motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

piątek, 25 maja 2012

Krakowski kryminał

Pożyczyłam ostatnio kryminał ( bo uwielbiam je czytać) z rekomendacją, że fajny i krakowski.


Wróciłam do domu, otwarłam na chwilę i ... wsiąkłam w intrygę na całego! Nagle okazało się, że ja to wszystko doskonale znam: i miejsca w moim mieście i ludzi opisanych kojarzę...Kto to napisał? I tu bomba- okazało sie,że jest to pod pseudonimem artystycznym polonistka z mojego liceum! Pani profesor znana z ciętego języka i bardzo inteligentnych wypowiedzi, autorka ciekawych lekcji i kilku podręczników. Jak sie okazało to jej bardzo osobista i pierwsza powieśc po przejściu na emeryturę - takie marzenie zrealizowane i 'coś swojego'. Niby nic, ale od razu znalazło sie w serii wydawniczej 'Asy kryminału' i nie bez kozery, ale po kolei.

Tu strona książki ( można też przeczytać jej fragment).
Tu info o autorce

Mamy dramat - przy bramce domu zostaje znaleziony bezdomny zatłuczony na smierć. Mamy głównego baohatera - Marcina Bartnika- komisarza policji, który tę zbrodnie wyjaśnia z urzędu. Mamy emerytowaną nauczycielkę Marcina - ( alter ego autorki), która w tej sprawie pomaga swojemu dawnemu uczniowi oraz całą galerię świetnie opisanych typów, żywy lekko cyniczny, ale nie ciężki język powieści i zagadkę, której rozwiązanie okazuje się nie tak proste i oczywiste jak wszyscy myślą.

Czego chciec więcej? Jest i więcej. Jest świetnie opisany Kraków z całą jego atmosferą i autentycznymi topograficznie budynkami i zakątkami, jest chwila refleksji nad życiem własnym i innych misternie wpleciona w pasjonująca zagadkę, jest chwila poezji ( nie przerażać się! tylko chwila!), nad którą co bardziej zainteresowani moga podumać, a mniej zainteresowani zrozumieją, są autentyczne postaci ( jak pisze autorka: żadnej z nich nie wymyśliłam). Jest tyle przeciekawych rzeczy w tej książce, że zapragnęłam mieć ją na własnej półce do wielokrotnego czytania!

Owszem, zgodzę się,że będzie ona najbliższa sercom tych wszystkich, którzy Panią profesor znają i znali, do 'Dwójki' chodzili i chodzą ( ech wróciły mi wspomnienia lat minionych...), a krakowskie zakątki chociaż kojarzą. ALE Nie było dotąd jednak na rynku wydawniczym takiego kryminału, który z jednej strony opisuje zbrodnię ( morderstwo) i potrafi to uczynić bez chlustajacej wszędzie krwi, bez zbędnego okrucieństwa, za to z refleksją nad człowiekiem w ogóle i szczególe, z czułością spojrzenia, z pasja odkrywcy, z ogromnym poczuciem humoru.Ta książka pokazuje banalną, ale ważną prawdę,że za każdym człowiekiem żyjącym czy zmarłym stoi jakaś historia, jakaś zagadka. I te zagadki warto rozwiązywać!

Bardzo go wszystkim polecam jako rewelacyjne rozwiązanie na wakacje, urlop, weekend. Osobiście dawkowałam go sobie w małych odcinakch, bo żal mi było przeczytać go jednym cięgiem, co w końcu oczywiscie nastąpiło i smuta moja nie zna od tej pory granic. Z prywatnych źródeł wiem,że powstaje część druga i mam nadzieję,że wkrótce się ukaże, bo już za nią tęsknię i składam zamówienie!

A Pani, Pani Profesor, bardzo za te kryminalne chwile nad lekturą dziękuję!

czwartek, 24 maja 2012

Komunijnie

Chwalę się na maxa tym razem. Rzadko wciągu roku zdarzają mi się tzw. 'duże projekty', kiedy na zrobienie tortu poświęcam kilka dni ( i nocy). Ten tort powstał na prośbę Uli dla jej synka na komunię. Narobiłam sie moc wiele, małż zaniósł tort we właściwe miejsce i czekałam z niepokojem trzy dni, kiedy Kubuś ( komunista) wybrał się do mnie osobiście ukochując mnie z całej siły i dziekując za piękny i pyszny torcik. Ależ się wzruszyłam...



A najbardziej cieszę się tego, że udało mi się zrealizować projekt, który sobie sama wymyśliłam i wymarzyłam. Prosty podział - substraty i produkty, ale realistycznie. Stąd winogrona i kłosy oraz komunikanty i wino w kielichu ( jak prawdziwe)- według mnie istota komunii i przemiany eucharystycznej.Choć na mszy świętej raczej pijemy z kielicha ( jesli już przyjmujemy sakrament pod dwoma postaciami) wino białe, ale tu chciałam zachować jedność kolorystyczną z winogronami.

