Wybraliśmy się w tzw. niedoczasie do Pau i Dejwa, bo nie widzieliśmy się wieki, a tak nie wypada.
Błogo spędzone wieczorne popołudnie, oj błogo...
Zaczęło się przepysznym obiadkiem:
Dawid obiecał mi przepis na polentę, więc czekam cierpliwie, bo zjadłam jej zdecydowanie za dużo, jak i wszystkiego co było na stole. Kiedy osiągnęłam stan błogości i przepełnienia, można było pomielić trochę ozorem, co z radością uczyniłam.
Nasze potwory najbardziej zainteresowały się oczywiście kocią zabawką, czyli myszką na sznurku i próbowały zgonić na śmierć Stefana i Flanelę, co im sie nie udało, ale malutka kicia ( niedawno adoptowana) zmordowana usnęła w końcu:
A Stefan pojawiał się i znikał jak Murzyn w ciemnej sieni...
Dostaliśmy piękne prezenty- pamiątki z podróży poślubnej:
A jako ciekawostkę mój małż otrzymał zielone piwo. Ja jak wiadomo nie piję, nie częstuję, nie daję i w ogóle się alkoholem nie interesuję, ale jakie to ładne!
Kolor galaretki agrestowej! Niesamowity efekt!
Popełniliśmy chyba wszystkie możliwe gafy, zafajdaliśmy im mieszkanie ( Jasiek za dużo wypił :) i zwrócił), zrobiliśmy bajzel, przestraszyliśmy zwierzęta domowe, a oni mówią,że dalej nas lubią i jeszcze dali nam tego pysznego żarcia na wynos!
Dziwna planeta i dziwni na niej ludzie...że zacytuję klasyczkę.I chwała im za to!
A następnym razem wprosimy się sami, żeby im do głowy nie przyszło,że się od nas uwolnią:)
a to już wiemy, żeśmy na Was skazani, na wieki wieków :P
OdpowiedzUsuń