motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

niedziela, 22 kwietnia 2012

Nie wiem jak ona to robi - książka i film

Książkę czytałam już w zeszłym roku i bardzo się ucieszyłam jesienią,że mogę w końcu oglądnąć film. Na film nie udało mi się pójść i szybko zdjęli go z afisza, ale można go już kupić jako dodatek do gazety. Odświeżyłam sobie książkę i spokojnie oglądnęłam film.

Najpierw słowo pisane.

Książka - kolejna powiastka ( jednak coś mniej poważnego niż powieść) po 'Klubie miłośniczek czekolady' napisana w podobnym duchu. Rozgrywająca się współcześnie, czyli w XXI wieku w dwóch równoległych światach pracy i domu, które próbuje pogodzić główna bohaterka i narratorka Kate.

Praca to ogromne towarzystwo ubezpieczeniowe, korporacja która obraca megaforsą, docenia talent Kate, ale wymaga bezwględnego posłuszeństwa i dyspozycyjności. Dom to mąż Kate, dwójka dzieci dziewięcioletnia dziewczynka i dwuletni chłopczyk oraz niania- studentka. Cała historia to zapis pewnego okresu w życiu Kate, kiedy z jednej strony jak zwykle balansuje między załatwianiem różnych spraw domowo-rodzinno-porządkowych a z drugiej dostaje wielką szansę na awans i uznanie szefostwa - ważny inwestor chce wdrożyć jej pomysł na fundusz emerytalny, co wiąże się z częstymi wyjazdami. Dokładnie poznajemy oba środowiska - ich blaski i cienie, uczucia które Kate z nimi wiążą i nieustanną szarpaninę, aby wszystko było na swoim miejscu.

Tytuł to zdanie, które Kate często słyszy od swoich znajomych wyrażających podziw dla jej umiejętności organizacyjnych. Pewnego dnia w tym całym domowo-pracowym zamieszaniu pojawia się pośrednik inwestora - bogaty i przystojny, z którym nasza super pracownica i mama nawiązuje romans. Cała historia kończy się dobrze, choć nie bez niespodzianki :)

Najfajniejsze w tej książce jest to,że to bardzo dobre babskie czytadło o niewygórowanych ambicjach, ale zgrabnie i lekko napisane, z galerią przekonywujących typów i poczuciem humoru. Bardzo podobały mi się motywy domowe - zachowania dzieci, męża, relacje z teściami - samo życie! W swoim zabieganym świecie Kate znajduje czas na przyjaźń, pomoc innym, swoje zainteresowania, a przede wszystkim na pielęgnowanie relacji z mężem i dziećmi. Jak ona to robi? Przeczytajcie!
Bardzo dobra odprężająca po długim zapracowanym dniu lektura, przy której nie raz można się uśmiechnąć i do której lubię wracać.

Dlatego tak bardzo napaliłam się na film pod lekko zmienionym tutułem. I?

Obsada znana (strona filmu tutaj ). Całości dałabym czwórkę - film warty obejrzenia raz i wystarczy.
Zdenerwowało mnie posłodzenie go i zmiana zakończenia na bardziej hollywoodzkie. Sama postać Kate nie jest już tak wiarygodna jak w książce, bo choć grana przez Sarę Jessicę Parker nie powala mnie na kolana wiernością oryginałowi, a przede wszystkim pokazaniem bogactwa przeżyć i pomysłów . Bohaterka od początku kreowana jest na domową heroinę do śmierci wierną w każdym calu dzieciom i mężowi, a w książce mamy jednak bardziej realne sytuacje. Co by nie mówić film dobrze się ogląda, ale po książce więcej w głowie zostaje.

Wybór pozostawiam wam. Najlepiej jedno i drugie w wyżej wymienionej kombinacji ciupnąć np. w weekend.