Przepis na biszkopt  i masę stąd ( do środka włożyłam zamiast oryginalnych brzoskwiń prawie kilogram mrożonych pięknych malin). Tort obłożony lukrem plastycznym o smaku białej czekolady, dekoracje również z lukru plastycznego i odpowiednich barwników spożywczych. Wino to sok winogronowy. Prosiłam , żeby mi zrobili zdjęcie kawałka tortu w przekroju ( ładny kontrast czerwonych malin z białą masą), ale tort został zjedzony tak szybko,że nikomu się to nie udało. Szkoda kurka.

Udała się za to dzieciom komunia, pięknie skromnie i przy idealnej na taką uroczystość pogodzie.
Ech pozazdrościć czasów dziecinstwa... Ja najbardziej z komunijnych prezentów zapamiętałam i ucieszyłam się z różowych gumek do włosów z motylkami. Ale teraz jest inny świat i inne prezenty...

środa, 23 maja 2012

Nowe podejście do rabarbaru

Już już miałam po raz kolejny zrobić placek z rabarbarem wspomniany we wcześniejszym poście i właściwie szłam do kuchni go zabełtać, nawet napisałam Nutce,że go robię, kiedy to przerzucając jakieś zdjęcia w necie znalazłam takie nietypowe mufiny  i oczywiście przepis do nich pasujący.
Napaliłam sie jak szczerbaty na suchary ( ale bomba! ja nie zrobię?!) i postanowiłam poczekać do następnego dnia, kiedy to zaopatrzona we właściwe składniki przystąpiłam do działania.Oto efekt:


Zmieniłam trzy rzeczy: ilośc tłuszczu - użyłam 1/3 szklanki oliwy ( przy kefirze lub maślance wystarczy, po co się tuczyc bez potrzeby) oraz uzyłam podwójnej porcji kremu do wykonania mufinek, bo opakowanie serka mascarpone miało 250 gram i nie miałabym co zrobić z resztą. Rabarbar na wierzchu posypałam ( tak jak w przepisie na placek rabarbarowy) ciemnym cukrem trzcinowym, co dało chrupiącą skorupkę , która kontrastuje z wilgotnym i miękkim wnętrzem ciasteczek.
Przepis okazał się odkrywczy podwójnie. Po pierwsze należy do kategorii bardzo łatwych i szybkich ( suche łączymy z mokrymi i pieczemy), a po drugie banalny krem mascarpone zapiekany w środku mufinek jest po prostu banalny, pyszny i można wykorzystać go do innych przepisów na mufinki, bo bardzo wzbogaci ich smak. Zakochałam się w tym pomyśle! Na wierzchu niby zwykłe mufiny ( i nie oszukujmy się, nieforemne i kluchowate) za to wśrodku...o matko...! Zniknęły w 3 godziny po upieczeniu. Nietypowe połączenie okazało się bardzo trafne - kawa, mascarpone i rabarbar jednak pasują do siebie. Mufinki lekkie, wilgotne, z mocna nutą kawy, wyczuwalnym kremem serowym i kwaskiem rabarbaru. Niam! Zrobiłam w trakcie drzemki Jaśka, więc nie wiem jaka to jednostka czasu bajkowa, ale przygotowanie nie zajęło mi dłużej niż 20 minut, a pieczenie  dokładnie 30.

No risk, no fun, jak mówią Rosjanie.Bardzo was do tego risku zachęcam, bo pyszny i nie słodki, nie mulący, nie mdły. Świetne do herbatki i lektury :P

A o lekturze pasującej do mufin już niedługo.

wtorek, 22 maja 2012

Izrael okiem Justyny

Wieczór z sernikiem z truskawkami nie upłynął mi li tylko na bezładnym obżarstwie, ale także na wysłuchaniu burzliwych przygód Justyny, która odwiedziłą Izrael wiosną.
Historii i historyjek mnóstwo i wiele by pisać, dlatego dla smaczku kilka pocztówek z tamtych pięknych, historycznych miejsc pod cieplutkim słońcem, gdzie wiosna wygląda jak lato, jedzenie jest pyszne, a widoki...
( kolejność i wybór do kolaży absolutnie przypadkowy i mój)





I moje ulubione zdjęcie, zgodne z zasadą 'every cloud has a silver lining' - tutaj wspaniałe maki na dole kadru. Ile życia wnosza takie niepozorne kwiatki w te surowe kamienie!


