motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

piątek, 17 lutego 2012

Ostatkowo

Ponieważ nie będziemy mieli możliwości zaszalenia gdziekolwiek na ostatkach, ja szaleję na słodko.

Dziś propozycja na wiele okazji i dająca ogromne pole do popisu wszystkich twórczym duszom, niekoniecznie uzdolnionym kulinarnie.

Jak zawsze po Bożym Narodzeniu zostaje mi mnóstwo słodyczy, których po prostu ani ja ani dzieci nie zdążamy zjeść. Najczęściej sa to czekoladowe figurki i tabliczki czekolady.Ponieważ nie chcę,żeby leżały w szafce, postanowiłam coś z tych ostatków zrobić na ostatki. Wkrótce Wielki Post i chyba ( a nawet na pewno...) nie będe się tak obżerać, jak w karnawale. Nabyłam silikonową foremkę do kostek lodu w kształcie serduszek w ikei ( zbawienna kawa z Luźnym Składem- znów niepełnym z powodu chorób dzieci niestety...) i zrobiłam takie oto ( prawie) własnoręczne czekoladki:



Jest to sprawa banalna dla każdego, nawet dla dziecka. Trzeba tylko rozpuścić w kąpieli wodnej czekoladę , którą posiadamy i wlać do silikonowych foremek o żądanym kształcie i wypełnić czym się chce ( u mnie rodzynki). Po zastygnięciu w lodówce deliktnie nabijałam pomadki na metalowy szpikulec od tyłu wzoru, gdzie nie są juz takie bardzo 'glamour' jak przodu, delikatnie rozgrzewałam nad płomieniem świecy i zanurzałam w posypce złotym maczku. Potem układałam w minipapilotkach do mufinek lub trufli.

Foremki można nabyć w chyba każdym sklepie agd, a na allegro są dziesiątki wzorów. Im mniejszy wzór, tym ładniej prezentują się pomadki i można zjeść na raz więcej niż jedną.

Kombinacji sa dziesiątki.
-można wykonywać takie pomadki z każdego rodzaju czekolady z osobna ( gorzka, mleczna, biała)WAŻNE! MUSI TO BYC CZEKOLADA BEZ DODATKÓW I NADZIENIA!
- można mieszać rodzaje czekolad
-można napełniać czym się chce ( owocami, orzechami, kawałkami innych czekoladek, cukierkami...)
- można posypywać czym się chce ( zmielonymi herbatnikami, kokosem, orzechami, gotowymi posypkami, innym rodzajem czekolady, herbatą, kawą...)
- można stworzyć całe bombonierki pełne różnych smaków i nadzień...

Uzyskujemy pyszne własnoręcznie i z satysfakcją wykonane pomadki w żadanym kształcie na różne okazje:
- prezent, do którego możemy dorobić piękne opakowanie bombonierki lub jakieś fajne inne
- deser
-przegryzkę do dobrej kawy lub herbaty w towarzystwie swoim lub cudzym
- element menu dziecięcego party
i co tylko wam przyjdzie do głowy.

W podobny, ale prostszy sposób można wykorzystać zużyte kalendarze adwentowe- takie z czekoladkami. Gdy skończą się czekoladki, wyjmujemy z kartonowego opakowania plastikową matrycę z 24 figurkami i zalewamy je ponownie czekoladą. Takich małych figurek raczej nie można bardzo dekorować, ale pełna miska ładnych kształtnych oryginalnych czekoladek jest gotowa w razie niespodziewanych gości.

Bardzo polecam!
Część zrobionych dzisiaj powędrowała do Banana, która podziękowała mi smsem "Niebo w gębie! Pychotka! Bananowa rodzinka dziękuje za rarytasy:)"

Mam dowód,że nie tylko mnie smakowało.
Jak usiadłam przy ulubionej herbatce, z pomadką w ryjku i oglądnęłam kolejne przygody Baranka Shauna- poczułam,że jestem szczęśliwa. Chwilo trwaj ! (Są jeszcze 2 pomadki...)

Zróbcie koniecznie, bo pyszne i błyskawiczne. Ja do zrobienia użyłam 3 czekolad mlecznych milka( po 100 g)  i garści dużych rodzynek.

Czekam na wasze komentarze i wasze wersje pomadek!

Rozwiązanie zagadki

Bardzo dziękuję za wszystkie propozycje i absolutnie genialne pomysły, do czego służy maszyna i jaka rolę pełni w niej kura. Oto dialog, który miał miejsce przed publikacją na blogu, a który wszystko
wyjasnia:

- Mama, choć zobacz jaka maszynę zbudowałem!!!!
- To jest maszyna?
-No!
-Do czego?
- Do robienia ciasta. A kura ZNOSI MASĘ!

Padłam jak to usłyszałam! Genialny i nieskomplikowany świat dziecka w pigułce.A jakby mnie się taka maszyna przydała, bo przy masach to się człowiek najbardziej narobi...

