motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

niedziela, 25 marca 2012

Podsumowanie cyklu krakowskiego i wyniki candy

Kochani! Jedyni! Drodzy mili! ( jak mawiał mój były proboszcz:))


Dziś rozwiązanie krakowskiego konkursu. Zanim podam zwycięzcę, jeszcze kilka słów.
Bardzo, ale to bardzo dziekuję za wszystkie komentarze dotyczące postów, za to że je czytaliście, za to, że wam sie podobały, za to, że warto było poznać tylu fajnych ludzi 'co znają Józefa' jak mawiała Ania z Zielonego Wzgórza :)


Przygotowując posty nie myslałam, że takie rzeczy ciekawią tak wiele osób, robiłam to dla siebie ( egoistycznie) i garstki ( jak myślałam) zapaleńców. Okazało się,że z garstki zrobił sie cały koszyk, mam nowych obserwatorów, a sądząc po komentarzach cykl bardzo sie podobał i był naprawdę frekfencyjnie często czytany. Cieszy mnie to,że dowiedzieliście sie nowych rzeczy,że może teraz spacer po Krakowie będzie trochę inny niż do tej pory.


Chciałam podziękować mojemu małżowi za anielską cierpliwość do mnie, Asi- przewodniczce za żródła, drugiej Asi i Andrzejowi za...dowiecie się parę wersów dalej.


Pisząc posty natrafiłam na wiele bardzo ciekawych stron o Krakowie, specjalistyczne blogi z ciekawostkami, strony historyczne i fotostrony. Jeśli jesteście zainteresowani krakowskimi zabytkami, to metoda, jaką ja przyjęłam jest taka,że wybieramy mniej znany lub tylko wspomniany w przewodniku zabytek i szukamy go na wikipedii i gdzie się da. Wszystkie źródła internetowe podawałam przy postach.A książki fizyczne, z których korzystałam to:
- Andrzej Kozioł - Na krakowskich Plantach - historie, obyczaje, anegdoty
-Andrzej Kozioł - Na krakowskim Rynku - historia i obyczaje od lokacji do najnowszych czasów
-Michał Rożek - Silva Rerum- nietypowy przewodnik po Krakowie
-Andrzej Nazar - Krakowskie kłopoty z zabytkami
i pozycja kanoniczna - Johan Huizinga - Jesień Średniowiecza


Kilka ciekawostek pamiętam z zajęć na studiach ( trafiłam na historyka średniowiecza krakowskiego), jedną czy dwie sama dostrzegłam na mieście i chciałam dowiedziec się czegoś więcej.


Mam nadzieję,że swoimi postami nikogo nie uraziłam, nie zachwiałam przekonań, nie zasmuciłam na śmierć, nie zanudziłam. Starałam się potraktować dany temat maksymalnie dokładnie, bo wiem,że o niektórych zabytkach nawet nie ma śladu w przewodnikach.
Jeśli posty były zbyt długie - przepraszam.


Liczę na to ,że wasza  miłość do Krakowa wzrosła tak jak moja i zachęciłam was do szperania w poszukiwaniu tajemnic.


Dziękuję za wszystkie zaproszenia na blogi, ciepłe słowa, docenienie i uznanie, radość, uśmiech, entuzjazm, którego mi dostarczyliście pisząc swoje komentarze.


Teraz pokażę i opisze, co znajdzie zwycięzca w paczce ode mnie. Oto kolaż:



Jeśli candy to słodycze i cukierki - ogólnie pyszne artykuły spożywcze. Postanowiłam podarować kilka z bardzo dobrej firmy Krakowski Kredens i są: to ślazowe cukierki ( rzadko wystepujące, ale pyszne!), zielona herbata z trawą cytrynową ( podobno pijana u Rydlów) oraz mleczna czekolada pensjonarek ze Szlaku ( na ulicy Szlak znjadowała się słynna pensja dla panien).

Jest lektura - książka "Onegdaj w Krakowie"o krakowskim życiu pewnej pary ( autorów) i ich wspomnieniach związanych z miastem.

Jest chwila na relaks - kwiatowy olejek do kąpieli krakowskiej firmy Farmona, której kosmetyki polecam, bo są po prostu świetne!

Są też pamiątki z Krakowa- starałam się,żeby były praktyczne. Smok- breloczek, dwie zakładki do książek, oraz talia kart do gry z akwarelami widoczków Krakowa chyba spełnia to kryterium.

Wspominaliście coś o rękodziele- jest śnieżnobiała okrągła serweta robiona na szydełku przez krakowską koronczarkę, średnica ok. 60 cm.

I coś, co ja uważam za podarunek najcenniejszy - seria ośmiu pocztówek wydrukowanych specjalnie dla mnie, specjalnie na to candy i osobiście mi dostarczonych przez Asię ( droga była daleka!!!),za co stoktrotnie dziękuję. Autorem zdjęć jest krakowski fotografik - artysta Andrzej Szełęga. Mam wielkie szczęście,że znam jego i jego boską żonę :) Nie można ich kupić w żadnym sklepie, są jedyne i niepowtarzalne!!!! Z jednej strony niebanalny kadr krakowski z drugiej - ciekawy projekt graficzny.

A oto przebieg losowania. Urną była puszka po paluszkach krakowskich Lajkonik :)))


wygrała...MAJALENA - BARDZO SERDECZNIE GRATULUJĘ!!!!

Wszyscy, którzy wzięli udział w candy otrzymują jako nagrodę pocieszenia mój autorski pps ze zdjęciami Andrzeja Szełęgi. Własnie zabieram się do jego wysyłania. Jeśli nie dojdzie do was dziś, to już jutro na pewno - cierpliwości! Opłaci się!

Na zakończenie jeszcze dwa cytaty:
"Krakowa się nie zapomina, Krakowem nie przestaje się żyć - i przedłuża się go, póki my żyjemy, aby żył nadal, gdy nas już nie będzie." - Natan Gros

"Z Krakowem trudna sprawa. Jest tak piękny,że tylko poeta może coś dośpiewać do jego czarów." - Adam Polewka

I prośba - choć cykl się już kończy, odwiedzajcie moje skromne progi i piszcie komentarze na każdy temat - każdy jeden bardzo mnie ucieszy.Choć osobiście w Krakowie spotkam się w najbliższym czasie tylko z Majaleną, mam nadzieję,że każdy z was prędzej czy później tu przyjedzie i sam doświadczy magii tego miasta.


W Krakowie - latarnie umarłych

To ostatni post dotyczący cyklu krakowskiego o ciekawych miejscach i zabytkach.
Najlepsze ( według mnie) - czyli wisienkę na torcie zostawiłam na koniec :)

Najpierw trochę wstępu,żeby zrozumieć to i owo.

Dziś światło ( zwłaszcza elektryczne ) jest zjawiskiem powszechnym i nikt się nad nim nie zastanawia, nie przypisuje mu magicznych właściwości, ani nic z tych rzeczy. Co innego w średniowieczu. Z jednej strony mówi się,ze była to epoka 'ciemna', zacofana ( z czym sie nie zgadzam), pełna przesądów wynikających z niewiedzy, pełna sprzeczności ( z tym się zgadzam:)) Ta ciemność naturalna wynikała z trybu życia i trybu dnia i nocy. Na wsiach pory dnia wyznaczały ptaki i zwierzęta gospodarskie ( co czasami ma miejsce i dziś) w miastach, a zwłaszcza w Krakowie, ranek i wieczór oznajmiał trębacz, strażnicy ogłaszali zamknięcie lub otwarcie murów miejskich. Po zmroku w obrębie tych murów niewiele było jasnych punktów. Na pewno były to lampki wieczne( wtedy łojowe lub oliwne) przy tabernakulum w kościołach, ale kościoły na noc były zamykane. Na światło w domach mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi - paląc świece lub właśnie tłuszczowe kaganki ( ale nie siedzieli przy nich do środka nocy, jak autorka tego bloga czasami:)). Pochodni używała straż miejska i bogaci mieszczanie, którzy poruszali się w nocy z eskortą sług z pochodniami ( patrz post o zagaszaczach ).