Kolorowo

Warto raz jeszcze ( albo po raz pierwszy ) posłuchać 'What a wonderful world' w wykonaniu Louisa Armstronga, przeczytać poniższy kawałek z mojej fioletowej i ucieszyć się jakimś ogrodem - choćby najmniejszym. Mam marzenie,żeby po latach odwiedzić botaniczny, ale chyba się nie uda (?). Z ogrodu płynie jednak jakaś energia, jakaś chęć do życia, kiedy widzimy jak niepozorne roślinki zabierają się do życia, o tych okazałych nie mówiąc.

Świat jest pełen piękna i kolorów - szczególnie na wiosnę!











Wędrująca czekolada - candy !!!

Już kilka razy wzięłam udział w losowaniu wędrującej książki o króliku, ale niestety bez skutku.
Postanowiłam zorganizować podobna zabawę u mnie. A że ostatnio z nastrojem u mnie ciężko, leczę się czekoladą :)

Otóż...
Zabawa polega na tym,że:
- jest candy
-jest nagroda (przechodnia)
-trzeba pomyśleć
-trzeba coś zrobić
-trzeba zorganizować candy u siebie.

Po kolei.
Ja jako pierwsza organizuję candy - nagrodą jest przechodnia książka "Klub miłośniczek czekolady" Carol Matthews.

Kto chce wziąć udział w candy podpisuje się pod tym postem maksymalnie do 14 maja do godz. 23:59 i zamieszcza u siebie banerek- informację.W trakcie losowania 15 maja zostaje wyłoniony zwycięzca, który jest zobowiązany w ciągu 10 dni zorganizować takie samo candy na takich samych warunkach.
warunki:
- przeczytać otrzymana w przesyłce książkę - nagrodę
- zorganizować własne candy z tą książką jako nagrodą przechodnią w ciągu 10 dni od otrzymania jej
-podać jeden prosty przepis z użyciem czekolady w dowolnej postaci
-napisać kilka zdań o książce- nagrodzie ( może być krótkie streszczenie lub co mi się w niej podoba)
- można do paczki dla kolejnego zwycięzcy włożyć jakiś drobiażdżek z twórczości własnej, albo związany z czekoladą albo co chcecie ( nieobowiązkowo, ale jak fajnie, prawda?)

I tak kolejka idzie dalej. Coraz to nowe osoby czytają, podają nowe fajne przepisy, piszą nam co odkryły, poznajemy nowych ludzi i ich blogi i tak do końca świata i jeden dzień dłużej :)

Do zabawy zapraszam osoby prowadzące blogi, ale jeśli ktoś nie ma bloga, to możemy to zrobić w ten sposób,że jeśli wygra osoba bez bloga, to organizator candy bierze na siebie spełnienie warunków, których ona spełnić nie może - czyli w jej imieniu ( za porozumieniem) ogłasza nowe candy, publikuje przepis i opinie na temat książki oraz pilnuje, aby trafiła ona do kolejnego zwycięzcy.

Jeśli są chętni - serdecznie zapraszam! Oto banerek do wklejenia:


Mój przepis, a właściwie dwa w jednym, bo zaczynam łańcuszek.Oba szybkie i banalne.
Najpierw

PIANKOWE LIZAKI
Robią zawrotna karierę w necie już od conajmniej roku. I nie dziwota.Przymierzałam się do zrobienia wersji świąteczno- zimowej z reniferami, ale nie wyrobiłam się. Jeszcze zdążę;)

Potrzebujemy:
-paczki pianek marshmallow
-jednej gorzkiej czekolady
-posypki cukrowej w dowolnym kolorze
-patyczków do szaszłyków

Gorzką czekoladę topimy w garnuszku w kąpieli wodnej.W rozpuszczonej ale gęstej zanurzamy nabite na patyczki pianki, następnie zanurzamy w posypce i wbijamy w stabilny owoc lub warzywo do ostygnięcia. Ja wbiłam w duże jabłko.
Po zastygnięciu czekolady możemy zjeść od razu jako ładnego lizaczka albo użyć jako łyżeczki do kawy, kakao lub gorącej czekolady. Taka łyżeczka piankowa po zanurzeniu w kawusi rozpływa się w ryjku, nadaje też wspaniały smak pitemu napojowi.... MNIAMNIARAM!


