i felietonów w różnych gazetach, jako prowadzącego 'Mam Talent', jako człowieka. Bardzo podoba mi się to ,że stara się nie być płytki, ma ogromne poczucie humoru, o sprawach dotyczących duszy mówi językiem współczesnym i prostym jak konstrukcja cepa i w tym wszystkim pozostaje sobą.

"Ludzie na walizkach" - czytałam część pierwszą i drugą - obie serdecznie polecam.Prawdziwe historie ludzi zwykłych i popularnych, ich zderzenia z osobistymi tragediami, trudnymi wyborami, śmiercią najbliższych, ciężka chorobą. Historie- rozmowy niezwykłe, pełne wzruszeń po obu stronach - pytającego i pytanego. Poruszają najdelikatniejsze struny naszego ja, mówią często o takich sytuacjach, które chcemy zapomnieć.Piękne i prawdziwe opowieści o codziennym życiu niezwykłych ludzi, od których można nauczyć się, co to znaczy żyć naprawdę.

Bardzo poruszyły mnie szczególnie dwie - żony zmarłego aktora Macieja Kozłowskiego i żyjącego Tadeusza Brosia ( kto nie oglądał Teleranka?).Kozłowski lubił różne złote myśli i aforyzmy. 
Niech dwa cytaty z jego kolekcji będą zachętą do przeczytania tej wspaniałej,ważnej i absolutnie niezwykłej książki :
'Muzyka nie jest z fortepianu' oraz 'Żyje się dla kilku spotkań i paru wzruszeń'.

Książkę nawet we fragmentach przeczytać! o tutaj.
A  tu informacje.

czwartek, 22 września 2011

Teraz czytam....Grocholę!

Postanowiłam zacząć, bo były już filmy, wywiady i w tv tańczyła, a ja nic na jej temat.Cała Polska wszystko wie, a ja jak ta sirota. Za przedostatnim pobytem w szpitalu nabyłam na kauflandowej półce "Zielone drzwi", a za właśnie zakończonym pobytem j.w. w małej księgarni "Makatkę" - dwie ostatnie książki Grocholi.

Ogólnie - jestem zachwycona tymi, które wymieniłam!!! Przeczytałam też "Kryształowego Anioła", ale oceniam słabiej. Na razie o hitach.

"Zielone drzwi"
zdjęcie stąd

Książka doskonała pod każdym względem- formy i treści. Formy, bo w którym miejscu się jej nie otworzy, orientujemy się natychmiast i wiadomo o co chodzi. Treści, bo to spory zbiór wspomnień z różnych okresów życia, ułożonych chronologicznie, niby autobiografia, ale nie tylko.
Brzmi bardzo górnolotnie, ale czyta się rewelacyjnie.
 Jak zaznacza autorka, wszystkie historie opisane w książce są prawdziwe. I może właśnie dlatego już nie pamiętam, kiedy tak się śmiałam czytając książkę i kiedy tak naprawdę pomyślałam o kilku ważnych życiowych sprawach. Opowiedziane historie dotyczą codziennego życia -dzieciństwa, rodziny, ludzi, zwierząt, zapamiętanych zdarzeń, pracy w różnych miejscach, rozmów z różnymi ludźmi i co z nich wynikło.Są miejscami tak niezwykłe, że muszą być autentyczne, bo nikt by tego nie wymyślił.

Każde zdarzenie, o którym piszę, miało miejsce. Każda osoba, o której piszę, istniała naprawdę. Każda moja miłość była prawdziwa.
To jest moje życie. - pisze Grochola.

Lektura zdecydowanie na poprawę nastroju i jesienny spleen. Pisana lekkim, swobodnym piórem, z ogromnym poczuciem humoru i zmysłem obserwacyjnym. Kilka historii tak wryło mi się w pamięć, że trudno będzie je usunąć i dobrze, bo co sobie przypomnę, to wybucham śmiechem ( zwłaszcza o wujku Lonku, Pueri sursum aves i Polką żeś...- to dla tych co już czytali).Niezwykła jest też historia tytułowych zielonych drzwi.

Swój egzemplarz jeszcze w szpitalu dałam Iwonie - mamie malutkiej Lenki, którą serdecznie pozdrawiam! Na pewno chcę mieć drugi własny.
To książka wielokrotnych powrotów!Dla mnie pozycja obowiązkowa - polecam, polecam, polecam!!!!
Kilka informacji o książce tutaj.