O Izraelu i tamtejszych zabytkach możnaby długo i do rana. Prawda taka,że każdy powinien tam choć raz pojechać i zwiedzić, żeby mu na całe życie wystarczyło. Może i mnie się kiedyś uda?

czwartek, 17 maja 2012

Jak zrobić dobrze (płci obojgu)

Najpierw krótki wykład teoretyczny.
Jak wiadomo do serca mężczyzny i kobiety są różne drogi. Tu zajmiemy się tą przez żołądek.
Piszę o mężczyznach, bo po kilkunastoletnim doświadczeniu bycia mężatką na temacie znam się jakby lepiej. Otóż jak wiadomo mężczyźni dzielą się na tych, co lubią serniki i na tych, co lubią szarlotki. Występuje też typ mieszany lubiący oba ciasta.

Jak tylko zobaczyłam przepis i zdjęcie do niego na blogu 'moje wypieki', wiedziałam, że będzie to strzał w 10. I to zarówno męski jak i damski! Jeśli ktoś chce trafić strzałą amora do celu - uważam ten sernik za idealny!

Sernik bardzo szybki ( według wprowadzonej w poprzednim poście klasyfikacji czasowej - Stacyjkowo i Samsam), bez cukru, jajek, z gotowym spodem z paczki ciastek ( można bez, ale ja lubię serniki ze spodem, bo łatwiej je kroić), może być zrobiony jako mus/deser serowy w pucharkach/miseczkach.
Mało też z nim roboty i brudnych garnków. Oto jak go zrobić szybko, łatwo i w miarę czysto.

Potrzebujemy:
naczynie do roztopienia czekolady w kąpieli wodnej
miseczki plastikowej do zrobienia spodu i ubicia śmietany
dużego naczynia/ miski, w którym wymieszamy wszystko
kubeczka do rozpuszczenia żelatyny
miksera

500 g sera białego mielonego ( użyłam gotowego z wiaderka)
300 g (3 tabliczki) białej czekolady
150 ml śmietany kremówki 36%
1 łyżka żelatyny
150 g czyli paczka ciasteczek typu pieguski albo ptibery albo krakersy
ok.2 łyżek masła
kwaśne owoce ( w oryginale truskawki, moga być tez wiśnie, porzeczki, borówki itp.)

Tortownicę 18-19 cm wykładamy na spodzie papierem do pieczenia.Ciastka miażdżymy za pomoca wałka lub tłuczka w reklamówce.
Roztapiamy czekolady w kapieli wodnej i dodajemy do sera do dużej michy- miksujemy.
Do naczynia, gdzie była czekolada, wsypujemy okruszki ciastek, wycieramy nimi ścianki z czekolady i dodajemy ok. 2 łyżek masła oraz ugniatamy na mokry piasek. Wykładamy piaskiem dno tortownicy.Śmietanę ubijamy, wkładamy na chwilkę do lodówki,żeby nie siadła. Łyżkę żelatyny rozpuszczamy w minimalnej ilości gorącej wody i dokładnie rozcieramy i rozpuszczamy. Śmietanę miksujemy z masą serową. Do żelatyny dodajemy po 1 łyżeczce masy serowej, aby dopełnić cały kubeczek, a następnie wlewamy do większej miski z masą i szybko miksujemy. Wykładamy gotową masę na spód lub do tortownicy i wkładamy na chwilkę do lodówki. Wyjmujemy i dekorujemy według uznania owocami - chodzi o to,żeby owoce nie wpadły do masy, ale skutecznie się do niej przykleiły. Chłodzimy w lodówce według uznania, ale nie krócej niż ok. 2 godzin. Pożeramy!!!!!

Oto wersja damska dla Justyny:


I wersja męska dla małża na urodziny:


Sernik podbił po kolei serce moje, małża, mamy, siostrzenic, synów, tak że teoria męska i damska została udowodniona. Jest naprawdę banalny, nie za słodki, bardzo szybki. Jeszcze nie raz go zrobię - jeden z najlepszych przepisów jakie znam!

Można zrobić w wersji bez żelatyny, ale wtedy będzie bardziej musowaty i trudniej będzie go pokroić, choc jak wiadomo wszystko zależy od sera.
Można go zrobić w większej tortownicy, ale będzie niższy ( mnie wyszedł ser wysokości 5 cm)
Można nie dekorować od razu, a po zastygnięciu  posmarować gorzką czekoladą i na niej ułożyć dekorację, która dzięki czekoladzie będzie się trzymać ( tak zrobiłam dla Justyny).

Nie mogłam się też powstrzymać od posypania bzem, ale kolory się nie gryzą na szczęście;)

Bardzo polecam na gorące dni i wszelkie okazje i bez okazji! Spróbujcie koniecznie !