Od razu przepis drugi - CIATECZKA WYCIERANE ( bo wycieramy różnymi dodatkami czekoladę z garnka)
Potrzebujemy:
- gorzkiej czekolady ( może być ta pozostała w garnuszku po lizakach piankowych) w dowolnej ilości. Dwie tabliczki spokojnie wystarczą na duży zapas ciasteczek.
- tzw wsad dowolny czyli np. pestki dyni, słonecznika itp., orzechy siekane, rodzynki, płatki owsiane podprażone na suchej patelni, rodzynki, suszone śliwki, suszone morele itp., malutkie kawałki herbatników, wafli - chodzi o produkty suche.

( moje ciasteczka zniknęły niestety przed zrobieniem zdjęć, zamieszczam więc poglądowe zdjęcie stąd, bo wyglądały prawie tak samo - dałam więcej czekolady)


Do rozpuszczonej czekolady wsypujemy wsad dowolny ( ja zrobiłam z pestkami dyni,żeby otrzymać połaczenie brązu i zieleni) tak, aby całość przypominała gęstą owsiankę i łyżeczką wykładamy małymi porcjami na papier do pieczenia, aby zastygły.
Po zastygnięciu wsadzamy do szczelnego słoika lub puszki  i przechowujemy zgodnie z terminem czekolady na opakowaniu. Oczywiście znikają równie szybko jak się je robi :)))
Takie ciasteczka są świetnym dodatkiem do kawy lub herbaty - serwujemy tylko jedno na smaczek obok łyżeczki!

Obie propozycje świetnie nadają się na prezenty na różne okazje małe i duże jako twórczość własna pieknie zapakowana i podana. Z lizaczków można robić bukiety jak z kwiatków ( takie ze zdjęcia dałm moim znajomym) i podawać je podczas przyjęć dla małych i dużych.Ciasteczka są bardzo zdrowe i pełne witamin.

O książce - nagrodzie.
Naprawdę bardzo fajne babskie czytadło.Idealne na wolny wieczór lub inną chwilę w ciągu dnia. Dobre do tramwaju lub autobusu. Historia 4 kobiet, które uwielbiaja czekoladę i regularnie spotykają się w ulubionej knajpce, aby w trakcie konsumpcji ulubionego deseru opowiadać o swoim życiu, śmiać się, płakać, radzić koleżanek.Ujmuje mnie w tej książce jej bezpretensjonalność i po prostu życiowe historie, które i nam wszystkim się przytrafiają. Jeśli szukacie chwili na relaks, to właśnie przy tej lekturze go znajdziecie. Książka niczego nie naśladuje ani nie udaje. Nie ma wysokich aspiracji, ale poprawia humor, wzmaga apetyt na czekoladę i życie! 'Małe kobietki' XXI wieku we współczesnym wydaniu!

Zapraszam do wspólnej zabawy!!!!!

Niespodzianka u Doroty

Umówiłyśmy się z Ulą i Dorotą na cykliczne spotkanie spontaniczne, bo widziałyśmy się ostatnio w lutym i to wstyd tak długo ze sobą nie rozmawiać.
Upiekłam ciasto, wzięłam kilka drobiazgów dla dziewczyn i ...
Na wstępie, czyli zanim usiadłam do stołu czekało mnie ogromne zaskoczenie - dziewczyny postanowiły obejść moje urodziny trochę wcześniej i przygotowały przyjęcie- niespodziankę. Dostałam fantastyczny prezent ( różności do ciast, książki z przepisami i piękny karmnik dla ptaków w kształcie dzwonka !), piękne kwiaty i babę ( drożdżowe panettone) od bab oraz dmuchałam symboliczną świeczkę pomyślawszy wcześniej życzenie.