 Istniał jeszcze jeden rodzaj światła, który dziś możemy określić jako skrzyżowanie znaku informacyjnego z ostrzegawczym. Dziś neony świecące w nocy używają kodu - chodź, wstąp, zobacz co tu dla ciebie mamy, zainteresuj się, podejdź. To średniowieczne światło w postaci małych ogników kodowało informację wprost przeciwną - to tu: uważaj- nie podchodź pod żadnym pozorem! ( ale także - pomódl się, pamiętaj o śmierci, to droga do...)

Były to tzw. latarnie umarłych, czyli rodzaje słupów lub kapliczek, w których nocą zapalano kaganek. Znajdowały sie one w bezpośrednim sąsiedztwie szpitali, przytułków i leprozorii ( miejsc pobytu i leczenia trędowatych). Na cmentarzach rozświetlały mroki zajete przez duchy i różne inne zjawiska paranoramalne, a także przez lokalnych bandytów, którzy bardzo często chronili się wokół cmentarzy, bo jak było przyjęte, nikt sie tam w nocy bez potrzeby nie włóczył.
Latarnie stawiane były w XII,XIII i XIV w. na terenach Francji , północnych Włoch, Austrii, w Niemczech, Polsce i Czechach. W ostatnim okresie stawiano je na skrzyżowanich ważnych traktów drogowych.

Nie podchodź, bo zarazisz się morowym powietrzem ( na zarazy typu dżuma nie było lekarstwa, czesto wybuchały epidemie),bo jestes w strefie między ziemią a niebem, miejscu szczególnym, którego lepiej nie kalać, nie przeszkadzać umierającym, zmarłym.Tak, jak dziś palimy znicze na grobach, tak wtedy zbiorowym zniczem- pamiątka i modlitwą- były latarnie umarłych, bo jak wiadomo kaganki były drogie i nie było zwyczaju,że każdy coś świeci na swoim czy cudzym grobie.
Absolutnym hit, jedyny i niepowtarzalny tego typu zabytek w Krakowie ( tu krakowianie puchną z dumy) latarnia umarłych doskonale zachowana od XIV wieku (!!!) znajduje się obecnie przy kościele Św. Mikołaja na ulicy Kopernika 9. Naprawdę niedaleko od Rynku.

Początkowo znajdowała się obok szpitala dla trędowatych im. Św. Walentego który istniał w Krakowie przy obecnym Placu Słowiańskim do roku 1818. W 1845 namalował ją Michał Stachowicz.
Oto ten obraz:
( obraz w zbiorach Muzeum Narodowego)
Na ulicę Kopernika w obecne miejsce trafiła w 1871 r. Używana była w ten sposób,że kaganek wciągano na szczyt latarni przez wewnętrzny tunel. Przy przenosinach tunel ten zamurowano.
Była zbudowana z kamiennym krzyżem na szczycie, który został zastąpiony kamienną rzeźbą Chrystusa. Ten element niestety nie dotrwał do dziś.Odtworzono pierwotny krzyż.
 Dotrwała latarnia  - 3,5 metrowa gotycka kolumna, zakończona daszkiem i zdobiona manswerkami.
Najpierw zarys ogólny:
fot. Andrzej Szełęga
Teraz wszystkie szczegóły:
fot. Andrzej Szełęga
Znaczenie światła latarni umarłych zmieniało się z czasem, by do dziś pozostać w licznych kapliczkach przypomnieniem o znaku krzyża i modlitwie.

Jeśli zobaczycie gdzieś na terenie Polski kapliczkę w typie tych poniżej, była to prawdopodobnie właśnie latarnia umarłych.

W Krakowie inne tego typu obiekty to:

Kapliczka w Parku Krakowskim:

Przy ul. Kopernika 44:

Przy ul. Konopnickiej:

Przy ul. Dobrego Pasterza:

Kapliczka Boga Ojca przed Starym Cmentarzem Podgórskim ( wzgórze Lasoty):

ul. Tyniecka 64:

ul. Kozienicka 12:

ul. Skotnicka 58 B:

Krakusi na pewno rozpoznają co najmniej kilka. A może mieszkacie w pobliżu którejś z nich?

Mnie najbardziej podoba się ta, która stoi przy ul. Św. Gertrudy na tyłach hotelu Royal.


Dziś nie ma już kościoła Św. Gertrudy ( od którego wzięła nazwę ulica, zburzony w XIX w), nie ma cmentarza przykościelnego ( zlikwidowanego jak inne przykościelne w XIX wieku, niesamowita historia jego powstania!), nie ma kościoła Św. Sebastiana, nie ma szpitala dla weneryków ( zburzony), a latarnia co noc świeci do dziś - przetrwała tyle wieków historycznej zawieruchy!

Jej światło jest jak dawniej - nikłe, ale ważne. Choć Planty oświetlone są regularnymi latarniami, to właśnie ta mała kapliczka ma niesamowitą siłę i znaczenie dla historii tego miejsca na mapie.Przypomina, że to właśnie tu ludzie cierpieli, umierali, byli pochowani, tu znajdował sie kościół. Pozostało tylko i aż światło.

 I choć dziś na Plantach na tym miejscu najczęściej bawią się dzieci, spacerują zakochani, przechodzą z miejsca na miejsce przechodnie, biegają psy, pamiętajmy,że potrzebuje ono specjanego szacunku i wspomnienia.

Tak samo wiele innym miejsc, gdzie leżą zmarli, jak choćby opisywany przeze mnie cmentarz wokół Kościoła Mariackiego.

Nieopisane zdjęcia pochodzą  z Wikipedii pod hasłem 'latarnie umarłych w Krakowie' oraz z tej i tej strony .

sobota, 24 marca 2012

Wiosna na całego!

Kilka ogrodowych fotek w piękną wiosenną sobotę.
Oby wszystkie dni wiosny były takie piękne i ciepłe!

Muszę wprowadzić blogową zmianę nastroju postów, bo ostatnio tylko groby i cmentarze:)





A niedługo zakwitnie boska magnolia i będzie jeszcze bardziej kolorowo!!!!

W Krakowie - gdzie ten cmentarz?

W bardzo wielu miejscach w Krakowie, przede wszystkim w śródmieściu, chodzimy po grobach sami o tym nie wiedząc. Tak, Tak! Do dziś nie pozostała nawet informacja, że w danym miejscu cmentarz się znajdował...

Dziś historia o tym, jak można zobaczyć cmentarz, który już nie istnieje i dlaczego inne zostały zlikwidowane.

Pochówek w wierze katolickiej to przede wszystkim wiara w zmartwychwstanie ciała na wzór Chrystusa. Od początku katolicyzmu wierzono,że życiem wiecznym będą się cieszyć tylko pochowani w nieskalanej ziemi, w pobliżu świątyni lub świętych, a których szczątki nie zostaną zbezczeszczone (w tym spalone).

Zakładano więc cmentarze bezpośrednio przy kościołach, żeby dopełnić wszystkich tych warunków.
Rychło okazywało się, że taki cmentarz nie wystarcza. W poprzednich wiekach, a zwłaszcza w średniowieczu ludzie marli jak muchy, szczególnie podczas epidemii, które były ciężkie, mrozów itp. Ustanawiano więc dodatkowy cmentarz parafialny poza obrębem kościoła, a nawet miasta, gdzie grzebano tych, którzy się już nie zmieścili, biednych, mniej znaczących obywateli. Dla zamożnych i vipów miejscem spoczynku były indywidualne krypty pod świątynią.

Tak też ma się sytuacja z Kościołem Mariackim.Dookoła świątyni na murach znajdujemy tablice nagrobne, w środku na ścianach również wiele epitafiów, ale gdzie podział się cmentarz i dlaczego go zlikwidowano?
Pisałm już w poście o Madonnie z Faenzy ,że figura ta była kiedyś umieszczona nad bramą na cmentarz i po jego likwidacji przeniesiono ją gdzie indziej. A więc był tam cmentarz! Gdzie jest teraz?

Plan Krakowa z 1787 r - teren wokół Kościoła Mariackiego jest ogrodzony - to właśnie mur cmentarza:


zdjęcie stąd

Zanim o tym, jeszcze o specyfice grobów i samych cmentarzy.