środa, 16 maja 2012

Pirat Rabarbar

Ponieważ trwa sezon na rabarbar postanowiłyśmy z mamą wykorzystać ten z naszego ogrodu na placek rabarbarowy. Taki placek to obok kompotu rabarbarowego pijanego na koloniach jeden ze smaków mojego dzieciństwa. Prosty przepis znalazłam oczywiście tutaj . Postanowiłam zrobić go w dużej blasze ( ok. 28x35), ale wzięłam za małą proporcję. Mniejszego placka po prostu u mnie nie opłaca się robić...
Okazało się,że jednak źle przemnożyłam i wyszedł trochę za niski. Było dużo gadania na ten temat, a prawda taka,że placka już nie ma. Powtórzę go na pewno, bo szybki( 15 min+ pieczenie) i jednogarnkowy, nie mdły i leciutko biszkoptowy. A chrupiąca skorupka na wierzchu to jest to! Bardzo polecam!!!!

Proporcje na dużą blachę:

800 g rabarbaru pokrojonego w kostkę
6 jajek
3/4 szklanki cukru
30 dkg mąki
1/2 kostki masła
cukier trzcinowy do posypania ( ok. 1 szklanki)

Całe jajka ubić z cukrem na jasna puszystą masę. Delikatnie wmieszać przesiana mąkę i wylać na blache wyłożoną papierem do pieczenia. Na wierzchu wysypać rabarbar.Tarką do plasterków sera zetrzeć masło na wiórki i pokryć nimi rabarbar. Posypać cukrem trzcinowym.
Piec 60 min w 180 stopniach.

A książki o piracie Rabarbarze polecam jako kultowe tytuły dzieciństwa. Oczywiście przed/po/ w trakcie konsumpcji placka...

wtorek, 15 maja 2012

Wyniki czekoladowego candy

Spieszę ze świeżymi wieściami!
Losowanie odbyło sie przed chwilą, metodą tradycyjną, model losujący - małż ( profesjonalista! to juz nie pierwsze jego losowanie:)), urna - oczywiście pudełko po czekoladkach.

W candy wzięło udział 8 osób - spokojnie i kameralnie. To lubię!
Mam nadzieję,że impreza rozkręci się z bloga na blog.

Przebieg losowania:
przygotowanie urny-otwarcie urny-przygotowanie maszyny losującej: stan skupienia - maszyna losująca miesza na maxa - szczęśliwy los!



Gratuluję Maciejko! Mówi się,że ostatni będą pierwszymi, a tu reguła się nie sprawdziła:)
Bardzo cie prosze o przesłanie adresu do wysyłki - jutro nadam paczkę, w której oprócz książki znajdziesz czekoladową niespodziankę:P

Przypominam,że teraz Maciejka w ciągu 10 dni od otrzymania paczki czyta książkę, pisze o niej kilka zdań, publikuje przepis na coś dobrego z czekoladą i organizuje kolejne candy z przechodnią książką.
Śledzimy więc jej bloga, czytamy uważnie i pilnujemy terminu nowego candy.
Wszyscy przegrani mają kolejną szansę!

Bardzo wszystkim dziękuję za wzięcie udziału. Mam nadzieję,że za kolejnym razem wam się poszczęści. Ponieważ bardzo lubię organizować candy, na pewno niedługo kolejne.
Postaram się,żeby było oryginalne!

Dobrej nocki wszyskim!

Kraków z dwóch stron podlany czekoladą :P

Zanim post z wynikami candy, jeszcze trochę słodyczy dla oka ( a dla tych, co odwiedzą i dla podniebienia).

W piątkowe cieplutkie przedpołudnie wybrałam się do dwóch nowych miejsc na mapie Krakowa,żeby sprawdzić, czy prawdą jest to, co o nich pisano ( artykuł w Gazecie Krakowskiej kilka tygodni temu).
Dwa miejsca o różnym przeznaczeniu, różnym klimacie połączone zapachem i smakiem czekolady.

Najpierw odwiedziłam lokal na rogu Grodzkiej i Placu Wszystkich Świętych. To historyczne miejsce - kamienica pod słoniem do 2009 roku mieściła aptekę, która działała w tym miejscu 150 lat! Niestety brak pieniędzy na rosnące czynsze oraz konserwację zabytkowego wyposażenia doprowadziły do zamknięcia lokalu. Wnętrze apteki w okresie niedawnej jeszcze działalności można podziwiać na japońskim(!) blogu tutaj. Sprzęty zostały podarowane muzeum farmacji i można je tam teraz oglądać.