Dawno nikt mnie tak nie zaskoczył. Co za fantastyczne uczucie!

A potem było tylko lepiej. Wspaniałe przyjęcie, które przygotowała Dorota. Zobaczcie jakie pyszności i przygotujcie podobne na najbliższą okazję.Mniam!


Dolne zdjęcie to sałatka jarzynowa zawinięta w plastry wędliny i zalana na talerzu bulionem z żelatyną - no genialne to jest!

A tu fondue czekoladowe. Banany suszone włąsnoręcznie przez Dorotę w suszarce:


Nawet dekoracja stołu była w wiosennych kolorach - rozsypane kolorowe kryształki.

Ja na fali zachwytu piankami marshmallows przygotowałam ciasto bez pieczenia z pianek właśnie, likieru miętowego i ciastek oreo:


Ciekawe połączenie bardzo delikatnej pianki o lekko miętowo-słodkim smaku z twardszym spodem z kruchych ciasteczek i gorzkiej czekolady. Niebanalny i piękny w kolorze deser. Przepis i historia ciasta oczywiście stąd. Nawet jeśli nie zrobicie ( choć jest naprawdę banalne i szybkie! to chociaż poczytajcie o nim - warto!)

Dorota specjalnie dla nas zmieliła pachnącą kawę, więc ukroiłyśmy sobie po sporym kawałku i dawaj!

Na początku był jeszcze żurek, ale rzuciłyśmy się na niego jak zgłodniałe sępy i nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia:)

Przedpołudnie przeciągnęło się do popołudnia, bo tematów miałyśmy pod dostatkiem.Było bosko!!!!
Jeszcze raz dzięki dziewczyny!!!!

Jak wiadomo dobre są wesela, lepsze poprawiny. Obiecałam dziewczynom, że oficjalną imprezę uczynię niebawem i wykorzystam przepisy z otrzymanych książek jako inspirację. Może nawet uda się w szerszym gronie? Oby!





Wielkanocnie

Wbrew pogodzie ( śnieżna zawierucha i zimno), bałaganowi nie do końca ogarniętemu i innym czynnikom zew i wew śniadanie wielkanocne się odbyło.
Ja byłam odpowiedzialna za część słodką i oto co przygotowałam:

- sernik wykwintny - tradycyjnie już z ulubionego bloga, przepis tutaj. Nie upiekę już innego, bo przebił wszystkie dotychczasowe po prostu. Leciutki, odpowiednio słodki, prosty jak stół o pięknym złotym kolorze znikał w paszczach aż miło. Z 1,80 kg sera wyszła mi duża blacha ( nie dekorowana) oraz tortownica dekorowana jak na załączonym obrazku:


-tradycyjne makowce ze starej jak świat Kuchni Polskiej, które zawsze piekę i skorzystałam po raz kolejny z porady, żeby piec je w papierze do pieczenia, a nie w blaszkach. Wyszły idealnie zwinięte, równiutkie, pięknie upieczone i nie popękały. Też ozdobiłam:


Zrobiłam też super ekstra błyskawiczny mazurek. Przepis znajdziecie na końcu posta i radzę wam go wykonać! Jest naprawdę jednym z najszybszych i najlepszych ciast jakie znam.
Jest nie tylko szybki w robocie, ale błyskawicznie znika w ryjkach krewnych i znajomych, bo nie mdły, ciekawy w smaku. Można potraktować go jak po prostu ciasto/deser całoroczny i ozdobić według upodobań. Moja wersja mazurka:


Zgłosiłam go na konkurs. I nawet jak nie wygram, to i tak wielką frajdę sprawiło mi przygotowanie go i jedzenie. Bardzo polecam - zwłaszcza niewprawnym kucharzom, bo wychodzi zawsze i prosty jak konstrukcja cepa, a można błysnąć ;)

Udało mi sie też zrobić świateczną dekorację i kilka pisanek:


Znajomi z pracy zrobili mi wspaniała niespodziankę i dostałam pięknego ciastowego barana z pysznymi przyległościami. Zajął honorowe miejsce na komodzie jako dekoracja.