Druga, która mnie położyła na łopatki to "Makatka".

zdjęcie stąd

Swoista rozmowa matki Katarzyny Grocholi z córką Dorotą Szelągowską.
Felietony ułożone w kalendarz od września do września, ilustrowane zdjęciami z rodzinnych albumów.Jedna pisze tekst, druga tekstem odpowiada. Dwie różne osobowości, dwa style, to samo poczucie humoru. Opisywanie tej samej historii z punktu widzenia dwóch osób.

Trochę o najbliższych, trochę o tym, co w życiu robią, ale przede wszystkim o wyjątkowej więzi matka- córka. Fajne jest to, że nikt tu nikogo nie udaje.Grochola jest 'tą wielką pisarką' a jej córka 'tą żoną Adama Sztaby - muzyka', a równocześnie są dwiema świetnymi babkami, które po przeczytaniu chciałoby się poznać osobiście z dobrodziejstwem inwentarza.

Choć zupełnie inna kompozycyjnie od "Zielonych drzwi", bardzo do nich zbliżona - błyskawicznie poprawia nastrój, wciąga. Te historie po prostu chce się czytać i opowiadać innym.Jeszcze o książce tu.

Obie książki uznaję za dobre do wręczenia na każdą okazję, bo zdecydowanie przyczyniają się do poprawy zdrowia psychicznego przez śmiecho- i wzruszenioterapię.

My w 'Niedzieli'

W ramach ostatniego wychodnego zawitałam w gościnne progi Gosi i przegadałam z nią do prawie 2 nad ranem. Ja jako sowa zniosłam to świetnie, za to skowronek Gosia już nie tak fajnie...
Nasze wieczorno-nocne Polek rozmowy zaoowocowały artykułem w tygodniku Niedziela ( wydanie małopolskie, numer 39 - aktualny), gdzie można poczytać o mnie i mojej rodzince.Zapraszam do lektury!
Choć czasopisma raczej nie czytam, zawsze to prasowy debiut. Poglądów się nie wypieram, zdjęc też, a kariery okładkowej i ogólnoprasowej i tak nie zrobię. A jednak miło zobaczyć bliskich w gazecie! Jaśkowi się strasznie podoba:)


Dziękuję Gosi za cierpliwość i za to, że przerywała mi od czasu do czasu i jeszcze nakarmiła pyszną kolacją i deserem!

Znowu szpital :(

Niespodziewana wizyta w szpitalu z Jaśkiem przerwała przygotowania do urodzin Pucy ( czyli Staszka). Właściwie wszystko było gotowe. Nawet Peppa na tort i prezenty. Niestety Jasiek wygrał, bo z 40 stopniami celsjusza się nie dyskutuje... W przyszłym roku nic mu nie powiemy do ostatniej chwili, żeby się nie zorientował :)
Atmosfera w szpitalu super, bo wszyscy nas już znali z poprzednich pobytów i cieszyli się na widok Jaśka. Zwłaszcza Babcia Ziutka, którą serdecznie na łamach pozdrawiamy.
Widoki z okna sali głęboko nieciekawe, z okna kuchni lepsze:


Były oczywiście zabawy w chowanie się we windzie ( z Karolem) i gdzie popadnie ( szafka 35x35x35):



I jeszcze jedna historia, która przekonała mnie,że
a) warto miec paranoję na punkcie zdrowia własnych dzieci
b) pozory mylą
c) w przyrodzie nie ma przypadków
d) inne

 Przypadek Alanka.
Alanek trafił późnym wieczorem do szpitala, ponieważ po kolacji postanowił dojeść sobie coś słodkiego i padło na całe opakowanie dużych granulek homeopatycznych. Właściwie nic groźnego. Zrobili mu płukanie żołądka, podłączyli do kroplówki i zostawili na standardowe 3 dni. I nie byłoby w tym nic dziwnego, ale
- nigdy nie widziałam tak dużego dwulatka ( w czerwcu skończył)- ważył 27 kilo, był wyższy o 2 głowy od mojego Jaśka ( 90 cm) i numer buta 28.Mówił całymi zdaniami. Jadł za 2 moich chłopaków i męża razem wziętych.
- po zrobieniu badań lekarz prowadząca długo nie mogła uwierzyć w wyniki morfologii i zleciła ją jeszcze 2 razy
-dziecko NIGDY w ciągu 2 letniego życia nie miało robionych żadnych badań, więc nie było materiału porównawczego.
Co się okazało? Ten wyjątkowy okaz zdrowia miał wrodzoną anemię! Jego krwinki czerwone były mniejsze niż ustawa przewiduje i miał spore niedobory żelaza, co oczywiście można było leczyć już wcześniej. Ukłony dla pediatry prowadzącej Alanka.
Morfologia kosztuje 8 zł.
Bez komentarza.
W związku z październikiem- miesiącem różowej wstążki i badań wszelakich zachęcam do nabrania paranoi w stosunku do siebie i zrobienia wszystkich tych badań i odbycia wszystkich tych wizyt lekarskich, przed którymi uciekamy przez ostatni rok. Tak na wszelki wypadek.
A do szpitala się nie pchajcie. Poszliśmy z jednym, a wróciliśmy z drugim- bonusowym katarem i kaszlem, bo zaczął się sezon na gruźlików( czyli zapalenia płuc) i pierwsza liga już poległa.
Dużo zdrowia wszystkim!

