motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

piątek, 6 maja 2011

Jeszcze o Wielkanocy

Streszczenie świątecznych dni z dużej perspektywy nie jest takie łatwe, ale spróbuję.
Wielka Sobota.
Malowanie jajek nie powiodło się z prostej przyczyny- pisaki i kredki służa do malowania własnej buzi i rączek, a nie jakichś jaj, a jajka na twardo nalezy natychmiast stłuc i zjeść, a nie smarować...
Jedyne dwa ( lekko pęknione:) które udało się włożyć do małych koszyczków:


Ja zafarbowałam jaja z przyklejonymi listeczkami.Wcale nie łatwe, nie szybkie i wymagające dużej staranności. W przyszłym roku będą lepsze, a na razie efekty takie:


Jakoś udało się zapakować duży koszyk i małe koszyczki. Na zdjęciu jeszcze prezent - chlebek z czarnuszką w kształcie różyczki ( silikonowa forma do mufinek! dziękuje raz jeszcze Dorotko)


Diakon święcocy pokarmy zatrudnił małych pomocników, dzięki czemu potem zawartość małych koszyczków została dosłownie pożarta doszczętnie z wyrywaniem sobie co lepszych kąsków...


Ale jeszcze wcześniej pokłon w Bożym Grobie:


Niedziela Zmartwychwstania.
Wspólne śniadanie u siostry w strugach non stop lejącego deszczu.
Był pięknie nakryty stół



i dekoracje na czele z kaczeńcami, które uwielbiam



ale wszystko ciężkie i smutne.Zabrakło jednej osoby przy stole i taka zmiana...



Atrakcją dnia okazał się gołąb grzywacz, który spokojnie zbierał materiały na gniazdo w pobliskich drzewach i pokazywał sie pięknie i długo za oknem z każdej strony.
Niestety mam za cienki aparat,żeby ten duży i piękny ptak wyszedł na zdjęciu w strugach deszczu, dlatego lepsze zdjęcie z neta:


                                                             zdjęcie stąd.

Nową świecką tradycją stało się tiramisu "Alleluja" ( przepis- patrz post 'Niekoszerne tiramisu'), które próbowało osłodzić nam życie i szybko znikało...



ale po powrocie do domu okazało się, że jest jak w tym wierszu:

Kot w pustym mieszkaniu

Wisława Szymborska
Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.





Zupa grzybowa

Dzięki pomysłowi Agnieszki G. ( stokrotne dzięki!!!!) Jasiek nabrał ochoty na zbieranie grzybów po całym pokoju i gotowanie zupy grzybowej.
Efekty i przebieg procesu dokumentują zdjęcia:



Nawet bez gotowania w wersji uproszczonej ( rozsypać klocki-grzyby po podłodze , a potem zbierać do koszyka) jest to bezcenne zajęcie co najmniej 15 minut, kiedy trzeba siedzieć w domu...

Pozdrowienia od Justyny znad morza - tej to było dobrze...

Są tacy co sie po Polsce szlajają i piekne zdjęcia robią, o super wypoczynku nie wspomnę...
Z Justyną już sobie porozmawiałam przez telefon i powiedziałam co sądzę o tej majówce.
Wy zobaczcie sami poniżej - Krynica Morska piękna o każdej porze roku...



Kiedy ja tam znów pojadę...?

A kto nie widział jeszcze Chwili Nadmorskiego Relaksu autorstwa Justyny w pasku bocznym, to niech se po krakowsku obejrzy:)