Już na wejściu miła studentka poinformowała nas, że owszem piętro działa, ale plac zabaw dla dzieci planowany jest jesienią...cokolwiek to znaczy.
Był tylko mały domek z kredkami i kilkoma zabawkami. Dobre i choć co.
Jako że zbliżała się pora obiadu, postanowiliśmy zafundować sobie i dzieciom atrakcje kulinarne kuchni Ikea. Na marginesie zaznaczam,że jedzenie mają naprawdę pyszne, zawsze świeże i naprawdę lubię tu jeść obiady i inne dobre rzeczy.Wzięliśmy więc 2 zestawy dziecięce i dwa dania dnia.
Skończyło się wielkimi awanturami ze strony chłopaków, bo chcieli jeść nasze, a nie swoje porcje (w życiu nie widzieli małych klopsików i to chyba rozbiło im światopogląd) obiecane zabawki były pisakami (na wszelki wypadek schowałam głeboko do plecaka,żeby się nie wysmarowali jak nieboskie stworzenia...) i rolę jedzenia spełniły tylko soczki z rurką... Za to my- dzieci kryzysu-objedliśmy się za wszystkie czasy wszystkimi porcjami,żeby się nie zmarnowało.Ech.
Na wszelki wypadek poczekamy z wizytami obiadowymi do jesieni .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz