motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

wtorek, 27 września 2011

Ognisko

Zaplanowane, oczekiwane, odbyło się zgodnie z tradycją w ostatnią sobotę września.

Pogoda - wymarzona ( dobrze jest zamówić wcześniej odpowiednią,ale w tym roku udała się cudnie): nie za ciepło, nie za zimno, w sam raz na siedzenie do słoneczka, pieczenie czego popadnie i wdychanie uzdrowiskowego powietrza.

Jak zawsze bywało, kto chciał wziąć udział przynosił coś dobrego, więc na stołach mieliśmy oczywiście pieczyste ( różne kiełbaski, kurze udka) specjalność cioci Celiny czyli śliwki i czosnki owinięte boczusiem ( mniam! zniknęły w minutę) i łososia.Były przeróżne sałatki na zimno - tradycyjna jarzynowa, z brokułami i chińskim makaronem, ryżowa z sałatą i orzechami oraz dwie zapiekanki na ciepło - ziemniaczano-kiełbasiana i brokułowa. Nie zabrakło pysznych ciast ( a własciwie zabrakło, bo jak na koniec chciałam spróbować, to nawet okruszków nie było, co tylko wspaniale świadczy o pieczących i apetycie jedzących): sernik, dwie szarlotki, placek ze śliwkami i tortowiec.Specjały domowe przywiozła nam rodzinka M.: dżem z mirabelek, sok z porzeczek ( lokalnych!), wino i cukinię na ostro- wszystko wytwory rąk włąsnych.

Kto chciał siedział sobie i wystawiał co mógł do słonka, gadał z kim mógł, bo jedna z niewielu okazji, żeby się spotkać. Jedni przychodzili, drudzy wychodzili i nikomu się nie spieszyło, bo właściwie dokąd?

Było kilka nowych świeckich tradycji, które może sie przyjmą czyli podpisywanie kubeczków, żeby nie zużywać ich tonę, wybieg z dużymi i małymi zabawkami dla najmłodszych.


Wszystkie dzieciaki duże i małe wariowały jak szalone...


...bo wybieg duży, pogoda cudna...była i zabawa w chowanego i kopanie piłki i szaleństwa z piłeczkami w basenie, a jako słodka niespodzianka w porze kolacji - czekoladowa fontanna z owocami i piankami do zanurzania.Widok ryjków całych w czekoladzie- bezcenne!


Ze znanych i lubianych były ziemniaki z małym masełkiem dla każdego chętnego, grupowe zdjęcie uczynione dokładnie o 16:00 i od razu wydrukowane i włożone w ramki dla każdej rodzinki, zdjęcie dzieci na schodach- tak jak 20 lat temu , tylko dzieci teraz było więcej :)))
Zwierzęta - czyli miejscowe koty Zuzia i Śnieżka oraz przyjezdny pies Piksel również miały swoje pięć minut, a właściwie nie tyle prezentację, co pełną michę non stop, bo ileż można samemu jeść?

Przede wszystkim byli goście - ci najstarsi i najmłodsi,ci wierni i niewierni. Nie wszyscy mogli z różnych przyczyn( najczęściej zdrowotnych niestety), ale tak bardzo ucieszyliśmy się z dawno niewidzianych - Pani Stasi, wujka Ryśka z żoną, i bardzo bardzo z Olusi z Tatą, której udało się dotrzeć. O Olusi i pomocy dla niej tutaj - koniecznie przeczytajcie i w miarę możliwości pomóżcie!


Goście tworzyli wspaniała leniwą atmosferę, pełną wspomnień i wiadomości o tym, co u kogo. Chyba wszyscy wspominali Głównego Organizatora Wicka, którego nie ma już między nami, ale na pewno patrzył z góry i chyba się uśmiechał :)


Było dużo radości, uśmiechu, spokojnego wypoczynku i pozytywnych fluidów, które na takich zjazdach okazują się najważniejsze i niezbędne.
No i piękny początek jesieni w tle i na pierwszym planie.



W dzisiejszym zabieganym świecie takie dni, spotkania okazują się rzadkimi perełkami, które potem przywołujemy z ciepłem w sercu. Ogromna szkoda,że nie ma już świata mojego dzieciństwa, w którym Kurdwanów zajmował ważne miejsce właśnie jako miejsce spotkań i pełnego dziecięcego szaleństwa.

Tym bardziej tego ogniska nie mogłam się doczekać i z wielką radością przygotowałam, co mogłam.
Oczywiście nie sama.Gospodarzem i głównym sponsorem była moja siostra, bez której udziału, wkładu pomocy i organizacji impreza by się nie odbyła. Wielkie DZIĘKUJĘ dla niej i dla
- wszystkich którzy przynieśli pyszne jedzonko i picie, bo zaiste było pyszne!
-Rodzince M. za udostępnienie zabawek dla dzieci
-Rodzince K. za udostępnienie czekoladowej fontanny i pysznego ananasa
-Kasi M-K, Kasi S.,Stryjowi Wojtkowi, stryjowi Jackowi i wszystkim fotografom za robienie zdjęć
-Dorocie za wykoszenie terenu
- Dominikowi i Maćkowi za dmuchanie zabawek
- sąsiadce za robienie napojów gorących
-Magdzie i Justynie za pomoc przy drukowaniu i oprawianiu zdjęć
- Justynie dodatkowo za mycie garów
-wszystkim ,którzy obsługiwali grilla i obsługiwali innych
- ogólną samopomoc chłopską
- wszystkim ( w liczbie gości ogólnej 48) za wszystko,a przede wszystkim za tworzenie fajnej atmosfery
- Ostatnim uczestnikom, którzy nie wiem kiedy pojechali, bo ja wyjechałam o 20:00. A wiadomo, że najlepiej siedzi się w noc przy ciepłym piecu i ogniu.


Wielkie pozdrowienia dla cioci Zosi, która tak bardzo chciała być i tak bardzo nie mogła - za rok liczymy na wejście specjalne!

Bardzo zabrakło mi Ojca. Bardzo zabrakło wspólnego śpiewu - może nikt się po Mistrzu nie chciał wychylać  i majestatu się wzdragał? W przyszłym roku to nadrobimy! Bo pomysły na następne ognisko już są! A pogodę zamawiam na następny rok już dzisiaj. Tak na wszelki wypadek.

P.S. Tutaj Galeria zdjęć.Pełna relacja fotograficzna zostanie umieszczona na naszej rodzinnej stronie tu - zdjęcia dostępne po zalogowaniu. Zaglądajcie tam często!

5 komentarzy:

  1. Rewelacyjne spotkanie!!! Proponuję Wam kiedyś przygotować tzw. duszonki:))) Palce lizać:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż zgłodniałam, czytając opis tych wszystkich smakołyków! Za rok wpraszamy się na to ognicho!!! Nie ma to - tamto...

    I masz rację, takie chwile, to perełki, żeby nie powiedzieć skarby.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałam dodać, że do twarzy Ci w tych serduchach :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Serducha to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie dostałam! Dziękuję!
    jakakolacja

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały wpis, ciepły, optymistyczny i bardzo smaczny :)

    OdpowiedzUsuń