Od III wieku zaczyna się administracja cmentarna, czyli miejsca te zostaja oddane włądzy kościoła, a ich teren jest nienaruszalny przez władze świeckie ( stąd można było schronić się na cmentarzu przed napastnikiem, ale też tam stacjonowali bezkarnie rzezimieszkowie...).
W XI wieku sobór uchwala teren cmentrza na 60 kroków od kościoła, aby wierni spoczywali w fizycznym cieniu świątyni.
W XVI w. cmentarze sa powszechnie ogradzane murami, a od XVII wieku zabrania się na nich prawem synodalnym rozwieszania pościeli, wystawiania i mycia naczyń kuchennych itd.Skąd takie zwyczaje? Ano ziemia cmentarna była wolna od wielu podatków, więc opłacało się na cmentarzu mieszkać, prowadzic różne interesy, urządzać jarmarki itp.

Do XVIII wieku ludzi grzebano w mogiłach zbiorowych, tylko nieliczni wybrańcy ( czytaj bogaci, duchowieństwo i vipy) mogli sobie na indywidualny grób pozwolić. Mogiły zbiorowe były raczej płytkiei ich pojemność szybko się wyczerpywała. Oczywiście po jakimś czasie przekopywano stare groby i mieszano nowe kości ze starymi, ale miejsca wciąż było mało.Grób był miejscem tymczasowym przebywania szczątków doczesnych.

Taki ślad przekopywania znajdujemy w 'Hamlecie' Szekspira w scenie na cmentarzu, gdzie Hamlet rozmawia z grabarzem kopiącym nowy grób, który znajduje czaszkę niedawno zmarłego - dzis rzecz nie do pomyślenia, wtedy - oczywista oczywistość.

Zbiorowe mogiły to także skandaliczne warunki higieniczne, szczególnie podczas epidemii, gdzie masowe płytkie groby stanowiły zagrożenie dla przebywających w pobliżu, dlatego ostrzegano o takich miejscach w specjalny sposób ( jaki - o tym ostatni post w krakowskim cyklu!).

Wraz z rozwojem wiedzy medycznej wzrosła świadomość zagrożeń, jakie niosła lokalizacja cmentarzy w zwartej zabudowie miast. W ślad za tym komisja sanitarna policji na Sejmie Czteroletnim (1788-1792) poleciła władzom miast, aby w porozumieniu z duchowieństwem urządziły powszechne cmentarze na odleglejszych terenach.

Z powodu wydarzeń historycznych (rozbiory), decyzja ta została przesunięta w czasie i w Krakowie podjęły ją już władze austriackie. W 1801 roku miasto i okoliczne gminy zakupiło grunt w granicach wsi Prądnik Czerwony (początkowo ok. 5,6 h), należący wcześniej od zakonu oo. Karmelitów Bosych. Należy podkreślić, że koszty ponieśli mieszkańcy Krakowa, jednorazowo na ten cel opodatkowani. Nowo powstały cmentarz miał zastąpić wszystkie dotychczas istniejące cmentarze przykościelne, na których zakazano nowych pochówków. Wytyczony wielki cmentarz komunalny był wówczas bardzo oddalony od miasta, dziś znajduje się w śródmieściu.
Nazwa Rakowicki powstała od drogi wiodącej obok niego do wsi Rakowice. Pierwszy pochówek miał miejsce w 1803 roku.

Z prawem Sejmu Czteroletniego i organizacją cmentarza Rakowickiego zakończyły żywot wszystkie cmentarze przykościelne w obrębie murów Krakowa.
Zlikwidowano je także z innych przyczyn, np. na przeciwko dzisiejszego kościoła Reformatów ( tego z mumiami ) do 1696 roku był burdel, tak samo było obok kościoła Św. Barbary, a obok Kościoła Mariackiego pełno było szynków i karczm, które również miejscami świętymi nie były...Dobrze sie stało,że wyznaczono osobny teren dla nowych grobów, gdzie nikt nie narusza ich spokoju.

Z czasem zmieniła się mentalność ludzi dotycząca cmentarzy - od miejsc współistniejących w życiu codziennym, biorących udział we wszystkich prawie czynnościach życiowych, najbliższym sąsiedztwie wielu domów do miejsc oddalonych, wydzielonych, zamkniętych,żyjących tak naprawdę kilka dni w roku.

A Kościół Mariacki? Do dziś o istnieniu cmentarza wokół świątyni przypomina jasna kostka brukowa, którą jest wyłożony teren dookoła. Możemy to zobaczyć dokładnie z lotu ptaka:

zdjęcie stąd

Jak widać , nawet ten niewielki szczegół ma swoje głębokie znaczenie!

Jeśli chcecie dowiedziec się wiecej fascynujących historii o dawnym pochówku, cmentarzach, grobach itp. zapraszam na rewelacyjne strony, z których korzystałam.




Koniec długiego posta i bomba, kto nie dotrzymał dotąd, ten trąba! :)))))

środa, 21 marca 2012

W Krakowie - kradzione lwy

Jeszcze jedna historia o czymś,czego już nie ma - krakowski ratusz.
Jego szczegółową i wyczerpującą historię możecie znaleźć tutaj - bardzo polecam.

Ja chciałabym skupić się na lwach, które widzimy przed wejściem.

Lew od wieków był uważany za zwierzę wujątkowe- silne, mądre, a przez swoją grzywę i donośny ryk ochrzczono go 'królem dżungli'.
Był jednym z pierwszych zwierząt portretowanych przez człowieka. Jego wizerunki można odnaleźć na malowidłach skalnych liczących 15 000 lat (m.in. w jaskini Lascaux). W starożytności zwierzęta te były uosobieniem władzy i potęgi, stąd częste ich przedstawienia jako bóstwa i symbole królów, zwłaszcza w Egipcie ( patrz - sfinks).

Bardzo często występuje też w różnorakich herbach i godłach.Oznacza zazwyczaj odwagę, waleczność, władzę królewską i siłę. np. biblijny Lew Judy.

Nie dziwota więc,że przed wejściem do tak ważnej instytucji jak stołeczny Ratusz znajdujemy te zwierzęta. Przyglądnijmy się im jednak dokładnie:

Tutaj obydwa:
zdjęcie stąd

Lew lewy :)
zdjęcie stąd

Lew prawy :)

zdjęcie stąd
Ja za chiny ludowe nie widzę w nich ani dostojeństwa, ani dumy narodowej, ani nic z patosu Królewskiego Miasta. Lewy słodko drzemie, a prawy szelmowsko się uśmiecha.
Lwy zostały pożyczone i nigdy nie oddane. A było to tak.

W latach 1961- 67 przeprowadzono przebudowę i renowację Ratusza w postaci , którą widzimy obecnie, tzn. pojedyncza wieża. Zbudowano wejście północne i ganek. Za lwy odpowiedzialni sa dwaj konserwatorzy Wiktor Zin i Władysław Grabski, którzy wpadli na pomysł,żeby przenieść je z podupadłego pałacu w Pławowicach i ustawić przed Ratuszem.

Lwy były wykonane z białego kamienia, który pod wpływem zanieczyszczeń krakowskiego powietrza stracił na barwie.Nie udało mi się znaleźć autora samych rzeźb, wiadomo,że obecny wygląd pałacu powstał w latach 1804-1805 według planów Jakuba Kubickiego. Obecnie w pławowickim pałacu stoją kopie lwów.

Sam dwór ma przeciekawą historię - poczytajcie tutaj a sprawę samych lwów można śledzić tutaj .

Jak widac polityka rabunkowa nie ominęła nawet XX cywilizowanego wieku...

A z lwami związana jest legenda-przesąd, że ożyją, kiedy dotknie ich prawdziwa dziewica:)
Nic tylko macać :)))))


poniedziałek, 19 marca 2012

W Krakowie - powiało tajemnicą

Bardzo rzadko, bo tylko dwa dni w roku 2 i 3 listopada można zwiedzać jeden z najbardziej niezwykłych cmentarzy Krakowa, położony pod ziemią - w kryptach kościoła i klasztoru OO. Franciszkanów Reformatów przy ul. Reformackiej.

Są to tzw. krakowskie mumie. Specyficzny mikroklimat podziemi ( sucho i równocześnie w miarę chłodno) spowodował,że złożone tutaj szczątki nie uległy całkowitemu rozkładowi i do dziś możemy naprawdę z bardzo bliska podziwiać to zjawisko.