Motto roku

Zobaczyłam go na tablicy obok kościoła idąc ze Stanisławem na spacer i od razu wiedziałam, że to coś czego szukałam.
Krótkie. Treściwe. Mądre i zawsze na czasie.W każdej sytuacji i dla każdego. Zaraz pożałowałam, że to nie ja wymyśliłam :)
Wydrukowałam więc dla siebie i dałam komu mogłam w ramkach. Dla kogoś tam zabrakło ramki, ale i tak dostał.
Historia tego tekstu- modlitwy tutaj.
Poniżej sam tekst - do skopiowania dla wszystkich zainteresowanych, do powieszenia sobie najlepiej tam, gdzie będziecie go mieć często przed oczami, np. w kuchni lub miejscu pracy.
Ważny, potrzebny i do częstego powtarzania. Działa! Polecam!


 Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić,
odwagi,
abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości,
abym odróżniał jedno od drugiego.


czwartek, 15 września 2011

Sushi

Nadrabiając zaległości towarzyskie wylądowałamz Justyną w restauracji ZEN na ul. Tomasza na sushi.
Gdzieś tam kiedyś się próbowało, niewiele pamiętałam, raczej nijako kojarzyłam.
Dowiedziałam się,że jeśli już , to własnie tam. I nie żałuję!

Restauracja bardzo oryginalna - parter z sushi-barem z pływającymi drewnainymi łodeczkami, na których danie przypływa do klienta, z kaskadą białych kwiatów na ścianie oraz piętro ze stolikami i zamkniętymi 'salkami' ze ścianami z papieru ryżowego.
W takiej salce właśnie się ukryłyśmy. Nie jestem przyzwyczajona do siedzenia na podłodze,i choć poduch było wiele, moja skolioza dała mi się mocno we znaki...
Bardzo elegancko nakryty stół zarówno niski ( nasz) jak i pozostałe normalnej wysokości. Podwójne sztućce - drewniane pałeczki iklasyczny nóż i widelec do ryb, żeby nikt nie miał kompleksów i potrafił zjeść. Na każdym stoliku sos sojowy, który można nalać sobie do specjalnego płaskiego korytka. Do każej porcji ostry chrzan wasabi i płatki marynowanego imbiru.

I to jedzenie...coś absolutnie przepysznego!!!! Dawno nie jadłam czegoś tak oryginalnego, świeżego ( przyrządzane przy kliencie, warto czekać!!!!), pysznego.
W karcie jest bardzo dużo pozycji i wszystkie wyglądają bardzo smakowicie. Najdłyśmy się solidnie 3 ( słownie: trzema) dużymi talerzami różnych rodzajów sushi, w tym ostatnim przyrządzonym jako niespodzianka i on jest na zdjęciu. Kawałki znikały tak szybko, że otrzeźwiałyśmy dopiero pod koniec i postanowiłam je jednak uwiecznić :)
Do picia herbata sencha - oczywiście w japońskich czarkach i imbryku.Pyszna, łagodna, pięknie pachnąca.

Chwalę też bardzo miłą i uczynną kelnerkę, z którą sobie miło pogadałyśmy.

Nic dodać, nic ująć. A właściwie to dodać, bo mam nadzieję,że jeszcze tam zawitam? Może znowu ktoś mnie zaprosi na te pyszności?
Bardzo polecam na świętowanie jakiejś okazji i bez okazji!

Powakacyjny sabat domowy

Tym razem u mnie.
Po czasie dłuższym niż wakacje, z nowymi pomysłami i nieustannie otwartymi buziami ( od gadania ) i oczami ( od rozglądania się wokół ) zasiadłyśmy na kanapie,żeby się odpowietrzyć.
Na głodnego idzie średnio, więc tym razem wymyśliłam coś, co cały sierpień chodziło mi po głowie - pitę.
Darzę ją uwielbieniem wielkim. Pyszna prosta, za każdym razem troszkę inna. Wieloskładnikowa i uboga w dodatki. Najlepsza w moich wspomnieniach - ta na dworcu we Wrocławiu ( absolut! ciekawe jaką jakość podają teraz?)