Ozdoby wykonały też chłopaki w przedszkolu i miały one swój kącik sławy i chwały:


Ponieważ we właściwym czasie nie zamieściłam życzeń Wielkanocnych - kilka słów teraz :

Życzę z całego serca wszystkim czytelnikom, aby moc minionej Wielkiej Nocy starczyła na cały rok i wniosła prawdziwą wiosnę w nasze serca, abyśmy wszyscy z martwych wstali. I to jak najszybciej!!!!

Obiecany przepis na mazurek wzięty z gazety 'Olivia' nr 4/2012 str.112

MAZUREK CZEKOLADOWO-ORZECHOWY

230 g herbatników szkolnych ( ptiberów)
200 g masy krówkowej z puszki
150 g masła
50 g orzechów laskowych
100 g ( 1 tabliczka) czekolady gorzkiej
3 łyżki płynnej kremówki

Wyłóż blachę ( ok.19x22) papierem do pieczenia.
Herbatniki włóż do woreczka foliowego, i wałkiem rozkrusz na miazgę.Orzechy posiekaj .Masło i masę krówkową podgrzej w garnku na małym ogniu. Wymieszaj z herbatnikami i orzechami na gładka masę.
Wylej masę na blachę i równo rozprowadź. Wstaw do lodówki na 3 godziny.Roztop czekoladę razem ze śmietaną ( nie gotuj!) i wylej na stężałą masę.Włóż do lodówki na godzinę. Udekoruj jak lubisz.

Wprowadzone przeze mnie zmiany to podwojenie składników, masa krówkowa o smaku truflowym z alkoholem oraz dodanie 4 łyżek brandy. W smaku wyszedł bardziej czekoladowo-truflowy.

Do dekoracji wykorzystałam pisaki cukrowe Dr. Oetkera, opłatkowe dekoracje na mufinki z motylkami oraz posypkę w kształcie kolorowych motylków firmy tortownia.pl

Mazurek zniknął błyskawicznie. Jest banalny, pyszny, nie zatykający, robi się go w mgnieniu oka. Nie trzeba nawet czekać tak długo jak w przepisie,żeby oblać go polewą. Mnie wystarczyła godzinka.Według mnie jest uniwersalnym szybkim ciastem na cały rok, a zwłaszcza na miesiące jesienne ( orzechy). Można go dowolnie urozmaicać bakaliami i innymi lubianymi dodatkami. Dla mnie przepis idealny - bardzo go polecam.

sobota, 21 kwietnia 2012

Wiosenne drugie śniadanko

Krótko a treściwie, bo byłam strasznie głodna.

Sałatka czerwono- zielona i czekolada na gorąco z piankami.

Sałatka:
składniki czerwone:
-rzodkiewka
-truskawki
-papryka

składniki zielone:
- rzeżucha ( pozostała po dekoracji wielkanocnej - ogoliłam całą doniczkę :))
-sałata lodowa
-ogórek
Jako sos gotowy dressing włoski knorr ( czerwono-zielony)


Czekolada na gorąco:

tabliczka gorzkiej czekolady
350 ml mleka
150 ml śmietany
garść pianek marshmallow

czekoladę połamać, wrzucić do mleka i podgrzewać do rozpuszczenia. Przecedzić. Dodać pianki ( kilka odłożyć do dekoracji) i podgrzewać do rozpuszczenia pianek. Wymieszać ze śmietaną. Przelać do kubeczków, udekorować piankami.


Można dolać syropu barmańskiego takiego jak do kawy lub drinków. Dostałam od Moniki miętowy, za który ogrooomnie dziękuję! Jako dodatek jest pyszny!!!! a jaki ma niesamowity kolor...

Zawiośniało w końcu...

