motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Desiderata

To dla mnie ważny tekst. Piękne rady o tym jak żyć napisane prostym językiem i dotyczące każdego człowieka.
Szczególnie lubię go w wykonaniu Piwnicy pod Baranami ( posłuchajcie tutaj). Poniżej zamieszczam kanoniczną wersję "Piwniczną". Jeśli kogoś interesuje angielski oryginał znajdzie go tutaj.

Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech
i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy
o ile to możliwe bez wyrzekania się siebie
bądź na dobrej stopie ze wszystkimi
wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie
wysłuchaj też innych, nawet tępych i nieświadomych
oni też mają swoją opowieść
oni też mają opowieść
unikaj głośnych i napastliwych
unikaj głośnych są udręką ducha
niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany
będą dla ciebie źródłem radości
bądź ostrożny w interesach
bądź ostrożny w interesach
na świecie bowiem pełno oszustwa
bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia
ani też nie podchodź cynicznie do miłości
bo ona jest wieczna jak trawa
bo ona jest wieczna...
unikaj głośnych i napastliwych
unikaj głośnych są udręką ducha
przyjmij spokojnie co ci lata doradzają

z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości
jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż
drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj
a więc żyj w zgodzie z bogiem
czymkolwiek on ci się wydaje
w zgiełkliwym pomieszaniu życia
zachowaj spokój ze swą duszą
przy całej swej złudności, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat
jest to piękny świat...

znalezione w starym kościele
św. pawła w baltimore
datowane 1692r.

przy całej swej złudności, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat
jest to piękny świat...


Po latach dowiedziałam się, jaka jest prawdziwa historia powstania tego tekstu. Otóż napisał go poeta Maks Ehrmann w roku 1927 i jako życzenia bożonarodzeniowe ofiarował swoim przyjaciołom w 1933r. W 1948 r. opublikowała poemat wdowa po Ehrmannie i tak trafił do gazetki parafialnej publikowanej przez pastora episkopalnego Starego Kościoła pod wezwaniem Św. Pawła w Baltimore.

Pogłoska na temat anonimowego autora i błędna data powstania utworu – 1692 – pochodzą stąd, że pierwsza strona owej gazetki, na której znajdował się tekst "dezyderaty", miała stopkę z informacją: "Stary kościół św. Pawła" i datą 1692 (w rzeczywistości to data powstania parafii i budowy pierwszego, już nieistniejącego kościoła). Wskutek częstego kopiowania jedynie tej strony, informacja zaczęła być błędnie odczytywana.

Nie w Warszawie, tylko w Moskwie, nie rozdają tylko kradną i nie auta, tylko rowery. Niby jak w radiu Erewań, ale tekst chyba nigdy nie straci na swojej aktualności i na pewno jest najbardziej znanym utworem Ehrmanna, o którym to poecie możecie przeczytać tutaj. To strona po angielsku, bo polskiej nie znalazłam, ale wydała mi sie prosta. Z pomocą małego słowniczka da się przejść i warto.

Tekst dezyderaty dedykuję wszystkim moim czytelnikom, a szczególnie lady.medusie, która napisała do mnie ostatnio długi list. Myślę nad odpowiedzią - daj mi jeszcze trochę czasu.
Na razie  niech wystarczy Desiderata - czyli pragnienia, życzenia, marzenia.

Ilustruję zdjęciami z mojego ogrodu - co prawda kwiaty już przekwitły, ale jakie były piękne!


Mufiny wiśniowe

Z nadrabianiem to jest tak, że z jednej strony chcesz opowiedzieć o tym co już było, a z drugiej życie leci swoim torem i potem może być za późno. Dlatego przeplotę wspominki z aktualnościami.

A w aktualnościach mufiny z wiśniami - klasyka gatunku. Przepis z Poradnika Domowego na sierpień 2012 udoskonalony przeze mnie :) - znajdziecie go poniżej.

Mufiny takie jak lubię - wilgotne, pachnące wanilią i owocami, niesłodkie, ładne, banalne w wykonaniu ( suche składniki łączymy z mokrymi). Jasiek usuwał pestki osobiscie w profesjonalnej drylownicy, ale niestety brakło mu trochę wprawy ( pierwszy raz w końcu) i trzeba było pluć :))))
Upieczone w sobotę nie dotrwały do poniedziałku...