Możliwości nadziania chlebka pity jest bardzo wiele. Polecam , bo to naprawdę dobre i szybkie.
Z braku fachowego podpiekacza wsadziłam gotowe pity ( nabyte drogą kupna w samie) do tostera i przypiekły się tak jak trzeba.

Do środka:

- dużo sosu czosnkowego ( umnie Heinz)
-gotowa mieszanka kolorowych sałat
-pokrojone i podsmażone cieniutkie plasterki dobrych parówek
-kukurydza z puszki
-camembert z grzybami leśnymi ( mniam!) pokrojony w kosteczkę
-plasterek pomidora
-plasterek ogórka kiszonego

Zapodałam herbatkę Liptona - taką jak poniżej - polecam dla lubiących cynamon. Rozgrzewa!


Następnie przy kawie i ciasteczkach miejscowego potentata cukierniczego spędziłyśmy razem cudowny stanowczo za krótki czas, opowiadając sobie o różnościach tego świata.

Tak się zagadałyśmy, że wspólne zdjęcie powstało w ostatnim momencie:


I dobrze, że udało się aparatowi uchwycić chwilę radości ze wspólnego spotkania.

Do zobaczenia dziewczyny!






środa, 14 września 2011

2 x spaghetti

Kto nie lubi makaronu? Niech się lepiej nie przyznaje !
Uczyniłam ostatnio dwa nowe warianty, bo od spaghetti na kiju upłynęło juz baaardzo dużo czasu i pora na zmiany!

WERSJA 1:

- sos pomidorowy- przepis na spaghetti bolognese Winiary ( bardzo dobry, choć zdecydowanie z tych słonych, dlatego mniej słone dodatki)
-oliwki zielone i czarne odsączone z zalewy
- camembert z grzybami leśnymi pokrojony w kosteczkę
- ser gouda pokrojony w drobną kosteczkę :)

WERSJA 2:

sos:
-kiełbaska zwyczajna pokrojona w drobną kostkę i podsmażona na łyżce oliwy z ziołami prowansalskimi ( jak puści tłuszcz- usunąć) , do tego dodać

-gotowy sos do makronu Pudliszki
- oliwki z zalewy czarne i zielone
-odrobina pikantnego keczupu
-przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku
- starty żółty ser z dużymi dziurami :)

Oba powyższe zrobić koniecznie i zeżreć natychmiast.

Stanisław jako znany oliwkożerca nie pogardził całą michą, bo jak wiadomo najlepiej je się palcami:

Złote jesienne candy


Jedynym chyba sposobem, żeby wygrać candy u kogoś, jest zorganizowanie własnego. Tyle pięknych różności przeszło mi koło nosa, że postanowiłam porozdawać i ja. W końcu większa jest radość z dawania niż z brania :)

Candy ZŁOTE, ponieważ:
- prawdziwego lata nie było a czas na letnie candy był
- było już srebrne candy, więc jak się powiedziało A...
- tęsknię za prawdziwym złotem w przyrodzie  i mam dość deszczu za oknem
- zawartość pięknego okrągłego pudełka, którego fragment prezentuje baner reklamujący zabawę, jest złota lub ze złotem związana.
Co w środku? Troszkę tego i owego - na pewno coś na imprezę w ciepły  wieczór, by poczuć się ubraną, dobrze umalowana i ozdobioną, kilka niespodzianek i oczywiście złote słodycze ( MNIAM!).
Jednym słowem - złoty zestaw "na bogato".
Jeśli ogłaszam candy, to zawsze takie, jakie sama chciałabym wygrać, duże,wartościowe, pełne wielozmysłowych niespodzianek i pyszne.

Takie były nagrody w poprzednich zabawach:


ZASADY:
-w candy może wziąć udział każdy
- jeśli masz bloga, wstaw na nim informację o moim candy umieszczając zdjęcie z linkiem do tego posta
- napisz komentarz i PODPISZ SIĘ ADRESEM BLOGA JEŚLI GO POSIADASZ I OBOWIĄZKOWO ADRESEM MAILOWYM!!!!!
Jak w poprzednich zabawach: nagroda główna jest tylko jedna, nagrodę pocieszenia- niespodziankę - dostają wszyscy pozostali w formie mailowej 
- czekaj na wyniki losowania - 14.10
Wyniki losowania zostana opublikowane na moim blogu najpóźniej 15.10

Zachęcam gorąco wszystkich!!! Powodzenia!!!!!