Informacje podaję za tą stroną, którą bardzo polecam!

W kryptach kościoła pochowanych zostało niegdyś ok. tysiąca osób. Obecniej jednak można zobaczyć ok. 50 pochówków pochodzących z lat 1680 – 1870. Spoczęli tu, obok zakonników, również darczyńcy kościóła lub członkowie ich rodzin. Swoje krypty rodzinne mają Szembekowie, Wielopolscy, Modrzejewscy, Załuscy.

Jest to niezwykły cmentarz, gdyż dzięki panującemu tu wyjątkowemu mikroklimatowi ciała zmarłych zostały w sposób naturalny zmumifikowane. Oprócz widocznych elementów fizjomomi zachowały się tradycyjne stroje, w które przyodziano zmarłych w ich ostatnią drogę (są to m.in. habit, kontusz, suknia ślubna, mundur wojskowy itd.). Do dziś istnieją w całkiem niezłym stanie bardzo delikatne elementy tych strojów - wstążki, chustki, frędzle.

Dla mnie najbardziej niesamowite jest to,że przetrwały takie elementy ludzkiego ciała jak włosy, skóra, uszy, paznokcie. Po kilkuset latach widzimy nadal grymasy na twarzach, ostatnie miny, złożone ręce...Memento mori. Sami też tak kiedyś będziemy wyglądać.

Losy niektórych osób pochowanych u Reformatów są bardzo ciekawe. M.in. spoczywa w kryptach Urszula Morszkowska - odziana w strój panny młodej. Tradycja powiada, iż została otruta w dzień własnego ślubu za karę za popełnienie mezaliansu.

Inna zagadkowa historia dotyczy dwunastoletniej dziewczynki, która prawdopodobnie utonęła. Można zauważyć idealnie zachowaną fryzurę i delikatny grymas na twarzy zmarłej.

Spoczywa tu także burgrabia krakowski - Mikołaj Goskowski, pochowany we wspaniałym kontuszu oraz Domicela Skalska - uboga hafciarka ornatów i obrusów kościelnych. Bezinteresownie sprzątała kościół, nie oczekując w zamian wynagrodzenia. Podobno po śmierci okazało się, że niewiasta pochodziła z zamożnej magnackiej rodziny z Wołynia…

Więcej o klasztorze Reformatów i szczegółowe zdjęcia mumii z ich historiami znajdziecie tutaj.

Jeśli akurat w czasie zaduszek znajdziecie się w okolicy - bardzo polecam, choć kolejki pewnie będą długaśne. I nie zapomnijcie,że to przede wszystkim cmentarz - zmarłym należy się szacunek i modlitwa.

W Krakowie - a po co to?

Jak już wcześniej pisałam w Krakowie, a zwłaszcza na Starym Mieście nic, co widzimy nie jest przypadkowe i pełni, albo pełniło kiedyś, swoją szczególną funkcję.

Uderzyły mnie trzy rzeczy, które są bardzo widoczne i właściwie chyba nie wszystkim znane. Wyglądają ( moim zdaniem) trochę sztucznie, jakby je ktoś porzucił, nie dokończył. Nie pasują do miejsc, gdzie się znajdują i mamy ochotę zapytać właśnie - 'a po co to?'

Po pierwsze - łańcuchy na rogu ul. Floriańskiej i Św. Tomasza, na kamienicy z nr 17:


Miały służyć do zamykania ulicy na wypadek pojawienia się wroga.
Co ciekawe, by utrudnić nieprzyjacielowi opanowanie miasta, od XIV wieku zaczęto dodatkowo używać łańcuchów do zamykania ulic. Z początku przymocowywano je do drewnianych słupów, stojących w narożach ulic, potem zaś umieszczano w murach kamienic, rozpinając w poprzek drogi. Jeszcze w XVII wieku takich łańcuchów było w Krakowie dwanaście. Zamykały one ulice wylotowe Rynku: Grodzką, Sławkowską, Floriańską. Dziś ostał się jeden łańcuch – relikt dawnej obronności miasta, przy budynku narożnym ulic Floriańskiej i Tomasza.

Inna teoria głosi, że łańcuchy te służyły do zamykania na noc skrzyżowań w mieście, by wymusić spokój - zakaz poruszania się zaprzęgów konnych.

Po drugie - coś co przypomina kajdany, na ścianie przy wejściu do Kościoła Mariackiego ( od Placu Mariackiego) i faktycznie ma cos wspólnego z odbywanie kary a jest to kuna.

zdjęcie stąd

To żelazna obręcz lub obręcze, składające się z dwóch zamykanych części, przytwierdzone łańcuchem lub powrozem do pręgierza, portalu ratusza lub kościoła, czasem przy wejściu do dworu, wkładane na szyję lub rękę skazańcom i zamykane na kłódkę.

Kuna była urządzeniem pomocniczym służącym do przytwierdzenia skazanego przy innych karach wystawienia na widok publiczny, np. pręgierza, lub karą samodzielną (stanie w kunie), stosowaną za drobne przestępstwa.Kuny były karą kościelną, którą wymierzano kobietom za kłótliwość, a mężczyznom za pijaństwo i pracę w dni świąteczne. Najczęściej pokutowała w kunach młodzież za rozmaite wykroczenia przeciw szóstemu przykazaniu…

 Karę odbywano jednorazowo przez określony czas (np. 12 godzin), a w mniejszych miastach czy na wsi kilkakrotnie, podczas większego zgromadzenia ludności, np. z okazji nabożeństwa. Kara stania w kunie nie miała charakteru hańbiącego (chociaż narażała na kpiny), stąd w miastach nie odbywano jej przy pręgierzu, lecz w kunie umocowanej przy wejściu do ratusza lub do kościoła.

W zależności od lokalnego zwyczaju, kunę umieszczano na różnej wysokości, a w związku z tym skazany stał, klęczał, siedział, a nawet leżał. Zdarzało się, że obok kuny znajdowało się siedzenie dla skazanego, ale bywało i tak, że kunę montowano w taki sposób, aby skazany nie mógł zająć wygodniejszej pozycji (wyprostować się czy usiąść lub uklęknąć). W lżejszych karach zakładanej na szyję obręczy nie zamykano lub stosowano tylko kunę na rękę. Ukaranemu często towarzyszyło lico, czyli narzędzie przestępstwa lub łup, np. snop zboża lub słomiany wianek. Czasami zakładano skazańcowi czapkę błazeńską, a nieraz w miastach, w okresie późniejszym, wieszano mu na szyi kartkę z napisem informującym o popełnionym przestępstwie.

Karę kuny stosowano za drobne przestępstwa w miastach, regulowały ją wilkierze poszczególnych miast lub wydawane przez właścicieli jurydyk. Była jedną z najczęstszych kar orzekanych w sądownictwie dominialnym na wsiach. Karę kuny nakładały również w I Rzeczypospolitej sądy rabinackie w sporach pieniężnych pomiędzy Żydami, w sprawach o świętokradztwo i wykroczenia przeciwko moralności. Kuny były montowane w przedsionku synagogi. Stanie w kunie zadawano też jako pokutę przy spowiedzi (obręcz pokutników).

Karę kuny zlikwidowano w zaborze austriackim w 1777 r. podczas reform wprowadzanych przez Józefa II, nakazując jednocześnie likwidację wszystkich kun.Na pozostałych ziemiach polskich przetrwała do XIX wieku (!).

I po trzecie tajemnicze 'coś' z otworami, wygląda trochę jak stojak na butelki :) lub dziwne otwory.
To podoba mi się najbardziej, bo rzadko jest wymieniane w przewodnikach w odóżnieniu od wyżej wymienionych. To tzw. zagaszacze do pochodni.

tu na ul. Kanoniczej

tu przy wejściu do Sukiennic
Trudno nam sobie wyobrazić miasto bez elektryczności. Jeszcze nie tak w sumie dawno po zmroku zalegały egipskie ciemności i chcąc się poruszać po ulicach co bogatsi mieszczanie wychodzili z domów z asystą, czyli służącymi niosącymi przed nimi zapalone pochodnie. Używała ich też ówczesna straż miejska do patrolowania ulic.