Wysoki zapewne czynsz nie przeszkodził nowym dzierżawcom lokalu czyli czekoladowemu Karmello.Trudno to miejsce zdefiniować jednoznacznie bo jest to i kawiarnia( podają tam kawę i ciastka) i pijalnia czekolady ( też podają), można tam kupić przeróżne czekoladowe wyroby( przede wszystkim ogromny wybór pralinek i czekolad) a ze względu na niewielką powierzchnię i spory ruch zakwalifikowałabym lokal jako bar/kafeterię.
Zapach czekolady uderza od progu:


A wewnątrz od razu trafiamy na tęczowe bogactwo pralin we wszystkich chyba kolorach...


Ślinotok pojawia się natychmiast i od razu pytanie: od czego zacząć? Zdecydowałam się na drugie śniadanie czyli zestaw za 6 zł - croissant+ biała kawa. Musiałam na niego trochę poczekać, ale warto było! cieplutkie, chrupiące prosto z pieca duże ciacho, polane roztopiona czekoladą i kawa w dużej filiżance z pięknym serduszkiem na wierzchu. Pyszne,świeżutkie i sycące. I odpowiedni stosunek jakości do ceny:)


 Po konsumpcji zrobiłam jeszcze kilka zdjęć. Przemiła obsługa, która sprawnie przyrządzała i pakowała nie robiła mi żadnych problemów ze sfotografowaniem wnętrza i zawartości witryn. A tam....czekolady z różnymi nadzieniami...


W aptecznych słojach kandyzowane owoce w czekoladzie i ciasteczka...


I kosze gotowych zestawów...


Co do cen - drożej niż za tradycyjne pomadki i czekolady w sklepach, ale jakość i smaki bez porównania- inny i lepszy. Np. za 100 g pralin własnego wyboru- 8,90 zł.Są oczywiście gotowe zestawy - najtańszy - 19,90.Można kupić czekoladę na wagę.
Mnie najbardziej spodobała się pralina pt. Złoto Egiptu - naprawdę jest złocona!

Ech.
Z pełnym brzuszkiem, ale w dalszym ciągu żądna wrażeń w brązowym kolorze pobiegłam jeszcze na ul. Szewską 7 do kolejnego lokalu. Pamiętam, że wcześniej był tu duży sklep Carry, w którym kiedyś sama robiłam zakupy. Teraz praktycznie cała kamienica jest podporządkowana czekoladzie w Lwowskiej Manufakturze Czekolady - to cała fabryka!

Przed wejściem kusi wystawa czekoladek. Wchodząć w korytarzyk widzimy cukierników przy pracy i wystawę różności z czekolady:


Mnie szczególnie spodobało się ogłoszenie drobne:


Duże wnętrze na parterze jest pełne regałów i półek z różnymi smakołykami, tabliczkami i figurkami:

Pod ścianami znajdują się witryny z pralinami i truflami o ciekawych nazwach.
Można też nabyć koszulki i nne akcesoria związane z czekoladą.

Ponieważ jest to LWOWSKA pijalnia czekolady, na opakowaniach tabliczek znajdujemy stare ryciny Lwowa oraz można kupić lwowskie lwy z czekolady ( podobne do naszych ratuszowych).


Bardzo miła obsługa zachęca do kupna opowiadając, co kryją poszczególne skarby. Informacje o zawartości pralinek mamy też w formie plakatów na ścianach.
Sali na dole pilnuje spory ( ok. 1 metra!) pies z czekolady. Choć nie wiem, czy dobrze wykonuje swoja pracę, bo uszy jakby lekko nadgryzione...


Ruchome schody wiozą nas na pierwsze piętro do sal kawiarnianych i manufaktury. Kawiarnia/pijalnia jest urządzona w pięknych wnętrzach, które zarówno zawierają odrestaurowane freski jak i same są w kolorach czekolady - brązie i złamanej bieli. Mamy nawet kącik dla małych czekoladek.Na ścianach wiszą te same ryciny starego Lwowa, które widzimy na tabliczkach i bombonierach.Sale pięknie udekorowane świeżymi kwiatami są bardzo klimatycznym miejscem na długie rozmowy przy kawie, herbacie lub czekoladzie właśnie:


Mimo pełnego brzuszka zamówiłam czekoladę o nucie cytrynowej z gałka muszkatułową - mniam! Kto chce skosztować, zdecydowanie musi mieć pusty zółądek, bo porcja 90 gram to prawie cała tabliczka...


Ceny - od 2,50 za pralinkę,ok 5-10 zł za czekoladową małą figurkę do kilkudziesięciu złotych za duże zdobione serce i ciekawostkę- pocztówki drukowane na tabliczkach czekolady za 70 zł. No i jestem przekonana,że tutejsi cukiernicy spełnią ( za odpowiednią opłatą) każde czekoladowe marzenie.