A swoich szans w losowaniach candy u innych nie zamierzam tracić. Może w końcu się uda?


Na pajęczych nitkach odlatuje lato...

To początek piosenki z podstawówki, która pod koniec lata zawsze snuje mi sie po głowie. Prosta melodia ( niektórzy pamiętają, jak trzeba ją było zagrać na flecie lub cymbałkach), proste słowa:


BABIE LATO
Dungańska pieśń ludowa
SŁOWA: Elżbieta Zechenter- Spławińska
OPRACOWANIE:Dorota Malko



  1. Na pajęczych nitkach
    odlatuje lato.
    Dokąd leci, kto to wie,
    pewnie samo nie wie, gdzie.

    REFREN

    Srebrzy się, snuje się,
    ufa dobrym wiatrom.
    Srebrzy się, snuje się,
    ufa dobrym wiatrom.

  2. Jeszcze słońce grzeje,
    jeszcze kwitną astry,
    ale czas pożegnaćjuż
    zieleń liści, zapach róż.

    REFREN

    Żegnaj nam ciepły dniu,
    może już ostatni.
    Żegnaj nam ciepły dniu,
    może już ostatni.
  3. Niby wiadomo,że ' od Hanki ( Anny - 26.07) zimne wieczory i poranki' , ale jakoś ciężko to lato pożegnać, zwłaszcza w tym roku.
  4. Trochę późnoletnich zdjęć:



I osobny temat - kasztany.
Uwielbiam je zbierać (zaraz  po grzybach).
Nie wiem, czy w tym roku bezpieczne będzie tworzenie ludków dla maluchów, ale co ja mam przyjemności w przesypywaniu ich przez palce, to moje! Są piękne! Nazbierajcie pełną siatkę i włóżcie do pojemnika na pościel. Nie ubrudzą, a pomogą spokojniej spać.


I jeszcze 'jesienna piosenka prosta', do której wysłuchania bardzo zachęcam. Jedna z moich ulubionych. Jeśli nie usłyszycie jej po otwarciu strony z blogiem, to znajdziecie ją tutaj.

Życzę wszystkim, a najbardziej sobie, pięknej złotej jesieni !!!!

Jak w filmie- zawieście czerwone latarnie !






PP czyli Panieński Pau

Bardzo zaległy post, ale w końcu się do niego biorę, bo zaiste jest o czym opowiadać! Piszę z perspektywy kilku tygodni, ale na szczęście nic mi się nie zatarło :)
Wszystkich zainteresowanych przepraszam,że tak długo czekali.

Najlepsza przyjaciółka Pau - Ania- została główna organizatorką jej wieczorku panieńskiego. Warunki były ostre, ale uważam ,że poradziłą sobie świetnie!
Dyskusja co, kto ,gdzie i jak trwała mailowo na łączach już dobrych kilka tygodni przed planowaną datą, tak że kiedy w końcu ów dzień nastąpił, wszystkie zainteresowane ( oprócz przyszłej młodej panny) właściwie znały się prawie jak łyse konie, choć zobaczyć miały się dopiero na wspólnej imprezie (to było zdanie godne Sienkiewicza!!!!).
Spotkałyśmy się najpierw na wspólnej kolacji w restauracji 'Diego&Bohumil' na ul. Sebastiana. Poniżej pocztówka z wnętrza.



Okazało się już na początku,że kelner, to znajomy głównej organizatorki, więc atmosfera zrobiła się prawie domowa. Dziwny to jednak dom i chyba wyjątkowo wyluzowani gospodarze ( Diego był, Bohumila brakło), ponieważ w karcie pozycji mnóstwo, ale faktycznie...zakłopotany kelner donosił nam co chwilę najświeższe wiadomości z kuchni, z których wynikało,że kolejnych pozycji brakuje :(
Udało się nam zjeść jednak co nieco. Ja np. wybrałam pierożki po argentyńsku, których nie żałuję, za to pstrąga, który nastąpił później wolę nie komentować, bo to jakaś kompromitacja była...
Siedziałyśmy sobie więc  i gadałyśmy o tym i owym, a własciwie głównie o owym, czyli ślubie, który miał nastąpić, przygotowaniach, przeżyciach. Piłyśmy sobie co tam każda chciała i świetnie się bawiłyśmy żartując co chwilę z Pau.
Na zakończenie nastąpił i wystąpił w roli głównej tort upieczony przeze mnie ( występował na szczęście krótko, a to, co zostało przyszła panna młoda zostawiła do następnego dnia w lodówce i zabrała do domu). Oto i on ( duma moja i chluba!):