Kamienne elementy murów domostw w formie brył z otworami, w których każdy gasił pochodnie przed wejściem do kamienicy lub straż rankiem gasiła tlące się pochodnie można zobaczyć dziś przy wejściu do Sukiennic od strony ulicy św. Jana, przy Sławkowskiej oraz ul. Kanoniczej.

piątek, 16 marca 2012

Teraz czytam...Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - Mario Vargas Llosa

Właściwie to już skończyłam:)
Większość z was pewnie zna tę książkę, ja dzięki Danusi przeczytałam wczoraj.

zdjęcie stąd

Historia miłości Ricarda i Niegrzecznej Dziewczynki. Rozwijam:

Historia - to naprawdę świetnie, barwnie, ciekawie opowiedziana historia jednej niezwykłej znajomości. A właściwie nie jednej, bo na tle romansu głównych bohaterów pojawiają się inni przeciekawi ludzie i ich własne historie i związek z głównym bohaterem. Każda jest niepowtarzalna.Co do pary głównej - rozpoczynają znajomością jako nastolatkowie, kończą po sześćdziesiątce.

Miłości - gdzieś trafiłam na recenzję, gdzie  mottem był biblijny Hymn o Miłości. To nie tak. Ta miłość jest niedoskonała, trudna, właściwie nieszczęśliwa, szarpana na dni, a czasem tygodnie.Bardzo sensualna, erotyczna, ale też piękna i wzniosła, ale też brudna i wyuzdana, ale też... ma bardzo wiele odcieni i z bohaterami przechodzimy przez jej różne fazy. Może dlatego,że jest taka dynamiczna, historia miłosna nie nudzi. Choć tocząca się na kilku kontynentach, w wielu krajach, różnych okolicznościach jest opisana tak, jakby mogła wydarzyć się naprawdę, dlatego przewracamy jeszcze jedną kartkę i jeszcze...

Ricardo - przeciętny chłopak z Peru, który całe życie chciał mieszkać w Paryżu. Udaje mu się to.Po wyjeździe z kraju targanego zamieszkami zostaje tłumaczem i wiedzie ciekawe zycie poznając na swojej drodze ciekawych ludzi. Wrażliwy, miłośnik sztuki i kultury, dobry kochanek, świetny w swoim zawodzie tłumacza. Wewnętrznie pełen sprzeczności, ma równocześnie bujną fantazję i jest realistą. Historię poznajemy jego oczami, on opowiada nam całą historię swojego związku z Niegrzeczną Dziewczynką na tle przemian społecznych i gospodarczych w XXwieku.

Niegrzeczna Dziewczynka - kobieta o wielu twarzach. Do końca własciwie nie wiemy, kim jest i co naprawdę robi, bo tworzy wokół siebie atmosferę tajemnicy i jest króliczkiem, którego goni Ricardo. Ma kilka osobowości, kilka nazwisk, kilka paszportów. Dopiero w oststnim rozdziale dowiadujemy się,  jak ma naprawdę na imię. Z jednej strony zimna  i nieprzystępna, z drugiej namiętna kochanka.
Ma poważne problemy zdrowotne i psychiczne. Jest orientalną pieknością. To ona powoduje zwroty akcji w książce.

Książka z rodzaju tych, które nie robią jakiegoś kolosalnego wrażenia podczas czytania, ale tak się wciągamy w akcję,że musimy dotrwać do końca i popędzamy głównego bohatera - no dalej!
Choć w większości jest to opowiadanie Ricarda, nie nudzi nas, bo język jest  żywy, a styl lekki. Świat przedstawiony w powieści jest bardzo kolorowy i pełen różnych kultur, środowisk. Wraz z Ricardo podróżujemy w rózne miejsca i poznajemy nowych ludzi. Do końca trzyma nas w niepewności, buduje tajemnicę, zagadkę. Zwraca uwagę na rożne szczegóły, bawi, wzrusza, obrzydza, denerwuje.

Vargas Llosa to fantastyczny gawędziarz, który umie opowiadać niesamowite opowieści. Ich treść może sie nam podobać lub nie, ale są tak napisane,ze nie można ich nie przeczytać!
Co do samej historii miłosnej - samo życie. Ciekaw jestem, czy jest ona zuepłnie zmyślona, czy są tam jakieś prawdziwe wątki. Po przeczytaniu tej książki zastanawiamy się, co to tak naprawdę znaczy miłość, kochać, być z drugim człowiekiem. Jakie są granice miłości i kiedy je przekraczamy?
Jeśli miałabym polecać jakąś książkę tego noblisty z 2010 r. ( !), to właśnie tę.

Jest niepowtarzalna!

środa, 14 marca 2012

W Krakowie - najbardziej znane kółko

Być w Krakowie i nie zjeść obwarzanka, to jest hańba, wstyd i sromota. Nigdy się do tego nie przyznajcie!!!! Po prostu po przyjeździe od razu kupcie jednego i skubcie w drodze dokądś.
W tym poście trochę na temat tego przysmaku.

Bardzo często w stosunku do obwarzanka ( lub obarzanka) uzywa się pojęć' bajgiel' lub 'precel'. Wyjaśniam, dementuję, pokazuję  i objaśniam. Nie zaczynając od 'a więc' - po kolei.


zdjęcie stąd

Ten rodzaj pieczywa zny był już w XIV wieku! W rachunkach  Jaśnie Państwa Jadwigi ( króla Polski) i Jagiełły ( też wiadomo ) znaleziono notkę :
W jednym z nich z 2 marca 1394 r. zawarta jest następująca informacja: dla królowej pani pro circulis obrzanky 1 grosz.
O intratności profesji piekarskiej i popularności obwarzanków zaświadcza bardzo dobitnie przywilej z 26 maja 1496 roku wydany przez Jana Olbrachta piekarzom krakowskim. Na jego mocy pieczywo białe, a także obwarzanki (circinellos), mogli piec i sprzedawać tylko piekarze krakowscy (mający swoje warsztaty w obrębie murów miejskich).
Dopiero Jan III Sobieski zezwolił na pieczenie ich z tzw. mąki białej piekarzom spoza krakowskich murów.

Sięgnijmy też do „Consultum de pane coqendo et de mercede familiae pistorum”, czyli… „Uchwały Rady Miasta o wypieku chleba i wynagradzaniu rodziny - pomocników piekarskich” z 22 kwietnia 1529 r., która wprost stanowi o produkcji i wypieku obwarzanków precli, co następuje: ...Również ci, którzy pieką obwarzanki (circinellis), aby były zawsze świeże, piękne i smaczne, mają na raz wypiekać korzec mąki. Towarzysze zaś mają brać myto i ten, który też obwarzanki (circinellos) wsadza do pieca i którego schuber zowią, ma brać 2 gr., dwaj, którzy też obwarzanki robią, a których zowią wirzkerze mają brać po 1 gr., zaś, którzy mają mniejszą robotę jako to lenger, clomer, awssider mają brać po 4 trojaki (ternarios).


Cech piekarzy krakowskich w 1611 r. uchwalił laudum (uchwałę), która dawała cechowi prawo do decydowania o sprzedaży obwarzanków w obrębie miasta oraz dawała przywilej wyboru piekarzy, którzy mieli się tym zajmować.
Radykalna zmiana w dostępie do pieczenia obwarzanków nastąpiła w XIX wieku. Dnia 22 stycznia 1802 r. podpisano uchwałę, na mocy której każdy piekarz miał prawo pieczenia obwarzanków, kiedy nadchodziła jego kolej. Piekarzy, którzy mogli piec obwarzanki wyłaniano w drodze losowania. Losowanie z 1843 r. miało obowiązywać do 1849 r., po tej dacie zanika najprawdopodobniej zwyczaj losowania, ponieważ od tego czasu źródła milczą już w tej kwestii.

Za tym, że obwarzanki i precelki muszą być tak stare, jak stary jest Kraków, a może nawet tak stare, jak sam Smok Wawelski, przemawia także ich obecność w… herbie cechu piekarzy!

( powyższe informacje ze strony www.potawyregionalne.pl).

Nie jest prosto obwarzanka wykonać, bo zajmuje to aż 7 etapów, m.in.: dokładnego przesiania mąki, leżakowania czyli tzw. garowania ciasta w temperaturze pokojowej, skręcania pasków ciasta, zanurzania uformowanego obwarzanka we wrzątku ( stąd nazwa - obgotowywanie czyli obwarzanie) i wypiekania w temperaturze od 280 do 320 stopni C. przez około kwadrans.

