motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

sobota, 2 marca 2013

Jeszcze o Ani

Pisałam już na blogu o jednej z moich ulubionych książek "Ani z Zielonego Wzgórza" i o nieudanej moim zdaniem próbie jej prequelu. Dziś o tej udanej. Ale najsampierw- wstęp!

Anię poznałam dzięki kanonicznemu ( jak się okazało niedawno) przekładowi Rozalii Bernsteinowej z 1911 roku ( powieść została wydana w 1908, więc pierwsze czytanie dotarło do Polski błyskawicznie jak na tamte czasy!) i ilustracjach Bogdana Zieleńca dzięki podwójnemu wydaniu "Ania z Zielonego Wzgórza " oraz "Ania z Avonlea". Pewnie wiele z was posiada to właśnie albo wznowienie tego wydania:


Przez przypadek ( których podobno nie ma) trafiłam na opis najnowszego przekładu "Ani" i... dopiero wtedy zaczęłam odkrywać ten świat na nowo! Poczytałam to i owo na forach dotyczących Ani ( o matko ile tego!) i mało mi głowa nie pękła.
Pewnie się uśmiejecie, ale niektóre rzeczy w tej książce odkryłam po raz pierwszy, choć znam ją od tak dawna i prawie na pamięć. A wszystko dzięki tłumaczeniu, które ukazało się nakładem krakowskiego wydawnictwa Skrzat. Jego autorem jest Paweł Beręsewicz:


Link do strony tłumacza -tutaj.
Nigdy nie czytałam Ani w oryginale, bo wersja polska do której tak byłam przywiązana zupełnie mi wystarczała. Kilka tygodni temu po raz pierwszy zmierzyłam się z wydaniem angielskim i okazało się wcale nie trudne do czytania ani do zrozumienia. A ja zrozumiałam na czym polega dobre tłumaczenie na przykładzie Beręsewicza.Wszystkich, którzy chcą się zmierzyć z oryginałem zapraszam na tę stronę, stąd możecie ściągnąć sobie darmowy ebook po angielsku ( info na dole strony).

"Z przekładami jest tak, jak z kobietami - piękne nie są wierne, wierne nie są piękne"- jak mawiają Anglicy.
Bardzo trudno przełożyć książkę, która jest pozycją kultową, ekranizowaną, znaną i kochaną w taki sposób,żeby jej nie spłycić ani nie zniszczyć tego, co w jej oryginalnym tekście najpiękniejsze.
Uważam,że tym razem mamy do czynienia z nowym kanonem Ani.

Po pierwsze szukając informacji o przekładach dowiedziałam się sporo ciekawych rzeczy o książce, jej licznych tłumaczach i losach tłumaczeń polskich.Okazało się,że do dziś nie ma jednego tłumacza całej serii książek o Ani. W tekście angielskim występuje mnóstwo odniesień do literatury, sztuki, kultury współczesnej, czego Bernsteinowa w ogóle nie wzięła pod uwagę, a Beręsewicz- tak. Inne jest także brzmienie nazw własnych i imion. Choćby Małgorzata Linde u RB ( Rozalii Bernsteinowej) jest Rachel Lynde u PB ( Pawła Beręsewicza). A Maryla (RB)- Marillą (PB), co tłumaczy, dlaczego Ania swojej córce nadała Imiona Berta Marilla - w hołdzie swojej matce i opiekunce! Takich kwiatków i kwiatuszków znajdziecie w tym wydaniu wiele.

Język tłumaczenia RB jest taki, jakiego używano w XIX wieku, PB stara się, aby nie trącił myszką, ale przybliżał charakterystyczny sposób wypowiadania się postaci i odnosił się do współczesnego czytelnika. Na szczęście do tej pory jest to lektura, chyba w szóstej klasie (?). Wszystko to i piękne ilustracje Sylwii Kaczmarskiej- nowoczesne, ale skromne i delikatne- jak sama Ania sprawiło,że to wydanie mnie po prostu urzekło!
Co więcej, książka drukowana jest czcionką tzw. Antykwą Półtawskiego zaprojektowaną na początku XX wieku, co nadaje jej swoisty klimat retro, ma tasiemkową zakładkę i grubą oprawę. Cudna!
Zobaczcie ją na stronie Wydawnictwa Skrzat  i przeczytajcie zamieszczony tam fragment.

Wszystkim fanom i fankom Ani polecam jako pozycję obowiązkową i cieszę się,że Beręsewiczowi zaproponowano przekład kolejnej części Ani. Mam nadzieję, że to właśnie on przełoży całą serię Lucy Maud Montgomery. Autorka byłaby z niego dumna! Ja dzięki niemu odkryłam nowy wspaniała świat Ani i to, że "Gdy Bóg jest na niebie, świat dobrze się ma!".

Sięgnijcie do nowej Ani i zachwyćcie się nią na nowo. Kiedy tak jak obecnie za oknem szaro i zimno, ta książka jest jak promyki wiosennego słońca - ciepła i lekka. Aż chce się żyć!