Przepis oczywiście tutaj. Masa tutaj, tylko zamiast brzoskwiń 1,5 kg malin, jako zewnętrzną warstwę wykorzystałam krem czekoladowy - banalny - przepis tu.Ciasto obsypane (i dociśnięte) zmielonymi w blenderze ciasteczkami oreo. Wachlarz z masy cukrowej i jadalnych perełek. Kosztował mnie chyba najwięcej roboty, ale warto było!
Pau tort chyba się spodobał i zasmakował, bo od razu następnego dnia wstawiła jego zdjęcie na swój profil na fejsie.

Potem dla zdrowotności i spalenia zbędnych kalorii przespacerowałyśmy się do klubu "Pozytywka" na Kazimierz, gdzie nastąpiła druga część imprezy w postaci quizu uczynionego Pau. Najpierw na zadane pytania wcześniej odpowiadał Dejw, a potem ona, a zebrane ( czyli my) na czele z wysoką komisją i głównym jurorem Anią sprawdzałyśmy, czy odpowiedzi są poprawne, czyli takie same. Za każde 5 poprawnych Pau otrzymywała od nas prezent, za 5 błędnych musiała wypić jednego z shotów, które przed nią stały. Prezentami były:
-wachlarz do flamenco w takim kolorze jak ten na torcie :) ( bo tańczy skubana !)
-piękny i elegancki komplet bielizny
-karnet do spa ( żeby się odstresować przed ślubem...)
- ślubną podwiązkę
- oraz czerwone okulary przeciwsłoneczne z racji promocji w lokalu :)


Bawiłyśmy się doskonale, przy okazji poznając zdanie Pau i Dejwa na różne życiowe tematy :))) Pytania ciekawe, z klasą, nienachalne.


Niestety Kopciuszek ( czyli ja) musiał uciekać po północy z racji uwolnienia opiekunki do potworów od wyżej wymienionych. Pozostałe dziewczyny bawiły się jeszcze na parkiecie chyba do trzeciej? Poprawcie mnie jeśli się mylę babinki!

Za pozostałe z wieczorku pieniądze ( wcześniej była składka) zrobiłyśmy wspólny prezent dla młodych - ozdobną personalizowaną księgę gości, żeby wszyscy na weselu wpisali im swoje życzenia i żeby było gdzie wkleić wszystkie kartki i listy z powinszowaniami.
Wieczorek uważam za wspaniały, fantastycznie zrealizowany i dograny na maxa. Wielkie dzięki wszystkim ,a zwłaszcza Ani B.

Nie było penisów, niesmacznych żartów, niczego wulgarnego i wielkiej różowej wiochy, a mimo tego spędziłyśmy przemiłe kilka godzin w swoim nowopoznanym towarzystwie. Świetna sprawa,żeby potem zintegrować gości na weselu.Pełna galeria tu.

No właśnie. Tak strasznie cieszyłam się na to wesele, kupiłam nowe ciuchy, umówiłam się do kosmetyczki, dzieci umówione z opiekunką,a tu... niestety długie dni spędzone w szpitalu z Jaśkiem. I choć potem zjadłam wraz z całym oddziałem dziecięcym pyszny torcik weselny, to płakać mi się chciało,że mnie tam nie ma.... AAAAAAAAAAAAAAA!!!! 

Wesele okazało się prawdziwym hitem. Wiem z licznych opowieści i zdjęć. Mam nadzieję,że filmową relację zobaczę kiedyś osobiście, choć to nie to samo.
Pogoda dopisała, a przede wszystkim dopisało szczęście na twarzach i w sercach Państwa Młodych, czego im z całego mojego serca na wieczność życzę.Tylko popatrzcie! Pozazdrościć!
Dlaczego ja nie umiem robić takich zdjęć !?

niedziela, 4 września 2011

Randkowe świętowanie

W końcu po 3 miesiącach post pisany na bieżąco. Aż nie wierzę! Nie myślcie,że  leżałam i pachniałam oglądając filmy i czytając ksiązki. Na filmy i lektury wykradałam czas w nocy, bo w dzień była jazda z chłopakami ( a zwłaszcza z Jaśkiem...) bez trzymanki.