Obecnie do najpopularniejszych z makiem i solą dołączyły juz jakiś czas temu z sezamem, a hitem, który znika teraz najszybciej są obwarzanki z posypką z tartego sera. Jako ciepłe smakują przepysznie!!!

Jedno z moich najpiękniejszych licealnych wspomnień jest właśnie związane z obwarzankami, które można było na dużej przerwie kupić w szkolnym sklepiku - cieplutkie i pachnące po całych korytarzach dyżurni przywozili prosto z piekarni parę ulic dalej...


Bajgiel ( lub też bajgel) to ( przytaczam za wikipedią i stamtąd też zdjęcie) pieczywo żydowskie wypiekane od XVII wieku. Ciekawostką było to,że dawano go jako prezent kobietom po urodzeniu dziecka. Ok. 1900 roku wraz z emigracją żydowską trafił na Manhattan. Do dziś zagłębiami bajglowymi pozostają Nowy Jork i Montreal. Nie jest pleciony lecz gładki i smakuje raczej jak bułka.

Precel - kształtem podobny do 8, posypany makiem sezamem lub solą, jest o wiele twardszy i ma błyszczącą powierzchnię.
Precle powstały już w średniowieczu. Jak głosi legenda, pewien mnich w północnych Włoszech, bądź w południowej Francji piekł chleb. Zostało mu trochę ciasta, więc postanowił zrobić z niego przekąskę dla dzieci, które nauczyły się nowej modlitwy. Ciasto uformował na kształt rąk złożonych do modlitwy (w tamtych czasach modlono się z rękami skrzyżowanymi na piersi), stąd charakterystyczny wygląd precli. Stworzone przez mnicha precle były miękkie. Historia tzw. precli twardych jest o wiele młodsza. Istnieje historia mówiąca, że podczas pieczenia precli miękkich, pewien piekarz przysnął i kiedy się obudził wstawił precle ponownie do pieca i upiekł je drugi raz. Gdy odkrył pomyłkę, zdenerwował się, ale po spróbowaniu zrozumiał, że stworzył nowy rodzaj pieczywa.

Poniżej porównanie - od lewej obwarzanek, bajgiel, precel:


Jeszcze kilka zdań o obwarzanku.

Obwarzanek został rozporządzeniem Komisji Europejskiej (nr 977/2010, z dnia 29 października 2010 r.) wpisany do rejestru „Chronionych Oznaczeń Geograficznych” (ChOG).

Od 2005 roku są przyznawane nagrody promujące najlepszych krakowskich restauratorów, i są to statuetki zaprojektowane przez prof. Stanisława Dźwigaja w kształcie obwarzanków nabitych na widelec:
zdjęcie stąd

Obwarzanki sprzedawane były kiedyś z wiklinowych koszy, obecnie mamy specjalne wózki - witrynki. Cena obwarzanka to od 1,50 - 2,50 zł. Zależy gdzie leży :)

Ja nie wyobrażam sobie, że będąc w centrum, choć jednego nie kupię. Dlatego tak bardzo spodobały mi się jako kolczyki wykonane przez Anię :


Na stronie http://anibyleco.blogspot.com/ znajdziecie wiele innych przepysznych i pięknie wykonanych kolczyków i nie tylko. Chyba i ja się skuszę na te pyszności!

SMACZNEGO !!!


Klonowo

Syrop klonowy od Magdy stał u mnie na półce wystarczająco długo,żebym znalazła odpowiednie przepisy i w końcu zaczęła go używać.
Powstały więc tradycyjne pancakes oraz mufinki, które skusiły mnie również nieznanymi dotąd orzechami pecan.

Najpierw o syropie.
Jako raczej drogi i zagramaniczny rarytas nie miałam okazji testować go na większą skalę- tym bardziej dziękuję za prezent Madziu! Jest rodzajem karmelu, który otrzymuje się z soku drzew klonowych przez gotowanie i zagęszczanie.Z 40 litrów soku robi się 1 litr syropu, co trochę usprawiedliwia wysoką cenę na półce. Ma delikatny drzewno-korowy zapach. Jest mniej słodki od miodu i rzadszy w konsystencji. Naprawdę bardzo dobry dodatek do wszelkiego typu deserów, kawy, herbaty itp.

Orzechy pecan - znalazłam je po długich i ciężkich poszukiwaniach, bo drogie i niepopularne. Zaskoczyły mnie swoją słodyczą i łagodnością. Po wyłuskaniu są odrobinę większe i bardziej podłużne od włoskich, nie mają ani trochę goryczy za to więcej tłuszczu, są bardzo pyszne!
Szkoda,że takie drogie - chętnie jadłabym je na okrągło...

A oto efekty wysiłków. Pancakes - czyli rodzaj racuchów ( jak nasze placki z jabłkami):


Placuszki bardzo delikatne, z minimalna ilością tłuszczu. Najlepiej smażyć na patelni o grubym, nieprzywierającym dnie. Błyskawicznie się je robi. Z porcji tego przepisu z mojego ulubionego bloga wychodzi 11 sztuk placuszków średnicy m/w 10 cm. Najlepiej jeść gorące od razu z patelni i polewać syropem, co też uczyniłam. Zniknęły dwie serie :P


Mufinki - naprawdę bardzo dobre ciasto z orzechami. Najlepsze po zupełnym wystudzeniu. Nie potrzebują już żadnych dodatków w postaci kremu. Bardzo polecam!!! Są z cyklu wymieszaj mokre+suche i szybko upiecz. Przepis tutaj .

Jeśli jesteście w posiadaniu pecanów lub syropu koniecznie spróbujcie choć jednego przepisu - bardzo warto !!!!

niedziela, 11 marca 2012

W Krakowie - Madonna z Faenzy

Sama przegapiałam ją tysiące razy przechodząc obok w czasach licealnych i studenckich. Stoi coś tam na słupie, jakas kapliczka, to niech se stoi.
Jak człowiek poczytał i douczył się o tym i owym, to okazało się,że w obrębie Starego Miasta nic przypadkowe nie jest i nie stoi, bo tak natura chciała.

Dotarłam do historii Madonny z Faenzy, czyli Matki Boskiej Łaskawej.
Figura na kolumnie stoi u wylotu ul. Jagiellońskiej przy Plantach.Codziennie można widzieć złożone u podnóża słupa świeże kwiaty i znicze, co też mnie nigdy nie zastanowiło, a w sumie nie spotyka się ich tak często przy kapliczkach...

Otóż i więc:
Historia Madonny zaczęła się we włoskim mieście Faenza, gdzie w XV w. podczas zarazy ukazała się ona, trzymając połamane strzały gniewu bożego, pobożnej niewieście Joannie de Costumis.Po instrukcji 3 dniowego postu i modlitw zaraza ustąpiła.

W dawnych czasach wierzono,że wszelkiego typu zarazy ( szczególnie rozpowszechnione dżuma i cholera) są karą za grzechy. Z tego powodu wznoszono tzw. kolumny dżumy. Taką też postać ma krakowska Madonna.Kult Matki Boskiej Łaskawej ( bo tak też jest nazywana) rozpoczął się w Krakowie na początku XVIII w., kiedy to w latach 1707-1709 zaraza ścięła kilkanaście tysięcy ludzi ( jak na tamte czasy - ogromna liczba). Po błaganiach zanoszonych przed różnymi wizerunkami Maryi w Krakowie ( na Piasku, Częstochowskiej i innych) postanowiono jako ostatniej deski ratunku chwycić się MB z Faenzy. Zaraza ustąpiła i z radości rajcy miejscy postanowili wystawić aż dwa wizerunki tej Madonnie, znajdują się one w formie obrazów w Kościele Mariackim.
Figura na słupie z ul. Jagiellońskiej ma swoją niesamowitą historię.