Kilka zdjęć z ogrodu,żeby się ucieszyć:


W wiośnie najbardzie podoba mi się to,że byle jaki krzok wygląda jak milion dolarów albo panna młoda ( ewentualnie druhna), a na zwykłym trawniku można znaleźć małe cuda. No i te kolory ...

Jeździliśmy kiedyś całą rodzinką do Doliny Chochołowskiej,żeby zobaczyć pola kwitnących krokusów - ukochanych ojca. Stworzył namiastkę doliny u nas w ogrodzie. Mała, ale jak kwitnie!



Szybka owocowa z mango

Ponieważ cyklicznie czekały mnie odwiedziny Dorotki i Irenki, zrobiłam za namową Pani Ani z warzywnego owocową sałatkę ze świeżutkim i dojrzałym mango.

Zniknęła cała! Jest bardzo orzeźwiająca za względu na lekko ziołowy zapach mango - świetne rozwiązanie na upał + zimny drink.

Wypróbuję na pewno przy wyższej temperaturze i nie tylko bo pyszna i zdrowa.


Składniki:
jedno spore dojrzałe mango
2 duże kiwi
jedno duże soczyste jabłko
kiść winogron zielonych bezpestkowych
garść suszonej żurawiny

jako sosu użyłam kilku łyżek syropu klonowego.

Parafialna droga krzyżowa

W tym roku obchodziła osiemnaste urodziny i jak na taka młódkę ma się zupełnie dobrze.

Chce o niej napisać, bo wydaje mi się, że jest wyjątkowa z kilku względów.

Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy działałam bardzo czynnie przy parafii i z grupą znajomych odprawialiśmy drogę krzyżową w zamkniętym kościele. Przechodziliśmy od stacji do stacji i komu coś się z daną stacją kojarzyło wypowiadał to głośno jako rozważanie. Nabożeństwo trwało dłużej niż zwykle, ale zrozumieliśmy,że nasze prywatne rozważania lepiej do nas trafiają, przez co lepiej rozumiemy sens drogi krzyżowej, niż te standardowe teksty czytane z różnych książek z ambony. Każdy mógł się wypowiedzieć, każdy  widział daną stację trochę inaczej, co innego mu się kojarzyło i inaczej rozumiał jej wymowę.

Padł pomysł,żeby takie nabożeństwo urządzić dla całej parafii.Plastyczka ze szkoły podstawowej namalowała na dużych arkuszach obrazy stacji, ktoś zrobił stelaże do każdego, ktoś namalował plakaty, kilkanście osób napisało rozważania na jeden ustalony temat i tak to się zaczęło. Początkowo stacje ustawiane były wokół murów Kościoła, potem na ulicach wokół kościoła, a od paru dobrych lat droga krzyżowa biegnie co raz to innymi ulicami naszego osiedla, aby dotrzeć do coraz to nowych miejsc. Profesjonalnie jest nagłaśniana przez megafony i tuby, a od kiedy wyszła na ulice wierni maja zapewniona opiekę miejscowej policji. Co roku ma inny temat przewodni. Plakaty właściwie nie są już potrzebne, bo jest zapowiadana dużo wcześniej z ambony i chyba wszyscy na osiedlu wiedzą, o co chodzi.


Od początku organizacja szła w tę stronę, aby jak najwięcej osób z parafii było w nią zaangażowanych, a więc wszystkie grupy parafialne, młodzież szkolna, gimnazjalna i licealna, nasi ojcowie franciszkanie, kiedyś siostry pracujące przy naszej parafii itd. itp. Tradycją stało się już przynoszenie zapalonych świec i dźwiganie od stacji do stacji prawdziwego ogromnego i ciężkiego krzyża. Podczas całej drogi zawsze są dwa momenty, kiedy ten krzyż może podjąć ( oczywiście grupą) każdy, kto chce. Podczas nabożeństwa śpiewane są pieśni tradycyjne i piosenki oazowe, kanony z Taize itp. Na koniec odczytywana jest także stacja XV ( której faktycznie nie ma w oryginalnej drodze krzyżowej) pt. Radość Zmartwychwstania.
Po nabożeństwie odbywa się w salkach katechetycznych poczęstunek dla wszystkich organizatorów.