Przepis na 12 sztuk ( lekko zmodyfikowany):

2 i 1/3 szklanki mąki
trochę więcej niż 1/2 szklanki brązowego cukru
szklanka mleka
12,5 dkg stopionego masła
3/4 szklanki drylowanych wiśni ( dałam 2 szklanki, a co!)
łyzżka cukru ( dałam tyleż ale waniliowego)
2 jajka
 2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
cukier puder do posypania 

Piec nastawić na 200 stopni. Wiśnie osączyć na sitku. Do miski wsypać suche składniki, wymieszać dokładnie. Jajka roztrzepać z mlekiem. Masło roztopić i ostudzić. Do suchych wlać połaczone jajka, mleko, masło. Posypać wiśniami. Wymieszać niedokładnie. Ciasto powinno byc grudkowate.Nakłdać porcje ciasta do foremek wyłożonych papilotkami i piec 30 minut.
Bezpośrednio przed podaniem można posypać więcej cukru pudru, naprawdę nie nie zaszkodzi, szczególnie do kawy.
Udadzą się tez na pewno z borówkami, poziomkami, malinami. Mniam!

W końcu realizacja krakowskiego candy i inne krakowskie atrakcje

Jak trudno wrócić do pisania po prawie miesiącu nieobecności w sieci wie ten, kto doświadczył... Po kolejnej porcji maili, telefonów i komentarzy mobilizuję się i oficjalnie kończę wakacyjną przerwę.

Tym razem spóźniona retrospekcja ze spaceru po Krakowie, który był nagrodą w moim zakończonym Krakowskim Candy.

Dogadałyśmy się na konkretny termin ze zwyciężczynią - Majaleną i jej mamą i postanowiłyśmy obie na swój sposób wykorzystać piękną ciepłą sobotę 2 czerwca. 

Na miejsce spotkania wybrałam Wawel, ponieważ postanowiłam jako nagrodę ufundować wycieczkę po Katedrze Wawelskiej. To naprawdę wyjątkowe miejsce - niby prawie każdy tam był, bo wycieczka, bo w szkole kazali itp., ale nigdy tak naprawdę nie ma czasu,żeby zachwycić się tym miejscem wyjątkowym dla historii Polski i szczególnym ze względu na zabytki architektoniczne, malarskie itp.

Niestety - choć moja wspaniałą przewodniczka pytała dwa dni wcześniej o godziny otwarcia katedry, w naszą sobotę niestety zmieniono godziny jej otwarcia. Postanowiłyśmy odbyć i tak wycieczkę po katedrze w trochę inny sposób.
Weszłyśmy na chwilę do grobów, aby zobaczyć grobowiec PP. Kaczyńskich i trumnę Piłsudskiego...


... a potem usiadłyśmy sobie wygodnie w kawiarni pod chmurką i zamówiłyśmy pyszną kawę. Asia - przewodniczka opowiadała nam o tym, czego niestety nie mogłyśmy zobaczyć w tamtej chwili, ale na szczęście Majalena z mamą Małgorzatą są z Krakowa i będą mogły w dowolnym czasie zweryfikować te opowieści. A było słuchanie, było... o tym, co tam widać i czego nie widać, jak katedra powstawała, ciekawostki o panujących władcach i ich zwyczajach... Na takich luźnych i wesołych historiach zleciała nam ponad godzinka! Majalena pstrykała zdjęcia jak szalona, bo to jej jedna z szalonych pasji.


Wymieniłyśmy też dary - ja dałam dziewczynom pudełko własnoręcznie wykonanych pralinek ( jako suchy prowiant na dalszą drogę:)) a od Majaleny dostałyśmy piękne korale. Prezentuję moje zielone, bo Asia od razu porwała swoje czerwone i nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Są piękne! (korale oczywiście, bo zdjęcia nie oddają ich urody):


Zeszłyśmy z Wawelu od strony Kościuszki i każda para udała się w sobie tylko znanym kierunku.
Kierunek Majaleny i jej zdjęcia z tamtego dnia, naszej wyprawy i dalszej części spaceru możecie podziwiać na jej blogu tutaj.

Ja mogę tylko dodać,że dawno nie poznałam tak miłej, twórczej i nadającej na tych samych falach osoby jak ona! Bardzo polecam jej blog, a szczególnie najnowszy ze zdjęciami z Irlandii , w której jest na zabój zakochana - sprawdźcie sami tutaj!

