motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Podwójne urodziny jako ciąg imprez styczniowo-lutowych

Tradycyjnie na przełomie stycznia i lutego w zależności od ferii zimowych i innych czynników Dorota i Kamila obchodzą wspólne urodziny i rodzinnie na nich imprezujemy. Moim prezentem dla dziewczynek są torty ich marzeń. W tym roku Dorota zażyczyła sobie ( jak zwykle) tort czekoladowy z dekoracją ku swojej czci, a Kamila tort z papugami z masą borówkową. Po trzech dniach roboty powstały. Uff...To jednak jest spory maraton. A papugi dlatego,że od niedawna mieszkają dwie faliste u Kamili w pokoju. To na torcie też musiały.

Najpierw tort Doroty ( po starszeństwie) - przepis na ciasto stąd, niezawodna masa stąd. Na wierzchu polewa z gorzkiej czekolady i wykonane przeze mnie ozdoby z lukru plastycznego - medal ze smaku czekoladowego ze złotym barwnikiem oraz reszta z lukru w kolorze rubinowym. Wykonałam medal z ilością lat jako nagrodę za całokształt dokonań :) A falbana to dekoracja stołu prezydialnego, przy którym siedzi komisja i wręcza:)))) Do środka tortu weszły jeszcze gładko wisienki z wiśniówki ( dzięki Marta!!! Zostawiłam je na tę okazję- są boskie!!!!) oraz poncz czyli wiśniówka lubelska.


Tort Kamili - niezawodny biszkopt rzucany oraz masa borówkowa moja autorska. Przepis na końcu posta.
Na wierzchu polewa krówkowa oraz ozdoby z lukru-masy Wiltona w kolorze niebieskim i żółtym, białego i niebieskiego plastycznego, brokatu cukierniczego i czekoladki duplo ( gałązka).Chodziło o odwzorowanie papużek w klatce oraz obrośnięcie tortu piórkami. Dzięki magicznej końcówce do wyciskania listków udało mi się stworzyć wrażenie piórek.


Były też oczywiście fontanny tortowe, świeczki i świeczka grająca w kształcie niebieskiego kwiatu.

A dziewczynki uśmiechnięte, zadowolone i obsypane kwiatami:


Działo się! I to najlepsze, jak już nas niestety nie było, bo musieliśmy wracać ze Stanisławem do domu spać. Impreza trwała do późnych godzin nocnych:)

masa borówkowa, którą wymyśliłam sama:
- 2 serki mascarpone po 250 g ( jeden serek=jedna warstwa masy)
-dżem borówkowy niskosłodzony ( kupiłam ten z ikei i faktycznie jest wart swojej ceny)
-mrożone borówki ( małż kupił pół kilo, ale ile dacie, to dobrze)
Serek wymieszać delikatnie z kilkoma łyżkami dżemu ( do smaku, ja dałam ok. 6 łyżek) i na końcu delikatnie wsypać mrożone borówki.Krem ma zabójczy kolor!!!! Jest pyszny, leciutki, mocno borówkowy. Najlepszy ze świeżymi borówkami w lecie. Można go jeść samodzielnie jako krem, można użyć jako nadzienie do kruchych babeczek, wafelków itp. można włożyć do rolady biszkoptowej. Właściwie można wszystko, bo konsystencja dobra i smak przedni. Dobrze go troszkę schłodzić przed zjedzeniem, bo jest bardziej zwarty, ale zaraz po zrobieniu nie rozpływa się. Jeśli musi zaczekać na zjedzenie- przechowujemy jak serek - w lodówce. Wspomnienie lata w środku zimy i borówkowa uczta w lecie. Koniecznie wypróbujcie!!!!

I dzisiejsza kartka z kalendarza (choć właściwie lepiej pasuje do wczorajszego dnia z musicalem):


Już świętujemy wyjściowo i filmowo

Postanowiliśmy już wczoraj ze znajomymi uświęcić Walentynki, bo w tygodniu jak wiadomo zamieszanie i trudno będzie w spokoju gdzieś wyjść.

Na początek wybraliśmy się do restauracji 'Wesele' na Rynku Głównym. Zdjęcia ze strony restauracji, o tej  po prostu są lepsze :)) Jak doczytałam, została też wymieniona w przewodniku Michelina.

Jeśli szukacie dobrego jedzenia w ścisłym centrum Krakowa, to mogę to miejsce śmiało polecić. Położenie piękne- z widokiem na kościółek św. Wojciecha. Wystrój bardzo oryginalny- niby nawiązanie do wiejskiej chaty, ale spokojne i z umiarem, żadna 'wioska tańczy'. Na stołach świeże kwiaty i bardzo fajna muzyka, która towarzyszyła nam przez cały czas biesiadowania- mieszanka różnych stylów i znanych kawałków, bardzo dla ucha przyjemna.

