motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 14 lutego 2011

Wypad w realu





Spotkania wirtualne są fajne, ale nie ma większej przyjemności jak spotkanie z kimś bliskim sercu ‘na żywo’. Skorzystałam z rzadkiej możliwości wyjścia z domu i umówiłam się z Gosią – Eumychą. Zainteresowanych znajomych informuję, że Gosia czuje się świetnie, wygląda wspaniale i humor jej dopisuje. Spotkałyśmy się w empiku Galerii Krakowskiej ( szybkie, małe zakupy- jest to jednak miejsce uzależniające…) i poszłyśmy spacerkiem w stronę Rynku. Po drodze na plantach ciekawy widok i słychok (?- bo wrażenia dżwiękowe również towarzyszą):




 
artykuł o tym zjawisku - tu.
 
Nie byłam na starym miescie od ponad roku i zachłystywałam się, że tu nowe i tam nowe, a co stare to dalej stoi. Z nowości - miniaturowy model Sukiennic pod samymi onymi - pamiątka po ostatnim remoncie i modernizacji - bardzo mi sie spodobał. A Kraków stoi jak stał... no piękny jest !
 


Słoneczko grzało, mlekki mrozik mroził, a my tuptałyśmy do Pałacu pod Baranami do kina i na film "Jak zostać królem". Trailer tutaj..

Polecam w imieniu swoim i Gosi. Anglicy umieja robić naprawdę dobre filmy ze zwykłych wydawałoby się historii. A historia prawdziwa ( w jakich szczegółach - muszę jeszcze doczytać), nieprzesłodzona, prawdziwe emocje, wzruszenie i humor.Normalne życie nietuzinkowych ludzi.Wspaniała gra aktorska ( boski Colin Firth...ale nie tylko!). Dyskretny obraz, ciekawe kolory. Świetny, zmuszający do myślenia film! Warto obejrzeć!
 
Miałyśmy chętkę na podziemny spacer po Rynku, ale było juz późno. Jeszcze sesja pod głową Mitoraja


( oprócz głównej, nieco zmarzniętej, modelki zwracam uwagę na przepiękny granatowy kolor nieba nad Krakowem, który faktycznie taki był!)


... i wylądowałyśmy w pizzerii Cyklop.Cieszę się,że od kilkunastu lat trzymają poziom. Nadal to miejsce pozostaje świetną przytulną trattorią, gdzie można zjeść pycha pizzę na cienkim cieście pieczoną 'na żywo', ale nie tylko pizzę. Na deserek wzięłyśmy mus malinowy, kóry okazał się torcikiem lodowym z owocami lesnymi. MNIAM! Pizza nie załapała sie na zdjęcie, bo ponieważ że została pożarta w okamgnieniu.



Oczywiście paszcze nam się nie zamykały, skoro widzimy się raz na rok... i oprzytomniałyśmy w ostatniej chwili,że jednak trzeba kiedyś wrócić do domu... ech.
Mam nadzieję,że jeszcze zdążymy się spotkać przed rozwiązaniem Gosi.

Było fajowo!!!!! Spotkanie trwało o wiele dłużej niż lektura tego postu, ale i tak pobijam tu swój rekord.

1 komentarz:

  1. Łomatko! No i co...teraz to chyba linkę do całego posta zawieszę u siebie...no bo kronikarz ze mnie kiepski...a u Ciebie to jakoś tak gładko i wesoło poszło. He, he dobrze żeś mi wstydu z moim parkowaniem oszczędziła. To by się Krakusy uśmiały ;o)
    Gratuluję rekordowego posta!
    No i szykuj się na jakieś wspólne topienie marzanny, przecież wiosnę trzeba jakoś przywitać. Na puszczanie wianków, to się już nie piszę...(dla dwuznaczności kończę na tym wypowiedź) ;o)

    OdpowiedzUsuń