Wybór i ceny większe niż w Karmello, bo specyfika lokalu inna, ale smaki ani formy nie powtarzają się- najlepiej odwiedzić oba lokale i porównać.

Czekoladowe smoki, lwy i inne drobiazgi mogą być pyszną i elegancką pamiątką z Krakowa.

Najchętniej nie wychodziłabym z czekoladowych lokali bardzo długo i wąchała ten boski aromat, ale wszystko mija, nawet najdłuższa żmija. Tak też było z moim czasem dla siebie.

poniedziałek, 14 maja 2012

Wycierusy eleganckie

Ponieważ w mojej spiżarni zostało jeszcze małe stadko zajęcy wielkanocnych, postanowiłam zrobić wycierusy ( a to ci niespodzianka!) tym razem po pańsku, w wersji eleganckiej.

Ponieważ jak każdej wiosny kwitna bzy, również pod moimi oknami, nie mogłam się oprzeć i nie zrobić czegoś z pysznymi słodkimi kwiatkami bzu. O jadalnych kwiatach pisałam już u siebie na blogu tutaj , a ostatnio znalazłam świetny blog z przepisami z użyciem jadalnych kwiatów - nawet jeśli ich nie zrobicie pooglądajcie zdjęcia !!! O tutaj .

Niniejszym wprowadzam nową jednostkę czasu produkcji moich wyczynów kulinarnych - bajka z mini-mini. Ponieważ często to jedyna chwila, kiedy mogę coś spokojnie zrobić w ciągu dnia :)

Wycierusy powstały ( w ciągu dwóch odcinków Ciekawskiego George'a) z roztopionych czekoladowych zajęcy, pociachanych nożyczkami pianek marshmallow i orzechów arachidowych ( czystych, bez przypraw).Rozpuszczamy czekoladę, wrzucamy orzechy, pokrojone pianki. Lekko mieszamy,żeby pianki nie rozpuściły się zupełnie i nakładamy porcjami na papier do pieczenia lub do papilotek na mufinki ( wtedy od razu ładniej wyglądają i łatwiej je potem zjeść. Odstawiamy do zastygnięcia do lodówki na chwilkę, a potem smarujemy roztopioną gorzka czekoladą i posypujemy czym lubimy. U mnie minimaczek cukrowy w kolorze złotym + świeże umyte kwiaty bzu. Odstawiamy do zastygnięcia czekolady i zjadamy.
Ja zrobiłam je dla kilku osób na prezent i z moimi słynnymi cukierasami prezentowały się tak:


Zebrane opinie po konsumpcji przez obdarowanych przekonały mnie,że warto je zrobić powtórnie!

niedziela, 13 maja 2012

Konwalia majowa

Kwiat pospolity i chyba każdemu znany. Ja ogromnie je lubię i nie mogę się doczekać, kiedy znowu zakwitną w maju. W ogrodzie nie mamy ich dużo - zaledwie kilka małych zielonych gniazdek, ale dobre i choć co:


Kojarzą się zazwyczaj z bukiecikiem do pierwszej komunii, wiankiem ślubnym lub wiązanką, bukiecikiem wręczanym na randkach... Same miłe rzeczy:) Choć spotkałam się też ze skojarzeniem dramatycznym - zwłoki na marach obłożone bukietami konwalii w upalny dzień dla zabicia zapachu.
Ja mam same pozytywne skojarzenia i to do tego stopnia, że podobno jako małe dziecko piłam wodę spod konwalii ( nigdy tego nie róbcie i trzymajcie kwiatki z daleka od dzieci!!!!). Generalnie cud,że nic mi nie jest, bo konwalia jest silnie toksyczna. Więcej o tej roślinie tutaj .
Nazwa oficjalna pojawiła się w klasyfikacjach w XV i XVI wieku jako Lilium convallium ( lilia z doliny) i w tej formie przetrwała w języku angielskim ( lilies of the valley). Poniżej fragment z fioletowej, który opowiada inne ciekawostki o tych białych kwiatuszkach. Zachęcam do lektury ze słownikiem!



wtorek, 8 maja 2012

Ryan Gosling x 2 - czyli dwa dobre filmy

W czasie weekendu nadrabiałam zaległości filmowe. Wybrałam kino zdecydowanie męskie i polityczne dla odmiany i nie żałuję. Jako łącznik - aktor Ryan Gosling.

Drive.
Strona filmu tutaj.


Współczesna historia pełna przemocy, krwi i bandyckich rozgrywek, niepełna seksu i nieprzegadana, co się rzadko w takich filmach zdarza.