W tym roku bardzo ciekawy temat - grzech zaniedbania. Niby na każdej mszy wszyscy wypowiadamy w confiteor ' zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem', ale chyba niewielu z nas wie, co to znaczy. Każde rozważanie było poświęcone jednemu zaniedbaniu. Mam dostać od głównego organizatora teksty- jak mi się uda podam linka do nich, to przeczytacie. Bardzo warto. Nasza zwykła codziennośc widziana przez kadr zaniedbania naprawdę porusza.
Ja tę drogę krzyżową przeżyłam bardzo i wiele tekstów mi z niej zostało w głowie, bo były ważne, mądre, ciekawe, wzruszające.Nie padało, choć zmarzłam bardzo, ale nie żałuję.


Już teraz wszystkich mieszkańców Krakowa i okolic zapraszam na przyszły rok na Niedzielę Palmową na XIX drogę krzyżową na Azorach!!!!


Znacie podobne przedsięwzięcie gdzieś u siebie - dajcie znać!

Kazimierski lans ;)

Zdarzyło się jeszcze przed Wielkim tygodniem, że widziałam się z Justyną. Ponieważ wyjeżdżała na dłużej, postanowiłyśmy omówic trochę polityki wewnętrznej. Na marginesie już się cieszę i mam nadzieję na omawianie polityki zagranicznej i publikację zdjęć, kiedy wróci do ojczyzny:)

Nigdy nie byłam w knajpie na qltowym krakowskim Kazimierzu. Tak się po prostu zdarzyło. Może dlatego,że do Rynku mam bliżej? I pewnie z paru innych przyczyn. Umówiłyśmy się więc pięknym i ciepłym popołudniem w samym sercu dzielnicy żydowskiej blisko Placu Nowego. Ponieważ miałyśmy zacząć od jedzonka padło na restaurację/ cafe Warsztat ( nie mają strony, ale przeczytajcie tutaj i tutaj).

Malutki 'dwuizbowy' lokal - jedna sala większa na kilka stolików, druga - mały uchyłek na jeden. Miejsce z bardzo ciekawą aranżacją wnętrza - źródłem światła są drzwi wejściowe i małe okna na ciemne podwórze, więc lokal raczej ciemny. Oświetlenie dyskretne rzucane przez boczne lampy i lampki , a na ścianach stare instrumenty i gdzieniegdzie nuty. Główną ozdobą jest stary fortepian jakby wkopany w podłogę z dodatkową klawiaturą - performans artystyczny nie nadający się do grania. Stoi za to czynne, grające pianino zarzucone nutami, bo podobno często ktoś na nim gra. Podczas naszej wizyty akurat koncertu nie było,za to była bardzo fajna muzyka.

Justyna poleciła mi sałatki, więc postanowiłąm się zmierzyć z Dużą Etną ( co, ja nie zjem?). Od rana jadłam tylko owsiankę i jakieś drobiazgi, więc byłam nastawiona na zacięty bój. Po ok. 15-20 min. oczekiwaniu kelnerka przyniosła mi ogromny półmetrowy talerz do pizzy, a na nim... poezję, a nie sałatkę!!!!

