motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 19 marca 2012

W Krakowie - a po co to?

Jak już wcześniej pisałam w Krakowie, a zwłaszcza na Starym Mieście nic, co widzimy nie jest przypadkowe i pełni, albo pełniło kiedyś, swoją szczególną funkcję.

Uderzyły mnie trzy rzeczy, które są bardzo widoczne i właściwie chyba nie wszystkim znane. Wyglądają ( moim zdaniem) trochę sztucznie, jakby je ktoś porzucił, nie dokończył. Nie pasują do miejsc, gdzie się znajdują i mamy ochotę zapytać właśnie - 'a po co to?'

Po pierwsze - łańcuchy na rogu ul. Floriańskiej i Św. Tomasza, na kamienicy z nr 17:


Miały służyć do zamykania ulicy na wypadek pojawienia się wroga.
Co ciekawe, by utrudnić nieprzyjacielowi opanowanie miasta, od XIV wieku zaczęto dodatkowo używać łańcuchów do zamykania ulic. Z początku przymocowywano je do drewnianych słupów, stojących w narożach ulic, potem zaś umieszczano w murach kamienic, rozpinając w poprzek drogi. Jeszcze w XVII wieku takich łańcuchów było w Krakowie dwanaście. Zamykały one ulice wylotowe Rynku: Grodzką, Sławkowską, Floriańską. Dziś ostał się jeden łańcuch – relikt dawnej obronności miasta, przy budynku narożnym ulic Floriańskiej i Tomasza.

Inna teoria głosi, że łańcuchy te służyły do zamykania na noc skrzyżowań w mieście, by wymusić spokój - zakaz poruszania się zaprzęgów konnych.

Po drugie - coś co przypomina kajdany, na ścianie przy wejściu do Kościoła Mariackiego ( od Placu Mariackiego) i faktycznie ma cos wspólnego z odbywanie kary a jest to kuna.

zdjęcie stąd

To żelazna obręcz lub obręcze, składające się z dwóch zamykanych części, przytwierdzone łańcuchem lub powrozem do pręgierza, portalu ratusza lub kościoła, czasem przy wejściu do dworu, wkładane na szyję lub rękę skazańcom i zamykane na kłódkę.

Kuna była urządzeniem pomocniczym służącym do przytwierdzenia skazanego przy innych karach wystawienia na widok publiczny, np. pręgierza, lub karą samodzielną (stanie w kunie), stosowaną za drobne przestępstwa.Kuny były karą kościelną, którą wymierzano kobietom za kłótliwość, a mężczyznom za pijaństwo i pracę w dni świąteczne. Najczęściej pokutowała w kunach młodzież za rozmaite wykroczenia przeciw szóstemu przykazaniu…

 Karę odbywano jednorazowo przez określony czas (np. 12 godzin), a w mniejszych miastach czy na wsi kilkakrotnie, podczas większego zgromadzenia ludności, np. z okazji nabożeństwa. Kara stania w kunie nie miała charakteru hańbiącego (chociaż narażała na kpiny), stąd w miastach nie odbywano jej przy pręgierzu, lecz w kunie umocowanej przy wejściu do ratusza lub do kościoła.

W zależności od lokalnego zwyczaju, kunę umieszczano na różnej wysokości, a w związku z tym skazany stał, klęczał, siedział, a nawet leżał. Zdarzało się, że obok kuny znajdowało się siedzenie dla skazanego, ale bywało i tak, że kunę montowano w taki sposób, aby skazany nie mógł zająć wygodniejszej pozycji (wyprostować się czy usiąść lub uklęknąć). W lżejszych karach zakładanej na szyję obręczy nie zamykano lub stosowano tylko kunę na rękę. Ukaranemu często towarzyszyło lico, czyli narzędzie przestępstwa lub łup, np. snop zboża lub słomiany wianek. Czasami zakładano skazańcowi czapkę błazeńską, a nieraz w miastach, w okresie późniejszym, wieszano mu na szyi kartkę z napisem informującym o popełnionym przestępstwie.

Karę kuny stosowano za drobne przestępstwa w miastach, regulowały ją wilkierze poszczególnych miast lub wydawane przez właścicieli jurydyk. Była jedną z najczęstszych kar orzekanych w sądownictwie dominialnym na wsiach. Karę kuny nakładały również w I Rzeczypospolitej sądy rabinackie w sporach pieniężnych pomiędzy Żydami, w sprawach o świętokradztwo i wykroczenia przeciwko moralności. Kuny były montowane w przedsionku synagogi. Stanie w kunie zadawano też jako pokutę przy spowiedzi (obręcz pokutników).

Karę kuny zlikwidowano w zaborze austriackim w 1777 r. podczas reform wprowadzanych przez Józefa II, nakazując jednocześnie likwidację wszystkich kun.Na pozostałych ziemiach polskich przetrwała do XIX wieku (!).

I po trzecie tajemnicze 'coś' z otworami, wygląda trochę jak stojak na butelki :) lub dziwne otwory.
To podoba mi się najbardziej, bo rzadko jest wymieniane w przewodnikach w odóżnieniu od wyżej wymienionych. To tzw. zagaszacze do pochodni.

tu na ul. Kanoniczej

tu przy wejściu do Sukiennic
Trudno nam sobie wyobrazić miasto bez elektryczności. Jeszcze nie tak w sumie dawno po zmroku zalegały egipskie ciemności i chcąc się poruszać po ulicach co bogatsi mieszczanie wychodzili z domów z asystą, czyli służącymi niosącymi przed nimi zapalone pochodnie. Używała ich też ówczesna straż miejska do patrolowania ulic.

Kamienne elementy murów domostw w formie brył z otworami, w których każdy gasił pochodnie przed wejściem do kamienicy lub straż rankiem gasiła tlące się pochodnie można zobaczyć dziś przy wejściu do Sukiennic od strony ulicy św. Jana, przy Sławkowskiej oraz ul. Kanoniczej.

2 komentarze: