motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

sobota, 21 kwietnia 2012

Kazimierski lans ;)

Zdarzyło się jeszcze przed Wielkim tygodniem, że widziałam się z Justyną. Ponieważ wyjeżdżała na dłużej, postanowiłyśmy omówic trochę polityki wewnętrznej. Na marginesie już się cieszę i mam nadzieję na omawianie polityki zagranicznej i publikację zdjęć, kiedy wróci do ojczyzny:)

Nigdy nie byłam w knajpie na qltowym krakowskim Kazimierzu. Tak się po prostu zdarzyło. Może dlatego,że do Rynku mam bliżej? I pewnie z paru innych przyczyn. Umówiłyśmy się więc pięknym i ciepłym popołudniem w samym sercu dzielnicy żydowskiej blisko Placu Nowego. Ponieważ miałyśmy zacząć od jedzonka padło na restaurację/ cafe Warsztat ( nie mają strony, ale przeczytajcie tutaj i tutaj).

Malutki 'dwuizbowy' lokal - jedna sala większa na kilka stolików, druga - mały uchyłek na jeden. Miejsce z bardzo ciekawą aranżacją wnętrza - źródłem światła są drzwi wejściowe i małe okna na ciemne podwórze, więc lokal raczej ciemny. Oświetlenie dyskretne rzucane przez boczne lampy i lampki , a na ścianach stare instrumenty i gdzieniegdzie nuty. Główną ozdobą jest stary fortepian jakby wkopany w podłogę z dodatkową klawiaturą - performans artystyczny nie nadający się do grania. Stoi za to czynne, grające pianino zarzucone nutami, bo podobno często ktoś na nim gra. Podczas naszej wizyty akurat koncertu nie było,za to była bardzo fajna muzyka.

Justyna poleciła mi sałatki, więc postanowiłąm się zmierzyć z Dużą Etną ( co, ja nie zjem?). Od rana jadłam tylko owsiankę i jakieś drobiazgi, więc byłam nastawiona na zacięty bój. Po ok. 15-20 min. oczekiwaniu kelnerka przyniosła mi ogromny półmetrowy talerz do pizzy, a na nim... poezję, a nie sałatkę!!!!

Wspaniałe połączenie sałaty lodowej, kukurydzy, innych warzyw ze świeżo smażonymi kawałeczkami pysznej kiełbaski, kury, boczusia - cały wielki wulkan! Do tego sos czosnkowy i paluchy z ciasta francuskiego pieczone na miejscu. Tak dobrej sałatki nie jadłam lata. Przypomniała mi się kiełbasa z rusztu ojca - jego popisowe, a moje ulubione danie. Wszystko świeżutkie i pachnące. Założyłam się więc o czekoladę i...niestety sromotnie przegrałam. Brakło mi kilka łyżek do końca :( Porcja wielkościowo była zabójcza. Podobno średnia sałatka jest niewiele mniejsza. Za tę dużą zapłaciłam 20 zł, co jak na krakowskie ceny w lokalach gastronomicznych i tę wielkość porcji stanowi śmiech na sali. Justyna zjadła lazanię ze szpinakiem

( uczciwa porcja!) i wyturlałyśmy się dalej na deser. Tzn. ja nie, ale czego się nie robi...

Po wolnym spacerku dotarłyśmy do Baroque przy samym Placu Nowym( tutaj troszkę o nich).


Bardzo mnie ta knajpka ujęła już od wejścia. Nie było tam nic zbędnego - raczej surowy, ale elegancki wystrój, ładny widok na Plac, nowoczesne przestronne wnętrze i podobno pyszne desery ;)
Ponieważ w poprzednim lokalu głównie jadłyśmy, tu głównie gadałyśmy i trawiłyśmy jak węże przy ciepłych i zimnych drinkach. W miarę upływu czasu ludzi przybywało. W większości towarzystwo w wieku ok.30-40 lat, widac było stałych bywalców i świeżych klientów. Zdecydowanie miejsce na ostry lans - pokazanie nowego partnera/ partnerki, zamówienie ciekawych drinków, zwracanie na siebie uwagi głośnym grupowym zachowaniem i taki pokaz mody,że niech się fashion week schowa:)))) Nie brałyśmy niczego do jedzenia, ale widziałam bardzo fajne i spore porcje różnych sałatek i mięs z dodatkami roznoszone po sali. Ceny podobne jak w Warsztacie, czyli w porządku.

Wychodząc ok. 22:00 zobaczyłam jak ogromnie dużo ludzi jest w tym czasie na Kazimierzu - wszystkie lokale pełne, Plac Nowy oblężony, słynne zapiekanki z budki szły jak świeże zapiekanki...
Generalnie lepiej późno niż wcale odkryć uroki nocnego życia Kazimierza.Było super!
Co prawda my słabo wypadałyśmy na tle lanserskiego towarzystwa, ale to dobrze, bo spokojnie zjadłyśmy, pogadałyśmy i pośmiałyśmy się z całego serca z naszych przygód.

W obu lokalach spodobało mi się bardzo, polecam je czym mogę i postaram się do nich wrócić.

Czekam na  wasze podpowiedzi, gdzie jeszcze warto na Kazimierzu zaglądnąć.

2 komentarze:

  1. Oj, Kazimierz to jest Kazimierz! Tam trzeba wracać! Co prawda budżet miasta jest ratowany wprowadzeniem strefy płatnego parkowania i tam, co bardzo mnie wkurzyło, ale co ja się będę teraz denerwować... Miejsc do odkrycia i posiedzenia jest wiele, na razie nie będę obciążać komentarza zbyt długą listą miejsc, ale idąc śladem głodomora-smakosza podaję mój ranking pierwszej trójki z krótkim opisem:
    1) tesTOSTeron na Józefa 8. Nowy lokal, czyściutki, schludny, dizajnerski, gdzie najemy się do syta za jeszcze mniej niż Ty zapłaciłaś za sałatkę:) Tosty są przeciekawe i przepyszne. Na przykład z grillowanymi warzywami... albo z bananem i nutellą, nawet nie wiedziałam, że to takie dobre! Wielki wielki plus za kawę - mają dobry ekspres, dobrą kawę i właściciel ma rękę do robienia tej kawy, w rezultacie wychodzi takie espresso, jakie piłam ostatnio tylko... we Włoszech.
    2) coca - na Warszauera chyba; taki mały lokalik obok knajpy o mrocznej nazwie omerta'. Tam sobie nie usiądziemy wygodnie, ale zjemy prawdziwe włoskie rzeczy, bo właścicielem jest Antonio, sycylijczyk. Co prawda ja trafiłam kiedyś na arancinę nie do końca gorącą, ale wybaczyłam. O arancinach i jak się je robi, może innym razem...
    3) na placu Wolnica jest cafe' da Antonio. Jest OK, w tamtym roku stołowałam się tam w porze obiadowej, gdyż mieli za 10 zł zestaw makaronowy- niespodziankę. Za te piniądze za każdym razem delektowałam podniebienie - niby nic wyszukanego, ale na prawdę dobre. I prawdziwi Włosi, którzy są wybredni, też tam się stołują!
    Lista byłaby dłuższa, ale na razie lecę robić galaretkę bo mi żelatyna wiąże...
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko! Leć prędko!!! Co za genialne wskazówki - wykorzystam na pewno i dzieki za tak wyczerpujący opis Asieńko. Mam nadzieję na szybkie zoba- napiszę jeszcze!

    OdpowiedzUsuń