Wspaniałe połączenie sałaty lodowej, kukurydzy, innych warzyw ze świeżo smażonymi kawałeczkami pysznej kiełbaski, kury, boczusia - cały wielki wulkan! Do tego sos czosnkowy i paluchy z ciasta francuskiego pieczone na miejscu. Tak dobrej sałatki nie jadłam lata. Przypomniała mi się kiełbasa z rusztu ojca - jego popisowe, a moje ulubione danie. Wszystko świeżutkie i pachnące. Założyłam się więc o czekoladę i...niestety sromotnie przegrałam. Brakło mi kilka łyżek do końca :( Porcja wielkościowo była zabójcza. Podobno średnia sałatka jest niewiele mniejsza. Za tę dużą zapłaciłam 20 zł, co jak na krakowskie ceny w lokalach gastronomicznych i tę wielkość porcji stanowi śmiech na sali. Justyna zjadła lazanię ze szpinakiem

( uczciwa porcja!) i wyturlałyśmy się dalej na deser. Tzn. ja nie, ale czego się nie robi...

Po wolnym spacerku dotarłyśmy do Baroque przy samym Placu Nowym( tutaj troszkę o nich).


Bardzo mnie ta knajpka ujęła już od wejścia. Nie było tam nic zbędnego - raczej surowy, ale elegancki wystrój, ładny widok na Plac, nowoczesne przestronne wnętrze i podobno pyszne desery ;)
Ponieważ w poprzednim lokalu głównie jadłyśmy, tu głównie gadałyśmy i trawiłyśmy jak węże przy ciepłych i zimnych drinkach. W miarę upływu czasu ludzi przybywało. W większości towarzystwo w wieku ok.30-40 lat, widac było stałych bywalców i świeżych klientów. Zdecydowanie miejsce na ostry lans - pokazanie nowego partnera/ partnerki, zamówienie ciekawych drinków, zwracanie na siebie uwagi głośnym grupowym zachowaniem i taki pokaz mody,że niech się fashion week schowa:)))) Nie brałyśmy niczego do jedzenia, ale widziałam bardzo fajne i spore porcje różnych sałatek i mięs z dodatkami roznoszone po sali. Ceny podobne jak w Warsztacie, czyli w porządku.

Wychodząc ok. 22:00 zobaczyłam jak ogromnie dużo ludzi jest w tym czasie na Kazimierzu - wszystkie lokale pełne, Plac Nowy oblężony, słynne zapiekanki z budki szły jak świeże zapiekanki...
Generalnie lepiej późno niż wcale odkryć uroki nocnego życia Kazimierza.Było super!
Co prawda my słabo wypadałyśmy na tle lanserskiego towarzystwa, ale to dobrze, bo spokojnie zjadłyśmy, pogadałyśmy i pośmiałyśmy się z całego serca z naszych przygód.

W obu lokalach spodobało mi się bardzo, polecam je czym mogę i postaram się do nich wrócić.

Czekam na  wasze podpowiedzi, gdzie jeszcze warto na Kazimierzu zaglądnąć.

piątek, 20 kwietnia 2012

Power is kurka back!

Po spokojnym zakończeniu tzw. cyklu krakowskiego i ogłoszeniu wyników candy postanowiłam zrobić sobie dwutygodniową przerwę na odsprzątanie chałupy na Wielkanoc, bo u nas zostało zaplanowane śniadanie wielkanocne. I jak to zwykle bywa plany wzięły w łeb. Jest takie powiedzenie - jesli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach...

Zaczęło się nieźle, po czym oba chłopaki dostały wrednego kataru, który spokojnie dojrzał przed świętami i zaowocował gorączką u Jaśka ( dzis do szpitala, czy dopiero jutro?), rozłożyła się też przy okazji mama i małż, bo jest parytet i równouprawnienie. A po świętach, kiedy okazało się,że mamy dalej nielichy bajzel i wyzdrowiała tylko połowa ekipy strasznie trudno było wrócić do pisania, kiedy człowiek ubity jak norka wieczorem.

W tzw. międzyczasie robiłam, co mogłam i teraz z dalszej perspektywy biorę się za retrospekcję, bo zaczęłam dostawać juz maile i smsy z pogróżkami, a co bliżsi i dalsi też dzwonią lub/i pytają osobiście dlaczego nic nie piszę. Otóż własnie piszę, bo jednak strach się bać.

Power is kurka back!