Główny bohater Driver ( Gosling) ( zły i dobry - to też rzadkość uważam) pracuje w dzień jako mechanik samochodowy, w nocy wynajmuje się jako kierowca do napadów rabunkowych. Ponieważ kierowcą jest doskonałym udaje mu sie prowadzić podwójne życie. Mieszka w zwykłym bloku gdzieś w New Yorku. Zamieszanie w jego życie wprowadza ( podobno) ponętna sąsiadka z małym synkiem, dzięki której zostanie wplątany w bandycką intrygę. Jego prywatne interesy i chęć ścigania się za pieniądze też nie skończą się dobrze, bo nad całym światem pokazanym w filmie unosi się zły duch mafii i jej porachunków.

Jako lokalny słupek mafijny - mój aktor z czarnej listy ( czyli takich, których nie lubię z różnych względów) czyli Ron Perlman. Ten człowiek bez charakteryzacji gra rolę brakującego ogniwa w łańcuchu ewolucyjnym w filmie typu 'Walka o ogień'. Swoją specyficzną urodą narusza moje poczucie estetyki, ale pokazuje,że umie wejść w postać prostaka i brutala, który na forsie zbudował imperium, a teraz nim trzęsie.

Co do kreacji aktorskich dobrze wypadają Oscar Isaac ( mąż sąsiadki) i Bryan Cranston (szef warsztatu). Sama sąsiadka (Carey Mulligan) jest tylko bezbarwnym i raczej mdłym aktorsko tłem dla Goslinga, który naprawdę pokazuje klasę w tym filmie.
Właściwie niewiele mówi, ale z jego twarzy możemy wyczytać wszystkie scenariuszowe emocje, co jak na tak młodego aktora jest nie lada sztuką. On tu gra pierwsze niepokonane skrzypce i po prostu jest gościem w złotej kurtce z czarnym skorpionem. Świetna rola!!!

Film ma parę rewelacyjnych scen, choćby ta w windzie( oglądniecie, to zobaczycie :))). Mam tylko pretensje do scenarzysty,że kończy się bez sensu. Dużo w nim kliomatu lat '80 - muzyka ( bardzo dobra!), pewien typ filmów ( trochę jak Miami Vice, tylko z drugiej strony lufy), nawet efekty graficzne, czcionka czołówki i listy płac.

Dobra sensacja, z dobrą obsadą, dobrze zagrana. Film kopano -strzelany, ale chętnie bym go jeszcze raz oglądnęła dla różnych smaczków i szczegółów, co mi się rzadko w tym gatunku zdarza.

Kolejny film to 'Idy marcowe'.
Strona filmu tutaj.


Już widziany dużo wcześniej na mieście i nie tylko plakat zrobił na mnie wrażenie. Jak się okazało po seansie jest świetną ilustracją i opisem tego filmu!

 Właściwie typowa historia przedwyborcza o zakulisowych rozgrywkach. Trwają wybory stanowe i rywalizacja między dwoma kandydatami o największym poparciu: gubernatorem Mikiem Morrisem ( George Clooney) oraz jego przeciwnikiem senatorem Pullmanem ( Michael Mantell).

Prawdziwa walka na smierć i życie polityczne potoczy się jednak między Stephenem Meyersem PRowcem sztabu Morrisa ( Gosling) a samym Morrisem ( Clooney), jak na załączonym obrazku.
Rewelacyjny popis gry aktorskiej na najwyższym poziomie.

Między hasła wyborcze o równości, demokracji i innych pieknie brzmiących deklaracjach wkradają się prawdziwe emocje związane z tym, jacy ludzie są naprawdę, o co w polityce chodzi i kto w efekcie zwycięża. Do gry włączają się oczywiście przeciwnicy polityczni, prasa i pewna atrakcyjna stażystka...

Tytuł filmu nawiązuje do daty śmierci Juliusza Cezara, którego zdradził jak wiemy najbliższy współpracownik Brutus. Clooney ( reżyser!) inspirował się podobno bardzo Szekspirowską wersją tych wydarzeń - sprawdźcie i porównajcie.A sam film to ekranizacja sztuki Beau Willmona 'Farragout North'.

Film bez dwóch zdań trzeba zobaczyć. Trzyma w napięciu od początku do końca i pokazuje pewne uniwersalne prawdy. Genialny!

I potwierdza tezę,że Gosling jest świetnym aktorem.

Do odtwarzania przed każdymi kolejnymi wyborami, zwłaszcza prezydenckimi :)




poniedziałek, 7 maja 2012

Obyczajowo

Ośmieliłam się zrobić parę planów na długi weekend i przekonałam się,że tak niestety życie nie działa. Mieliśmy kilka dni nerwówki z Jaśkiem i jego dolegliwościami, ale już ok. Niestety z domu się nie ruszyliśmy dalej jak na pobliską górkę i to na godzinę.Za to jaką!

Otóż największa atrakcją placu zabaw nie sa bynajmniej sprzęty na nim ustawione ( no, może huśtawki z tatusiem...) , ale instrukcja obsługi placu z obrazkami 'czego nie wolno'. Zaczyna się niewinnie 'poczytaj mi tato/mamo', ale potem po nastym razie podnoszeniu i tłumaczeniu każdego obrazka po 10 razy już nie jest tak wesoło, wierzcie mi. Uciekliśmy z małżem daleko od słupka,żeby nie zostać wmanewrowanym w czytanie i chłopaki dłuższą chwilę radziły sobie same...


Były też radości z bananami:


I jazda bez trzymanki we dwójkę ( jeszcze się mieszczą skubańcy!)

niedziela, 6 maja 2012

Słodko i z fasonem

Kolejna wersja ciasteczek wycierusowych, o których niedawno było.
Ponieważ temperatura trochę spadła, postanowiłam zrobić coś do kawy na popołudnie.

Tym razem wycierusy powstały z kilku rozpuszczonych czekolad i zajęcy wielkanocnych oraz pestek dyni ( gorzkawe i zdrowe, łagodzą słodycz czekolady, a poza tym kolor zielony!) oraz podprażonych na suchej patelni ( nabierają chrupkości i orzechowego smaku po tym zabiegu!) zwykłych płatków owsianych. Przy okazji recykling pudełkowy:


Polecam polecam,bo pyszne i szybkie.

I oczywiście nieustająco zapraszam na moje czekoladowe candy - można się jeszcze zapisywać TUTAJ .

sobota, 5 maja 2012

Upalnie

Najpierw upalnie - na temperatury powyżej 30 stopni pomagaja tylko lody i to w dużych ilościach.

Kupiłam w osiedlowym pudełko, ale za szybko zeszło, więc postanowiłam zrobić własne - moje pierwsze!

Wybór padł na orzeźwiające miętowo-czekoladowe. Inspiracją były oczywiście przepisy z www.mojewypieki.blox.pl, ale zrobiłam własną wersję według własnego smaku.


2 szklanki kremówki
1 szklanka mleka
1/2 szklanki likieru miętowego ( u mnie Fantazja miętowo-czekoladowa)
1/2 szklanki syropu miętowego do drinków
2 łyżki kropli miętowych
1/2 czekolady gorzkiej
1/2 czekolady mlecznej ( czekolady starte na tarce o dużych oczkach)

(Ogólnie na lody likierowe potrzebujemy 2 szklanki kremówki, 1 szklankę mleka, 1/2 szklanki likieru- dowolnego, ale gęstego i 5 łyżek cukru pudru)

Wszystko razem wymieszać i włożyć do maszyny do lodów.Wychodzi ok. 1 litra.

Jeśli ktoś nie ma maszyny, trzeba włożyć do zamrażalnika i  mieszać co 1/2 - 1 godzinę dość intensywnie, aby nie utworzyły się kryształki lodu. Zajmuje to więcej czasu , ale efekt ten sam.
No i zdecydowanie taniej, smaczniej i zdrowiej.
Różne smaki możemy przyrządzać z tego, co mamy w domu i sezonowych owoców.
Przepisów nie brakuje.

Ja też będę różne testować, bo nawet małż stwierdził,że wyszły pyszne ( nie przepada ani za słodkim, ani za lodami, a tu proszę)
Lody wytrzymały tylko 46 godzin :))))
Kupcie maszynkę do lodów, albo zażyczcie sobie na najbliższą okazję.Droga nie jest, a ile radochy, no i lodziki w pół godziny gotowe.

piątek, 4 maja 2012

Magnolia

Od kiedy ojciec posadził parę lat temu magnolię na nowo, nie mogę sie odczekac kiedy zakwitnie i zacznie pachnieć. Jest to absolutne święto we wsi! Poprzednia nie kwitła przez 25 lat mimo licznych zabiegów pielęgnacyjnych, a obecna - co roku ładniejsza.
Oto festiwal kolorów i kształtów:




































Zapach był boski i jedyny w swoim rodzaju. Nie spotkałam jeszcze perfum ani innych zapachowych rzeczy, które umiałyby oddać teń równoczesnie świeży i słodki zapach o takim natężeniu. Był, bo kiedy to piszę po kwiatach zostało już tylko wspomnienie. Upalne słońce wypaliło kwiaty na wiór w ciągu kilku dni...

Jeśli macie możliwość posadzenia gdzieś tego drzewa - polecam gorąco. Co prawda kwitnie tylko kilka dni w roku, ale za to jak!