motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 14 lutego 2011

Walentynki

"Chciałoby się wielkich rzeczy, a tu oczywistośc skrzeczy..." lub z polskiego na nasze "chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle" - to o naszym podejściu do miłości na co dzień, a zwłaszcza w Walentynki. Jak dla mnie za dużo kiczu, różu i tandety, a za mało zwykłej uprzejmości, uśmiechu i dobroci. Mamy co prawda 26 listopada, który jest dniem uprzejmości, ale mało to rozreklamowane. Każda okazja jest dobra do zrobienia komuś małej przyjemności( to ta głęboka studzienka).Dlatego w Walentynki u nas zupełnie zwyczajnie. Chwilka słodyczy w rodzinnym gronie ( i nie tylko - pozdrawiam Justynkę!), krótka wpólna kolacja. Cieszę się, że w codziennym zmęczeniu i zabieganiu było kilka wyjątkowych, smakowitych chwil !

Sprawdzone hity czyli mufinki  orzechowe ( patrz post "Orzechowe i wytworne") oraz tiramisu (patrz "Niekoszerne tiramisu"- hi hi!)



Bukiet od Małża - śliczny!



i wspólna kolacja - spaghetti na kiju:



Porcja sosu na 2 bardzo głodne, 3 średnio głodne i 4 niegłodne osoby :)

makaron spaghetti wybranej grubości ( najlepszy orginalny włoski )
puszka pomidorów bez skórki w puszce
po 1 lasce kabanosa na głowę ( u mnie krakowski Krakusa) pokrojony w cieniusieńkie plasterki
1 ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę lub drobniutko pokrojony
1 mały przecier pomidorowy ( umnie Pudliszki)
zioła do smaku ( prowansalskie, majeranek, tymianek, bazylia...mieszanka do wyboru)
serek żółty do posypania

Makaron ugotowac jak zwykle. Pomidory z czosnkiem zmielić w blenderze. Kabanos podsmażyć na patelni na własnym tłuszczyku, dodać pomidory, zagęścić przecierem, dodać zioła, pogotować chwileczkę. Doprawić do smaku czym lubimy. Wyłożyć na makaron i posypać serkiem.
Pyszne proste jedzenie.Na zdjęciu od razu widać kto i jak był głodny ( mój talerz z lewej).

Wypad w realu





Spotkania wirtualne są fajne, ale nie ma większej przyjemności jak spotkanie z kimś bliskim sercu ‘na żywo’. Skorzystałam z rzadkiej możliwości wyjścia z domu i umówiłam się z Gosią – Eumychą. Zainteresowanych znajomych informuję, że Gosia czuje się świetnie, wygląda wspaniale i humor jej dopisuje. Spotkałyśmy się w empiku Galerii Krakowskiej ( szybkie, małe zakupy- jest to jednak miejsce uzależniające…) i poszłyśmy spacerkiem w stronę Rynku. Po drodze na plantach ciekawy widok i słychok (?- bo wrażenia dżwiękowe również towarzyszą):




 
artykuł o tym zjawisku - tu.
 
Nie byłam na starym miescie od ponad roku i zachłystywałam się, że tu nowe i tam nowe, a co stare to dalej stoi. Z nowości - miniaturowy model Sukiennic pod samymi onymi - pamiątka po ostatnim remoncie i modernizacji - bardzo mi sie spodobał. A Kraków stoi jak stał... no piękny jest !
 


Słoneczko grzało, mlekki mrozik mroził, a my tuptałyśmy do Pałacu pod Baranami do kina i na film "Jak zostać królem". Trailer tutaj..

Polecam w imieniu swoim i Gosi. Anglicy umieja robić naprawdę dobre filmy ze zwykłych wydawałoby się historii. A historia prawdziwa ( w jakich szczegółach - muszę jeszcze doczytać), nieprzesłodzona, prawdziwe emocje, wzruszenie i humor.Normalne życie nietuzinkowych ludzi.Wspaniała gra aktorska ( boski Colin Firth...ale nie tylko!). Dyskretny obraz, ciekawe kolory. Świetny, zmuszający do myślenia film! Warto obejrzeć!
 
Miałyśmy chętkę na podziemny spacer po Rynku, ale było juz późno. Jeszcze sesja pod głową Mitoraja


( oprócz głównej, nieco zmarzniętej, modelki zwracam uwagę na przepiękny granatowy kolor nieba nad Krakowem, który faktycznie taki był!)


... i wylądowałyśmy w pizzerii Cyklop.Cieszę się,że od kilkunastu lat trzymają poziom. Nadal to miejsce pozostaje świetną przytulną trattorią, gdzie można zjeść pycha pizzę na cienkim cieście pieczoną 'na żywo', ale nie tylko pizzę. Na deserek wzięłyśmy mus malinowy, kóry okazał się torcikiem lodowym z owocami lesnymi. MNIAM! Pizza nie załapała sie na zdjęcie, bo ponieważ że została pożarta w okamgnieniu.



Oczywiście paszcze nam się nie zamykały, skoro widzimy się raz na rok... i oprzytomniałyśmy w ostatniej chwili,że jednak trzeba kiedyś wrócić do domu... ech.
Mam nadzieję,że jeszcze zdążymy się spotkać przed rozwiązaniem Gosi.

Było fajowo!!!!! Spotkanie trwało o wiele dłużej niż lektura tego postu, ale i tak pobijam tu swój rekord.