Dziś znowu dzień bez dzieci w domu ( nie do wiary !!!!!). Po wypucowaniu podłóg udaliśmy się na zaległą rocznicową randkę. Bo stuknęło nam już parę lat małżeństwa...

Przerobiliśmy obowiązkowy program, czyli film w kinie, jedzonko i spacer, tak jak za czasów narzeczeńskich i chwilę potem ( a przed pojawieniem się potworów:)).

Dziś padło na film 'O północy w Paryżu' Woodego Allena. Info o filmie tu.

Zdjęcie stąd .

Nie jest to jak zapowiadają komedia, raczej lekki film obyczajowy. Uśmiechnęłam się kilka razy, ale bez przesady.
Bardzo dobra obsada, ciekawy pomysł na scenriusz.
Młodzi narzeczeni przyjeżdzają przed ślubem do Paryża. On (Gil)- hollywoodzki scenarzysta- szuka natchnienia do skończenia pierwszej książki , którą pisze. Ona (Inez) wraz  rodzicami biega po sklepach, zwiedza, spotyka znajomych.Od początku domyślamy się jak ten układ męsko- damski się skończy, ale nie o to chodzi.
Film to przede wszystkim magiczna opowieśc o Paryżu, który jest tutaj najgłówniejszym bohaterem. Do niego odnosza się wszystkie postacie i zdarzenia w filmie. A sposób, dzięki któremu Gil łapie w końcu natchnienie i pisze  jest faktycznie świetny ( choć stary jak świat ).Nie chcę zdradzać fabuły.
Plejada znanych aktorów, piękne' pocztówkowe' zdjęcia Paryża, przyjemna dla ucha, bardzo francuska muzyka i genialny epizod Adriana Brodiego wystarczą,żeby zachęcić was do zobaczenia tego filmu lekkiego jak babie lato na początku jesieni.
Nie należy spodziewać się po nim niczego szczególnego- wystarczy zasiąść wygodnie w kinowym fotelu i odprężyć się. Podobnie zrobiło juz setki tysięcy ludzi ( film bije rekordy popularności),a tysiące nie moga się mylić.
Allen nie zwalnia nas od myślenia - prawdziwą lekkość tego filmu i piękno Paryża doceni w pełni ten, kto zna ( choćby z nazwiska) artystów i zabytki z nim związane, które w filmie występują.
Polecam na ciepły letni wieczór i oficjalne zakończenie wakacji!

A my po lekkim filmie poszlismy sobie, jak tyle razy wcześniej, na sałatki do Chimery , a zwłaszcza na naszą ulubioną z małżami.
Wiele się tu zmieniło przez oststnie lata - zabudowano podwórko, które kiedyś straszyło i stworzono całkiem miłe zakątki do rozmowy i jedzenia:


Zjedliśmy więc i ruszyliśmy strawić, bez kompleksów, że nie mieszkamy w Paryżu ( jak główny bohater), bo przecież mieszkamy w Krakowie, gdzie jest pięknie i świeci słońce i to jest nasza w końcu randka i jest super!



Niestety po drodze okazało się, że zmieniłą się nie tylko Chimera. Nie ma już naszej ulubionej herbaciarni "Gołębnik", gdzie przesiedzieliśmy prawie całe narzeczeństwo...ech. Dawno nas na mieście nie było i trudno się przyzwyczaić...

W trakcie spacerku małż przypomniał sobie, że przecież jest czynna tania książka i oczywiście tam zaszliśmy i oczywiście wyszliśmy z pełną siatką:) Jak kiedyś.

Dzień piękny, słoneczny, pełen wrażeń, w sam raz na nasze świętowanie.

Tak wyglądaliśmy kiedyś i dziś:


I chyba niewiele się zmieniliśmy w środku - dalej lubimy chodzić do kina na dobry film, jeść dobre jedzonko i spacerować po Krakowie. Małż nadal lubi dawać mi kwiaty, a ja je otrzymywać.
I niech tak już zostanie.





2 filmy o TW

Najpierw "Kret" - niedawna premiera. Oficjalna strona filmu tu .