W czasach konfederacji barskiej(1768-1772), podczas oblegania Krakowa przez wojska rosyjskie, by dodać otuchy żołnierzom zorganizowano wielką procesję wokół Rynku, podczas której niesiono uroczyście obraz Matki Bożej Łaskawej. Było to 15 sierpnia 1768 roku. Zapamiętał to głeboko wierzący żołnierz-konfederat Sokołowski.
Kiedy Rosjanie atakowali tzw.Nową Bramę ( jedną z bram prowadzących do Starego Miasta, niezachowaną do naszych czasów),Sokołowski został ranny i stracił przytomność. Pochowano go we współnej mogile na cmentarzu Mariackim.Według innych żródeł mógł być też przechowywany w kostnicy ( dziś kościół św. Barbary) wśród stosu ciał, jakie zniesiono tam po bitwie. W nocy jednak odzyskał przytomność i zdołał wydobyć się z mogiły, gdyż - jak zwierzył się później wikaremu - ujrzał jasną smugę, na końcu której stała Matka Boża Łaskawa i wskazywała mu drogę wyjścia na świat.Sokołowski dostał się potem do niewoli i został rozstrzelany. Ukazał się jednak swojej matce we śnie i prosił ją, by wystawiła pomnik na cześć MB Łaskawej.

Tak się też stało.Figura została wykonana w 1771 r. na zlecenie matki Sokołowskiego przez kamieniarza Jana Krzyżanowskiego i uroczyście ustawiona 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia NMP na szczycie głównej bramy w murze otaczającym cmentarz wokół kościoła Mariackiego.
Po likwidacji cmentarza, została wystawiona na licytację.Zakupili ją OO. Kapucyni i przenieśli przed swój klasztor na ul. Kapucyńskiej. W 1941 Niemcy przenieśli ją w obecne miejsce, bo przeszkadzała w dojeździe do budynków szkolnych zamienionych na koszary.

W nocy z 23/24 sierpnia 2007 roku zawaliło się na nią podczas wichury ogromne drzewo, ale figurę odrestaurowano ( za ciężkie pieniądze!) i od 28 kwietnia 2008 roku nadal stoi , tam gdzie stała.

Na szczęście możemy ją podziwiać i dziś.Polecam wszystkim, którzy będą spacerować Plantami,żeby choć na chwilkę podejść i pooglądać. A może westchnąć jakiś akt strzelisty?

oba zdjęcia stąd

piątek, 9 marca 2012

Róża - to nie jest film dla słabych ludzi

To był mój pierwszy kontakt z filmem Smarzowskiego. Niedawno wyświetlano w TV 'Dom zły', ale godzina była tak zabójcza,że sobie odpuściłam.
Na 'Różę' wybrałam się z Anitą, bo chyba nigdy razem nie byłyśmy w kinie, a miałam 2 kupony do wykorzystania. Fantastyczne kino ARS, malutka i przytulna 20- osobowa sala Studio - idealny klimat na spokojny film o dwojgu ludziach z plakatu.
Niestety spokoju w tym filmie nie ma. Nie ma go też po wyjściu z kina.
Strona filmu tutaj.


Nie będę omawiać problemu historycznego, bo niestety nic na ten temat nie wiem. Mazurzy i ich perypetie są sprawą raczej marginalną w podręcznikach historii i bledną przy chrzcie Polski, odkryciu Ameryki i innych Bardzo Ważnych Faktach. W tym filmie mają żywe kolory. Kolory żywej krwi.
Muszę przyznać,że po tym seansie mam na długo dość filmów o wszelkiej przemocy. Nagromadzenie tak wielu scen brutalnych i okrutnych w jednej historii wstrząsa człowiekiem i to mocno.
'Róża' dostała już bardzo wiele nagród i pewnie jeszcze niejedną dostanie, ale zdecydowanie nie jest to film dla wszystkich i nie jest to film dla ludzi słabych. I na pewno nie przed 21 rokiem życia. Nie dlatego,że zobaczymy tam coś, czego nie znamy- wręcz przeciwnie w Hollywood wszystko już było. Ba! To wszystko już w Biblii było! Ale jest to film dla ludzi doświadczonych życiem, wrażliwych, choć trochę znających podstawowe fakty historyczne. W innym razie niepełny odbiór tej historii spłyca ją i zamyka w jakichś ramach, na które według mnie 'Róża' nie zasługuje.
I potem czytam w komentarzach pod filmem takie wypowiedzi, że wstyd mi za tych piszących.

Film gatunkowo jest dramatem, ciężkim naturalistycznym, realistycznym, turpistycznym miejscami dramatem i to pod każdym względem - bohaterów, którzy spotykają się w czasach bez wyjścia, problemów bez dobrego rozwiąznia, w które się wplątują, zależności w jakie wchodzą, tła historycznego, które niestety pozytywne nie jest. W całej tej ciemnej masie pojawiają się niejednoznaczni bohaterowie, którzy próbują żyć na przekór nienawiści i wojnie, którzy walczą o prawo do osobistego i nie tylko szczęścia. No nic tylko antyczna tragedia! Los, fatum i przeznaczenie. Najgorsze jest jednak to,że tak faktycznie mogło być. Że te wszystkie ciemne strony filmu są zadziwiająco prawdziwe, że ci ludzie na ziemiach mazurskich przeżywali prawdziwe piekło.

Nie będę tu streszczać całej historii - przeczytacie o niej na różnych kinowych stronach.Kilka słów o aktorach.Wszystki role Wielkie - przez duże W. Największe brawa dla Agty Kuleszy i Marcina Dorocińskiego. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak trudne musiało być wejście w role postaci o tak ciężkich losach bez pewnego uszczerbku na psychice. Oni nie grają tych ról - oni są Różą i Tadeuszem. Tak mnie przekonali,że nawet nie miałam odruchu zobaczenia w Tadeuszu poprzednich wcieleń Dorocińskiego jako agenta z 'Rewersu' i komisarza z 'Pitbula'. Czytałam, że ta historia jest romansem. W pewnym sensie tak, ale nie jest to typowy romans, ani typowe jego okoliczności. Czytałam o zarzucie, że postać Tadeusza jest tu tak krystaliczna, że aż po oczach bije mit rycerza. Nie zgadzam się. Według mnie jakie czasy, tacy ludzie. Jeśli poznajemy historię pełną ludzkiej nienawiści, to w tym całym bagnie zła jest prawdopodobieństwo wystąpienia bieguna przeciwnego- człowieka uczciwego, kochającego, pragnącego dobra dla innych, czułego - to właśnie jest Tadeusz. Co oczywiście nie zmienia faktu,że morduje ludzi. Tytułowa Róża Kwiatkowska to kobieta, która ośmieliła się wyjść za mąż za Niemca i poniosła tego konsekwencje w zmieniającej się rzeczywistości mazurskiej wsi. Postać głeboko tragiczna z którą identyfikujemy sie od pierwszej chwili z racji zadawanego jej bezpodstawnego bólu. Dobór aktorów do tych ról pierwszoplanowych i pozostałych drugoplanowych uważam za doskonały. Zarówno ich gra jak fizjonomia wyraża bardzo wiele i tworzy specyficzny klimat wydarzeń przedstawionych w filmie.

Czytałam zarzuty na temat muzyki. Jest ona bardzo oszczędna i trudno ja nazwać muzyką jako taką. Dla mnie to raczej dźwięki. Nie przeszkadzają fabule, podkreślają co istotne. Jeśli obserwujemy życie uczuciowe głównej pary boahterów, to jesteśmy przyzwyczajeni do lirycznej sekcji smyczkowej i głównej pieśni, która potem króluje na listach przebojów. W tym filmie niczego takiego nie ma, choć wiele w nim słychać. Przede wszystkim krzyki, jęki, uderzenia, szepty, mazurską gwarę, język niemiecki, wybuchy, strzały. Może dlatego uwaga widza skupia się na faktach fabuły, a nie ich podanej na tacy interpretacji muzycznej.

Jak widać o 'Róży' można długo, bo ja już piąty akapit piszę. Dużo jak widać przeczytałam przed seansem, ale nic to w porównaniu do osobistego odbioru.
Poważnie się zastanówcie, czy chcecie ten film oglądnąć w kinie. W domu można zawsze odejść od ekranu, przewinąć pewne sceny.Ja nie uroniłam ani jednej łzy, ale niektórych obrazów pewnie jeszcze długo z pamięci nie będę mogła wymazać. Bo ja wzrokowiec niestety jestem. A ten film nie jest dla wzrokowców o gołębim sercu.
Po napisach końcowych człowiek dziękuje Bogu,że żyje tu gdzie żyje i ma to, co ma.