Tym razem niestety nie odgadła nikt, ale jak wiele dowiedziałam się o was na podstawie odpowiedzi, to mi zostanie.
 Propozycje są tak odjechane i odkrywcze,że chyba coś sama zbuduję, bo mi głupio :)

Rzeźnicki czwartek

Rozpoczął się dopiero o 19:00, kiedy umówiłam się z Justyną na kolację. Bez świec.
Rozmowy przy sałatkach w dobrze znanej i lubianej nie tylko przeze mnie  Dyni były długie, konkretne i na masakryczne tematy.

Ale najgorsze dopiero miało nadejść.Tzn. najlepsze:)

Poszłyśmy na bardzo późny seans "Rzezi" Polańskiego do kina Pod Baranami. Sala mała biała i studyjna, wygodne duże fotele...Choć noc ciemna, w brzuszkach pełno, a do domu daleko nie był to czas błogiej drzemki w ciepłym miejscu!

Najpierw strona filmu - tutaj .

zdjęcie ze strony www.filmweb.pl


Jeden z filmów najbardziej komentowanych prasowo w ostatnim czasie.Ja napaliłam się przede wszystkim zobaczywszy trailer i obsadę tej tragikomedii małżeńskiej.

W gruncie rzeczy banalna historia: dwójka małolatów z podstawówki angażuje się w bójkę, w wyniku której jeden ma złamane dwa siekacze i uszkodzony nerw.Jego rodzice ( Jodie Foster i John C. Reilly)postanawiają załatwić sprawę politycznie, łagodnie, ugodowo i organizują u siebie w domu spotaknie wyjaśniająco- pojednawcze. Przybywa druga para rodziców - Kate Winslet i Christoph Waltz.Od poczatku coś tu nie gra. Film jest z gatunku tych, które wciągają cię nie wiadomo w której sekundzie i już siedzisz z bohaterami na kanapie i już właściwie dochodzi do ustaleń i porozumienia, gdy...Sytuacja wyjaśnienia okoliczności bójki zaczyna się okropnie denerwująco przedłużać. Już wychodzą, już sa w windzie, gdy znów...Po kilkunastu minutach najpierw myślisz ' skończcie to i wyjdźcie do cholery!', a potem przychodzi myśl,że nie o to tu naprawdę chodzi. Problemu nie stanowią dzieci, ale sami rodzice, którzy w wyniku nieszczęśliwej rozmowy, coraz bardziej przypominającej walkę na ringu, odkrywają swoje prawdziwe'ja', wewnętrzne trudności swoich związków, odkurzają swoje słabości i problemy. Ta czwórka działa na siebie wzajemnie w różnych kombinacjach jak katalizatory, a wynikłe reakcje oglądamy na ekranie.Nie brakuje różnorakich odnosników do sztuki, literatury, drobnych smaczków i symboli, choćby chomik:)

Polański nakręcił film na podstawie sztuki Yasminy Rezy "Bóg mordu" ( można ją oglądnąć w Krakowie w Teatrze Słowackiego) i faktycznie film jest równie klaustrofobiczny i skupiający uwagę na czwórce głównych aktorów, jak sztuka.Rzecz dzieje się w mieszkaniu i chwilami na korytarzu, przechodzimy tylko z bohaterami z pomieszczenia do pomieszczenia. Doskonale dobrane rekwizyty, które mają znaczenie w scenariuszu grają razem z aktorami, bo przede wszystkim jest to absolutny majstersztyk i popis gry aktorskiej!!!!!

Tu zacytuję felieton Jerzego Stuhra ( pisze takowe w piątkowej Gazecie Krakowskiej - Okiem Jerzego Stuhra)' Gdzie te kreacje' z 10.02 br.:

(...)Chciałbym przypomnieć coś, co jest swoistą prowokacją pod adresem teatru, czyli żart, na który pozwolił sobie Polański realizując swoją 'Rzeź'. Powstała ona specjalnie po to, by zaprezentować aktorskie kreacje metodą...wprost z teatru.(...)Dopiero kino bardzo z bliska zdołało zobaczyć kreację dla samej kreacji.Kino dało tej sztuce możliwość, aby przyjrzeć się samej mechanice powstawania postaci, gdy niemalże o nic innego nie chodzi, tylko o to, by przypatrzyć się sztuce aktorskiej. Fakt, że nie ma tam nic innego.Niezwykłe były próby do tego filmu. Własnie próby, jak w teatrze. Opowiadał mi Paweł Edelmann, który raobił tam zdjęcia, że każdego ranka aktorzy przychodzący na plan musieli grać całą sztukę od początku do końca, "na sucho" - jak się to mówi, czyli bez filmowania, ale i bez przerywania im, bez poprawiania. Od poczatku do końca. Polański tylko siedział i patrzył. Grali całą sztukę"dla rozgrzewki". Jodie Foster była podobno już tak wściekła, że buntowała się, mówiła, że nie widzi celu! Ale gdy się teraz ogląda film, to widać, jak te słowa w aktorach"leżą", jak oni je maja we krwi. Bo Polański jest "starym wygą" i wie, że to trzeba ćwiczyć.

Po takich słowach nie pozostaje mi nic innego jak podpisać się obiema parami kończyn pod apelem:
Jesli nie chcesz swojej zguby, to na "Rzeź" pobiegnij luby !!!!