Po wycieczce udałyśmy się z Asią Przewodniczką do resturacji "Pod Wawelem" ( ich strona tutaj-zobaczcie koniecznie!) mieści się ona w hotelu na rozwidleniu ulic Grodzka- Gertrudy -Stradom. Bardzo ciekawe miejsce, które przyciąga tu wielu turystów anonimowych i bardziej znanych. Galeria sław, które się tu stołowały mieści się od razu po wejściu do lokalu na ścianie po lewej. Mamy tu i Lecha Wąłęsę i Martynę Wojciechowską i  wielu innych. O wolnym stoliku ( jak w lepszych knajpach od dawna przystało) informuje nas szef sali, który też poleca kelnerowi odprowadzenie nas na miejsce.
Do wyboru mamy kilka sal ( jest specjalna sala dla dzieci) oraz dużą werandę ze stolikami  i widokiem na Planty( tam zajęłyśmy miejsce). Cały lokal ma swój specyficzny klimat autriacko- bawarski dopracowany w detalach. Obsługa ubrana jest w barwne stroje. Dania podaje się na półmiskach porcelitowych i drewnaianych deseczkach, a zupy w garnkach. Jest dużo zieleni i wydrukowanych stylowych ofert. Zaskoczyło mnie,że w toalecie mogłam posłuchać kawałów z głośnika :))))
Co do menu - bardzo zróżnicowane, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Są oferty stałe i sezonowe. Podoba mi się promocja,że w każdy dzień tygodnia jest inne danie w cenie dnia. I tak np. Asia, która była tu wcześniej bardzo poleca Wiener Schnitzel ( obecnie promocja poniedziałkowa), czyli schabowy z ziemniaczkami i surówkami w cenie 15 zł. Cena przystępna, a to właśnie danie zobaczyłam na stoliku obok i był to zaiste jeden z największych kotletów jakie widziałam! Na półmisku znajdowały się tylko ziemniaczki ( frytki) i surówki a sam kotlet na osobnej desce wielkości sporej pizzy. Na pewno kiedyś się na niego wybiorę w większym towarzystwie, bo samemu takiej porcji nie da rady za chiny.
Ja wzięłam na przystawkę zupę gulaszową ( której nie jadłąm wieki). I tak jak wspomniałam dostałam ją w pięknym emaliowanym garnku ze sporą porcją pysznej wołowinki i jarzynami. Taka jak lubię - porządnie ostra i równocześnie pełna smaku. Jako danie główne wzięłyśmy jedna porcję placków ziemniaczanych z grzybkami i choć były wyborne nie dałyśmy rady... Porcja była po prostu ogromna!


Jak więc widzicie - dobre miejsce na obiad po solidnym wysiłku i spacerze - bardzo polecam, bo zjadłam wyjątkowo smacznie!

Po obiadku przeszłyśmy się dla poprawy perystaltyki na lody na ul. Sławkowską, gdzie niedawno otworzył swoją lodziarnię pewien Włoch.


Otworzył niedawno, ale nie spodziewałam się takich kolejek... Zupełnie jak w latach osiemdziesiątych po cukier albo papier toaletowy. Na szczęście szło w miarę szybko i nie trzeba było zakładać komitetu kolejkowego. Lokalik malutki - jedno pomieszczenie, w którym mieści się jeden malutki stoliczek i lada z lodami. Przy stoliczku nikt oczywiście nie siedzi,bo jest non stop zasłonięty kolejką.

Zastaniawiałam się, ale po co taka kolejka? Jak spróbowałam - wszystko stało się jasne. Te lody to dla mnie prawdziwe objawienie. Jadłam już lody w różnych miejscach i krajach, najwyżej do tej pory ceniłam Krościenko, Szczawnicę, Nowy Targ, Genuę i Wentzla, ale po tych lodzikach po prostu szczęka mi spadła. Obwieszczam,że do tej pory nie jadłam lepszych! Wzięłam kawowe, bporówkowe i biała czekoladę - lody są dokładnie takie, jak składniki w tytule. Pyszne, kremowe, delikatne, bez kryształków lodu, pełne smaku. O matko jakie pyszne!!!!! Będąc Krakowie po prostu musicie ich spróbować i tyle. Od tej pory - moje ulubione. Lody produkowane sa non stop od otwarcia do zamknięcia lokalu i zdarza się,że jakiegoś smaku nie ma , bo go wykupiono,a produkcja nie nadąża. Każdy rodzaj lodów wygląda bardzo apetycznie i choć mam swoje ulubione, to chce spróbować wszystkich, które oferują, bo są wyjątkowe!

Na Sławkowskiej- ciekawy sklep z porcelaną:


Po drodze minęłyśmy też paradę smoków na Rynku:


Z lodzikami w ręku wróciłyśmy na piechotę do domu ( a co!) i po drodze natknęłyśmy się na nietypową klepsydrę na ul. Długiej:


Okazało się,że chodzi o zamkniecie działającej długie lata piekarni- cukierni, która produkowała wyjatkowe precelki. Niestety właścicielom cukierni nie starczyło funduszy na stale rosnący czynsz i musieli zamknąć historyczny interes. Szkoda wielka,że zniknęło takie wyjątkowe  miejsce.

Teraz po dłuższym już czasie od wycieczki z Majaleną zastanawiam się nad kolejna edycją krakowskiego candy w takiej formie i z takimi nagrodami ( tzn. rzeczowymi i wycieczką z przewodnikiem) jak było. Co o tym sądzicie? Czekam na wasze opinie. Mnie bardzo to candy zmobilizowało do pisania i znajdowania dla was ciekawostek, o przesympatycznym finale- wycieczce nie mówiąc:) Czy sequel ma sens?