Jeden z najważniejszych i najtrudniejszych filmów jakie widziałam.

Dzień Kobiet - obchody właściwe :)

Dzień jak co dzień. Udało mi się poczynić prezenty dla moich znajomych w formie żartu z obchodów przeszłych i dziewczyny dostały po goździku i parze pończoch, czyli goździk z chusteczki i skarpetki w wesołych kolorach. A co!


Zdziwiona byłam,że żadna nie zna metody robienia goździków z chusteczek higienicznych, którym to procederem zajmowałam się niecnie w podstawówce w klasach 3-6 (lub coś koło tego) na przerwach i ( niestety dla nauczycieli ) niektórych lekcjach. Wykonanie goździka jest to dla mnie taki absolut, jak w Ani z Zielonego Wzgórza wykonywanie ozdobnych zakładek do książek, którymi dziewczynki się aktywnie wymieniały i trudno mi sobie wyobrazić,że można tego nie umieć. Taka wiedza i umiejętności nie wiadomo kiedy, ale na pewno się przydają. Gwarantuję.

Krótki kurs (czyli ucenie- tutorial) w formie zdjęć i opisu:


Potrzebny materiał na 1 kwiatek - jedna chusteczka higieniczna lub kolorowa serwetka papierowa ( 3 warstwowa). Z chusteczki wychodzą goździki naturalnej wielkości.

1. Chusteczkę rozkładamy i składamy na połowę
2. odrywamy grzbiet i boki z drugiej strony. Ja wycięłam je nożyczkami ze wzorkiem w ząbki, bo takie mam. Generalnie chodzi o to,żeby nie ciąć na równo, bo wygląda to sztucznie. Najlepiej jednak delikatnie i równo odedrzeć.
3. powstały prostokąt składamy po krótszym boku w harmonijkę.Pas składania - 1 cm.
4. powstałą harmonijkę związujemy po środku
- oderwanymi paskami chusteczki ( tak robiłyśmy z dziewczynami w szkole)
- nitką, jeśli chcemy potem przyszyć do czegoś kwiatek, lub uczynić z niego broszkę np.
- drucikiem, jesli chcemy stworzyć kwiat z łodygą
5. Rozdzielamy delikatnie warstwy chusteczki delikatnie przyciągając je do związanego środka i układając w foremny goździk
6. Doprawiamy zapięcie, doszywamy do czegoś, obwiązujemy łodygę zieloną bibułą ( nie mogłam dostać nigdzie...) i gotowe.

Goździki z chusteczki mogą służyć jako:
- dekoracja-bukiet w wazonie,
- elementy wianka do powieszenia na drzwi,
-wypełnienie misy z potpourri,
- kwiatek w butonierce,
- elementy wiszące na gałęziach z wierzby- dekoracja wiosenna
- ozdoba na choinkę - dekoracja zimowa :)
-ozdoba do włosów
- drobiazg wyczarowany w kilka minut dla kogoś,żeby zobaczyć jego uśmiech
- zabawka dla kota na sznurku
- inne ( wymyślcie sami i napiszcie w komentarzu, to będzie to dla mnie i innych kolejna inspiracja)

Małe a cieszy :)

Dostałam też kilka przemiłych smsów, za które bardzo dziękuję! Co ciekawe - tylko jeden od mężczyzny:)

W jednym wierszyk, który dedykuję z życzeniami wszystkim kobietom, które to przeczytają:

Dzisiaj Dzień Kobiet więc cycki w górę
i odrzuć z twarzy gradową chmurę!
Niech żyje cellulit i kurze łapki
bo my i tak jesteśmy fajowe babki!

czwartek, 8 marca 2012

W Krakowie - legenda na Dzień Kobiet

Różne legendy o Krakowie znacie i czytaliście. Niektóre trzeba było znać w szkole, inne są tak popularne,że je pamiętamy od zawsze.
Zamieszczam jedną z mniej znanych, a uważam dość ciekawych psychologicznie :) jak z brazylijskiego serialu.

Dawno, dawno temu, piękny hrabia Walgierz ( wdały= mocny, udany, przystojny), władca Tyńca, trafił na dwór króla Francji. Był nie tylko mężczyzną niezwykłej urody, ale silnym i zręcznym, więc odnosił liczne zwycięstwa w turniejach. Szybko zwrócił na siebie uwagę córki króla – urodziwej Helgundy. Pokochał piękną królewnę – dla niej postarał się o honor podawania najwyższym dostojnikom napojów – wówczas była to wielka nagroda dla mniej znaczących rycerzy. Śpiewał królewnie melancholijne dumki pod oknami i w końcu sprawił, że całkiem oddała mu serce.

Na dworze francuskim miał tylko jednego rywala – Arinalda, który chciał za wszelką cenę przeszkodzić w planowanej przez młodych ucieczce. Przekupywał strażników, stawiał zasieki na rzekach, przymuszał przewoźników – sam zakochany w Helgundzie, nie chciał jej oddać Walgierzowi. Wszystko to jednak na nic i Ariwaldowi pozostało już tylko jedno – wyzwał rywala na pojedynek. Długo walczyli rycerze, obydwaj potężni, a bój był zacięty, i tylko widok lubej panny dopomógł Walgierzowi Wdałemu do zwycięstwa.

Młodzi wrócili razem do Tyńca i tam wzięli ślub.Nie tak miały się jednak zakończyć dole i niedole Walgierza. Kiedy poddani uskarżali się mu na Wisława Pięknego, księcia wiślickiego, że przeciw nim się wyprawia, hrabia na wojnę ruszył z domu i nie ustał, aż księcia w kajdanach do Tyńca nie przywlókł do wieży. Po tej wojnie ruszył na następną – tym razem na rozkaz króla, bronić granic. A ta przeciągała się, i przeciągała... A zamek w Tyńcu pozostawał bez władcy...Smuciła się piękna Helgunda, że mąż długo nie wraca, tęskniła, nudziła się też po trochu... A wierna sługa na bolączki znalazła pod ręką lekarstwo – po co daleko szukać, skoro mężowski zakładnik, dorodny taki, nieopodal w wieży rezyduje? Od słowa do słowa, a od słowa do czynu, i zapomniała przy pięknym Wisławie Helgunda przysięgi małżeńskie.

A od czynu do następnego, i uciekła z kochankiem do Wiślicy.Wrócił Walgierz po wojnie – nie zastał żony w zamku. Gniew nim szarpnął, ból zapałał, sam pognał po zemstę. A tam w Wiślicy zdradziecka małżonka w pułapkę go wciągnęła, słodkimi słowy wabiąc, na kolana klękając, przysięgi składając. Dał się zaprowadzić do ukrytego pokoju, gdzie mu by miał być Wisław wydany – a tymczasem to jego tam w kajdany zakuli. miecz jego własny na łańcuchach nad nim zawiesili. Żona jego bezecna na oczach uwięzionego męża z kochankiem Wisławem się pieściła, lecz Walgierz milczał, słowa do nich żadnego nie wypowiadając. Czasem tylko ze swoją strażniczką parę słów zamienił – z siostrą Wisława, szpetną dziewczyną okrutnie, a Rynga jej było na imię. I ta właśnie dziewczyna , patrząc na mękę, którą znosił bez słowa skargi, okazała mu litość, a w zamian za obietnicę małżeństwa, uwolniła go z kajdanów i oddała mu miecz. Tego wieczora więc Walgierz kilkoma tylko słowami okazując nadchodzące chwile zemsty, pożegnał wiarołomnych i zabił ich, a potem wreszcie wrócił do swego zamku w Tyńcu, gdzie razem z Ryngą dożył szczęśliwej starości.

Poniżej scena, gdy Walgierz rozprawia się z żoną i jej kochankiem ( tu co prawda w plenerze, ale jednak). Zwracam uwagę na sępa i po czym poznać,że kobieta jest niewierną kochanką :)

zdjęcie stąd

Jaki morał z tej historii?

Kobiety są jak przekład: piękne nie są wierne, wierne nie są piękne. (George Bernard Shaw)