motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

wtorek, 5 czerwca 2012

Produkcja masowa

Natchniona wizytą w Lwowskiej Manufakturze Czekolady ( o czym było parę postów wcześniej) postanowiłam zmierzyć się z tematem produkcji własnych czekoladek. Przepis miałam już upatrzony jakiś czas temu, gdy pojawił się na 'moich wypiekach'. Teraz doszła jeszcze motywacja ( ja nie zrobię?) i parę godzin ciszy i spokoju w domu. Zabrałam się więc do roboty.

Czasu zajęło mi to mniej więcej tyle, co zrobienie pierogów na kilka osób, z czego jak wiadomo pożytku jest zdecydowanie więcej, pożywienia ilościowo również, no i zamrozić można. Ale frajdę miałam nieporównywalnie większą. Wzięłam podwójna porcję z tego przepisu i w sumie wyszło mi 120 sztuk wielkości ok. 2 cm średnicy.

Jak dla mnie błogość - czyli cisza, spokój, zapach czekolady i kawy ( wytrawne trufle kawowe z migdałami) a także białej czekolady, bo z lukru plastycznego o takim smaku zrobiłam widoczne na zdjęciach miniaturowe różyczki na szczyt każdej pomadki ( przy okazji wypróbowując nowa formę silikonową). Czułam się jak Juliette Binoche w filmie 'Czekolada' ( kto nie widział, niech szybciutko oglądnie!).

Roboty przy tej ilości i takiej mojej wizji sporo. Nie tyle praco- co czasochłonne zajęcie. W wersji podstawowej i z dekoracją jak na zdjęciu w oryginale powinno to zająć 2 godziny ( w tym ok. godziny to czas oczekiwania aż masa stwardnieje w lodówce) - czyli generalnie nie najgorzej.

Zrobiłam trufelki przede wszystkim na prezenty dla znajomych i to chyba jest ( oprócz oczywiście własnego łakomstwa) według mnie najlepsze wykorzystanie własnoręcznie robionych czekoladek.
Z okazji przeróżnych - świąt Bożego Narodzenia, imienin, urodzin, różnych rocznic itp. Zawsze eleganckim prezentem jest pyszna i ładna bombonierka, tym bardziej kiedy są to wyroby własne.
Tak też uczyniłam i kto dostał, ten mam nadzieję się ucieszył. Przy mnie ucieszył się nasz Pan Listonosz, który przyniósł mi przesyłkę, kiedy zanurzałam ostatnie trufle w polewie, a pierwsze wystygły. No i jak tu nie poczęstować? Wyraz błogości, jaki miał na ryjku po konsumpcji bardzo mnie uradował i potwierdził,że warto było:))))
Tak wyglądały moje bombonierki:


Choć sztuk trufli było sporo, rozdałam wszystkie.
Czekoladki mają jedną zasadniczą wadę - znikają stanowczo za szybko.
Własnoręcznie wykonane słodycze sprawiają ogromną frajdę i świetnie smakują ( nie są mdłe, o wyraźnym smaku gorzkiej czekolady,kawy i nutce alkoholu), nie mają żadnych sztucznych dodatków, ale też nie można przechowywać ich tygodniami. Coś za coś.
To 'Coś' jest naprawdę warte włożonego wysiłku.
Proste, pyszne, eleganckie - to lubię!