Co do cen i menu - nie jest to Kazimierz, więc i porcje mniejsze ( ale wykwintniejsze) i ceny nieco wyższe, ale choć nie wyszliśmy objedzeni jak beki, dania zdecydowanie warte swojej ceny- świeże, smaczne, pięknie podane. Śmialiśmy się,że choć okres Bożego Narodzenia się skończył, kucharz ozdabia talerze choinką :)))), ale była na tyle dobra,że i ona zniknęła. Bardzo miła obsługa. Może to standard dzisiaj, ale byłam mile zaskoczona troską pani kelnerki.


Napaliłam się na borowiki w cieście francuskim i byłam bardzo zadowolona, bo w lutym smakowały jak prosto z lasu- pachnące i w pysznym sosiku. A polędwiczkami wieprzowymi w formie szaszłyka byłam naprawdę zachwycona! Nie ma jak pyszne jedzonko :))))
Przemiło siedziało się nam w lokalu: zmrok zapadał, dorożki leniwie kursowały, tłumów na Rynku nie było, więc wszystko pięknie podane w oknie. Noc jak bas, księżyc wysoko jak sopran - cytując poetę.Śmialiśmy się tylko z wozów patrolowych policji,że suki jeżdżą jak za dawnych lat, ale teraz to są ekskluzywne suczki:)
Jedynym minusem dla mnie było to,że siedzieliśmy przy oknie i wiało chłodem:(

A potem wylądowaliśmy w kinie Kijów na 'Nędznikach'. Strona filmu tutaj .


Uczucia mieszane. Napalałam się na ten film, bo obsada naprawdę zacna. Historia ( mnie) znana i warta opowiedzenia, ale... znalazło się jednak kilka 'ale'.

Nie przekonuje mnie forma musicalu zastosowana do tej historii, a przynajmniej sposób w jaki jest skonstruowana. Wiadomo,że musical, to widowisko słowno-muzyczne i piosenki wystąpić muszą, a w tej wersji raczej wydaje się to paraoperą niż musicalem. Brakuje scen mówionych, które napędzają akcję i w efekcie film miejscami nuży.Aktorzy super, ale nie wszyscy są śpiewakami klasy 's' i to słychać. A 2-3 świetne głosy nie ratują sytuacji, choć chylimy przed nimi czoła ( Amanda Seyfried, Anne Hathaway,Hugh Jackman). Przez konwencję śpiewu stałego trudno wychwycić 'numery śpiewane', bo zlewają się z całością. Muzyka przyjemna, ale nie porywa. Nie zapamiętałam ani jednej piosenki, choć dwie w trakcie filmu są rozpoznawalne, bo na nich opiera się całość muzyki.

Aktorstwo bardzo dobre, choć w jednej scenie zaskoczył mnie negatywnie Russel Crowe- nie wiedział, co zrobić z rękami ;) Wygląda na to,że Hathaway dostanie oscara, bo bardzo przekonywająco zagrała Fantine, choć rola krótka, ale przejmująca. Cieszę się,że Jackman zagrał Valjeana, a Crowe -Javerta, bo to dowód na to,że zostaną zapamiętani nie tylko jako Volverine i Gladiator- w końcu to świetni aktorzy wszechstronni.

Bardzo podobała mi się w filmie  scenografia i charakteryzacja - zwłaszcza dbałość o zęby aktorów. Jak Fantine wyrywa zęba dla pieniędzy, to to widać! Tak samo jak to,że ich nie myje, a lud Paryża ma szkorbut i pali na potęgę. Nędzarze wyglądają jak nędzarze, a najbardziej pozytywni bohaterowie nie paradują w idealnie czystych okryciach i ze  świeżutkim i nieskazitelnym makijażem. Brawo!

Bardzo ciekawym wątkiem filmowym jest małżeństwo Thenardierów grane przez Helenę Bonham-Carter i Sashę Barona Cohena - z jednej strony są częścią tej historii, a jednak w specyficzny dla siebie siebie sposób gry i charakteryzację ożywiają opowieść, bo oto znów widzimy Królową Kier i Borata, ale z innej epoki.

Trudno opowiada się dwutomową powieść o tak specyficznym stylu i naprawdę niemożliwe jest zawarcie wszystkich jej wątków w filmie. Proponuję najpierw zmierzyć się z oryginalną książką Hugo, potem oglądną wersję fabularną 'Nędzników', a na końcu sięgnąć po ten musical,żeby mieć jakieś punkty odniesienia.
Historia sama w sobie jest naprawdę niesamowita i wzruszająca, a przy tym zaskakująco bliska uniwersalnych realiów: miłość, nienawiść, bieda, rewolucja w imię haseł, poświęcenie...długo by wymieniać. Najlepiej przeczytać.

Mojemu małżowi przypomniała się scena z filmu 'Ziemia obiecana'Wajdy':
- zmarł Hugo.
- Tak?  A w czym robił?

Którą to scenę dedykuję wszystkim napalonym na musical' Nędznicy'. Na Filmwebie dostał prawie 8 gwiazdek. Ja daję mu uczciwe siedem. Z przyjemnością wrócę do muzyki z tego filmu - postaram się wsłuchać w tę historię, ale raczej nie oglądnę go raz jeszcze, przynajmniej nie szybko. Wolę książkę:)

A kartka z kalendarza to: