motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Kolędowanie w Wieliczce

Ma już siedmioletnią tradycję. Kolędowanie połączone z wizytą duszpasterską ( kolędą) najpierw w mieszkaniu rodziców Gosi, potem Gosi i jej męża Tomka. Nie było mnie tu od 4 lat z powodów różnych, przede wszystkim posiadania małych dzieci i ich obsztalunku.
W końcu nadejszła wiekopomna chwila,  kiedy mogłam zostawić chłopaków pod opieką Małża i pojechać z Asią i Tomkiem autkiem na miejsce, czyli do Wieliczki.

W spotkaniu uczestniczą różni krewni i znajomi królika, celem jest odbycie kolędy i przede wszystkim pośpiewanie całym gardłem kolęd znanych i mniej znanych.
Ponieważ chwila szczególna, wystrój również był wyjątkowy. Zwracam uwagę na świeczniki robione własnoręcznie przez Gosię:



Przybył i katolicki kapłan, czyli proboszcz parafii. Pośmiał się z nami, pożartował, opowiedział kilka ciekawych historii. Mnie ujęła szczególnie jedna:
Budowa kościoła parafialnego miała miejsce na działce, która została kupiona od miejscowego rolnika. Na swojej posesji stworzył sad owocowy, który z czasem marniał i kolejne drzewa były karczowane. Miał tam stawiać nowy dom, ale cały czas coś nie wychodziło. W końcu teren sprzedał.
Inny parafianin naszego proboszcza po rozpoczęciu prac budowlanych dostarczył zdjęcia, jakie sam wykonał 'z powietrza'. Na jednym z nich widzimy krzyż utworzony z drzew na działce, dokładnie w miejscu, gdzie dziś stoi kościół.
Jak skomentował proboszcz: 'Pan Bóg wiedział, co robi. Nie ma przypadków'.


Było też pyszne jedzonko na zastawionym stole, m. in. historyczny bigos mamy Gosi ( niebo w gębie!!!!) i pyszny placek asfalt. Nie powiem ile dokładek zjadłam, bo nie wypada;)


To jednak niesamowite, że wspólny śpiew jednoczy. Siedzieliśmy w 17 osób przy stole. Niektórych znam całe życie, niektórych dopiero wtedy poznałam, ale jak popłynęły kolędy, to zrobiło się bardzo ciepło, miło i chcieliśmy siedzieć tak długo, długo...Niestety trzeba było wracać do domów i prac.

Zanim jednak to nastąpiło, pogadaliśmy sobie, pośmialiśmy się i pośpiewaliśmy na całego. Tak rzadko w ciągu roku mam okazję śpiewać kolędy ( wigilia, msze), że cieszyłam się jak nie wiem , gdy przypomnieliśmy sobie repertuar naszej diakonii parafialnej sprzed kilku lat.
Kolędy szły na full - ze wszystkimi zwrotkami. A co! Pomagały nam w tym śpiewniki pięknie ozdobione przez Gosię:


Mieliśmy też kilka innych atrakcji. Szwagier Gosi obchodził urodziny i jako ojciec chrzestny małego Wojtka otrzymał ( oprócz innych prezentów) identyczne jak mały skarpetki z grzechotkami, które oczywiście ubrał i wykonał dziki irlandzki taniec żywiołów:



Mały Stasiu, którego pasja kościółkowa jest już publicznie znana, odprawiał sobie spokojnie swoje nabożeństwa nie przejmując się duża liczbą gości w domu. Nawet poświęcił mieszkanie z księdzem:)


Wojtuś jako najmniejszy i najsłodszy uczestnik dzielnie walczył z wychodzącymi zębami noszony przez różne ciocie i wujków. Na pewno spał pięknie do rana po takich wrażeniach.


Ech. No wyjść nie mogłam. Obiecałam Gosi,że wybiorę się do niej w pierwszy rejs autkiem. Mam nadzieję,że niedługo.