zdjęcie stąd

Film reklamowany jako thriller, chyba tylko po to, żeby zachęcić młode pokolenie do wybrania właśnie jego :) Skusiłam się i ja i Ania, która mnie zaprosiła.
Historia na ekranie, po obejrzeniu której jest się zdecydowanie innym człowiekiem.
Rzecz dzieje się współcześnie. Główny bohater Paweł ( grany przez Borysa Szyca) prowadzi w raz z ojcem Zygmuntem (Marianem Dziędzielem) wspólny interes. Ma żonę, dziecko i raczej słabe widoki na przyszłość. Pewnego dnia gazety drukują na pierwszej stronie zdjęcie jego ojca z napisem 'zdrajca'.Ojciec brał kiedyś udział w strajkach na kopalni, gdzie pracował, a potem aktywnie uczestniczył w życiu kopalnianej 'Solidarności'.Syn postanawia dowiedziec się prawdy dzięki kontaktom z tajemniczym człowiekiem ( Wojciech Pszoniak), który publicznie oczyszcza ojca z zarzutów.
Co się wydarzyło naprawdę? To tajemnica, której rozwiązania szukamy przez 108 minut filmu.Świetne aktorstwo wszystkich wyżej wymienionych, a szczególnie Szyca, którego zapamiętam już nie tylko jako jednego z bohaterów 'Testosteronu'.
Ogromnie ważny temat poruszenia spraw tajnego współpracownictwa pokolenia naszych rodziców i dziadków ze współczesnej, bardzo ludzkiej i prawdziwej perspektywy okazuje się drugim dnem dnia dzisiejszego. Zaczynamy zbliżać się do zrozumienia decyzji zarówno bohaterów filmu jak i naszych najbliższych.
Ten przejmujący dramat psychologiczny po prostu trzeba zobaczyć.
Oj długo nie mogłam zasnąć. Szczególnie ostatnia scena wbija w fotel.
Film dopracowany według mnie w najdrobniejszych szczegółach ( na które zracam niestety uwagę). Osobna rolę grają nawet tablice rejestracyjne samochodów głownych bohaterów.
Niby historia zwyczajna, jakich wiele dzisiaj. Jeśli chodzi o akcję , rozkręca się wolno. Ale najważniejsze, to umiejętność odniesienia historii do dnia dzisiejszego.
Niestety- takie dramaty jak ten filmowy rozgrywają się w realnym świecie i dziś. Wiem, co mówię.
Plakat reklamujący nie ma nic wspólnego z filmem i to jest dla mnie prawdziwy powrót do czasów minionych, kiedy 'Dirty Dancing' tłumaczyło się jako 'Wirujący Seks' i puszczało w kinach od lat 18.Pod tym względem oddanie realiów minionej epoki wyszło twórcom fenomenalnie:)))) 

Dla przegadania filmu udałyśmy się z Anią do trattorii Soprano na makarony ze świeżymi grzybkami. Polecamy pappardele ze świeżymi kurkami.

Drugi film to "Różyczka", który właśnie skończyłam oglądać w domowym zaciszu. Film dołaczony do gazety 'Viva'. Info tu .

zdjęcie stąd .

Niby temat podobny, a film kompletnie różny od poprzedniego.
Rzecz dzieje się w roku 1967-68.Przyglądamy się trójkątowi miłosnemu Kamili ( Magdalena Boczarska) Adama ( Andrzej Seweryn) i Romana ( Robert Więckiewicz). Roman - urzędnik SB namawia swoją dziewczynę, aby dla dobra ich związku i 'lepszej przyszłości' a także dobra Polski Ludowej zbliżyła się do profesora Adama Warczewskiego i szczegółowo donosiła o najdrobniejszych szczegółach z jego życia dotyczących sprawy Syjonistów i rzekomej chęci przejęcia władzy przez nich. Dziewczyna zgadza się i cierpliwie pisze raporty. Ale w sprawy państwowe wplątuje się wątek prywatny - Kamila pod wpływem Adama zmienia się w dojrzała, oczytaną kobietę, która świadomie dokonuje wyboru. Genialna rola Boczarskiej. Świetne kreacja Seweryna i Więckiewicza. Wszystko to na tle prawdziwych wydarzeń marca 1968.
Scenariusz inspirowany był historią Pawła Jasienicy i raportami pisanymi do SB przez jego żonę.
Film aż kipi od uczuć. Miłość, nienawiść, lojalność, uległość, strach.Znowu historia życia codziennego, która pokazuje wybory ludzi tamtej epoki i ich interpretację rzeczywistości.Dla mnie to opowieść o wielkiej zdradzie - prywatnej, państwowej, wewnętrznej.Trudna i przejmująca.
Rażą mnie tylko niedoróbki scenograficzne, ale na szczęście bledną przy doskonałym aktorstwie i pięknej muzyce Michała Lorenza.

Oba filmy polecam jako pozycje obowiązkowe. Choć niekoniecznie jednego wieczoru, bo historie ciężkie i warte refleksji każda z osobna. Próbują odpowiedzieć na pytanie 'Cóż to jest prawda?'.