motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

sobota, 22 października 2011

Bajki

Z życia wzięte oczywiście.Wszystkie wystąpiły wczoraj.

Wracamy do domu z kroplówek samochodem z Jaśkiem i teściem. Rozmawiamy o tym,że mama lubi spać w samochodzie.Dziadek prosi' Jasiu, opowiedz mamie bajkę na dobranoc'. Jaisek nie daje się długo prosić, bo właśnie jest na etapie zmyślania różnych historii i opowiada:
'Mama poszła na krótki spacer i się zgubiła i zadzwoniła do takiego pana i pan przyjechał i ją znalazł. Koniec'
Mówię:'Jasiu, ale ta bajka była bardzo krótka, opowiedz dłuższą'.
'No dobra'
'Mama poszła na DŁUGI spacer i się zgubiła i zadzwoniła do takiego pana i pan przyjechał i ją znalazł. Koniec'

Mamy też świecką tradycję opowieści o Małej Owieczce. Opowiada Małż, jeśli Jasiek ma ochotę i jest grzeczny.Bajka zwykle trwa ok 15 min. i jest super, ale to osobny temat.
Ponieważ Jasiek nudził, a było skandalicznie późno, poprosiłam Małża, żeby bajka była krótka.
W ciemności usłyszałam:
'Mała owieczka...koniec'.
Oczywiście przez następne 10 min. nie można mnie było uspokoić, bo tak fazowałam ze śmiechu.
Zwróćcie uwagę na doskonałośc formy, lakoniczność treści, występowanie głownego wątku oraz wstępu, rozwinięcia i zakończenia. No idealny przykład do rozbioru lirycznego!
Mam genialnego męża :))))) o synie nie wspominając :)))))

piątek, 21 października 2011

Co ona w nim widziała? czyli 'Ondine'

Miałyśmy świętować z Ulą m.in. w kinie, ale nie wyszło z przyczyn życiowych. Co się odwlecze, to wiadomo, ale jak mam w perspektywie film, a potem nagle nie mam, a chce mieć, to trzeba coś zrobić. No to kupiłam ostatnią Vivę z filmem i oglądnęłam.
Strona filmu tutaj.

Film sławny z tego,że jest znany. U nas wyświetlany raczej krótko i nie zrobił wielkiej kariery.Więcej mówiło się o romansie ABC z kol. Farellem, niż o samym obrazie. Postanowiłam przekonać się naocznie.

Hm, a więc ( nie zaczynając zdania od 'a więc!) wrażenia różne.

Jest to historia dziejąca się współcześnie w irlandzkim raczej biednym miasteczku portowym. Główny bohater -rybak Syracuse zwany Circusem ma dużo własnych problemów ( w tym byłą żonę i niepełnosprawną córeczkę na wózku), a tu na głowę spada mu jeszcze żywa dziewczyna wyłowiona z morza jako osobna historia.

I tu mamy próbę realizmu magicznego - z jednej strony wydarzenia układają się w historię baśniowej wyłowionej z morza selkie ( kobiety-foki)- to wersja dziewczynki, która w swojej samotności tworzy idealny obraz nowopoznanej kobiety oraz obraz szarej (miejscami brutalnej) rzeczywistości małomiasteczkowych mieszkańców, Syracusa, jego rodziny, wyłowionej Ondine.

Z jednej strony filmu nie ogląda się łatwo - ilość zimnej wody zawarta w ujęciach po prostu mnie obrzydza. Do tego widać,że zimno i że cały czas wieje. Współczułam głęboko ABC, że musiała kręcić w takich warunkach. Podobno nawet się słowem nie poskarżyła.
Z drugiej strony - przepiękne zdjęcia!!!! Malownicze, wyraziste, mogliby w ogóle zrezygnować z dialogów, bo zdjęcia świetnie opowiadają tę historię.

Jest tam parę genialnych motywów - niby-spowiedzi u lokalnego księdza, rola córki Syracusa ( fantastyczna debiutująca dziewczynka!), motyw piosenki na morzu...
Główna para aktorska dobrze dobrana. Byłam ciekawa, co po 'Miami Vice' i 'Aleksandrze' pokaże Farell.Nieźle, ale nie przekonał mnie do swojego bohatera-rybaka.Za to akcent wyrobił sobie genialny!!!!!
Alicja Bachleda- Curuś pokazała się dokładnie i z każdej strony. Choć aktorki nie lubię, muszę przyznać, że jest bardzo ładna ( zawsze wydawała mi sie brzydka!) i moim zdaniem zagrała lepiej od Colina :)
Najbardziej ze wszystkiego spodobały mi się zdjęcia i scenariusz, który jest naprawdę ciekawą historią o tym, jak życie przynosi różne niespodzianki i jak sobie z nimi radzimy.

Polecam na wieczorny seans z herbatką ( gorącą!) i w kocyku.
Oczywiście film udostępniam chętnym pobliskim.

I dalej nie rozumiem, co ABC w tym Colinie zobaczyła, że wyszedł z tego HenryTadeusz?

Odpowietrzanie!

Jak bardzo wentyl jest potrzebny każdemu przekonałyśmy się z dziewczynami ( współmamami z przedszkola) na porannej darmowej kawie w ikei.

Po 2 godzinach razem spędzonych inaczej popatrzyłyśmy na świat, własne dzieci, duże
i małe problemy.

Po cichu liczę na to,że stworzymy nową świecką tradycję, bo oczywiście nie wyczerpałyśmy nawet 1% wspólnych tematów. Choć relacji fotograficznej brak, świadczę w imieniu wszystkich obecnych, że było super!

Na poparcie moich słów tekst ze wspomnianej kiedyś fioletowej książeczki, który akurat pasuje jak ulał do tego dnia!

Na portugalskim obiadku

Wybraliśmy się w tzw. niedoczasie do Pau i Dejwa, bo nie widzieliśmy się wieki, a tak nie wypada.
Błogo spędzone wieczorne popołudnie, oj błogo...
Zaczęło się przepysznym obiadkiem:


Dawid obiecał mi przepis na polentę, więc czekam cierpliwie, bo zjadłam jej zdecydowanie za dużo, jak i wszystkiego co było na stole. Kiedy osiągnęłam stan błogości i przepełnienia, można było pomielić trochę ozorem, co z radością uczyniłam.

Nasze potwory najbardziej zainteresowały się oczywiście kocią zabawką, czyli myszką na sznurku i próbowały zgonić na śmierć Stefana i Flanelę, co im sie nie udało, ale malutka kicia ( niedawno adoptowana) zmordowana usnęła w końcu:


A Stefan pojawiał się i znikał jak Murzyn w ciemnej sieni...

Dostaliśmy piękne prezenty- pamiątki z podróży poślubnej:


A jako ciekawostkę mój małż otrzymał zielone piwo. Ja jak wiadomo nie piję, nie częstuję, nie daję i w ogóle się alkoholem nie interesuję, ale jakie to ładne!
Kolor galaretki agrestowej! Niesamowity efekt!


Popełniliśmy chyba wszystkie możliwe gafy, zafajdaliśmy im mieszkanie ( Jasiek za dużo wypił :) i zwrócił), zrobiliśmy bajzel, przestraszyliśmy zwierzęta domowe, a oni mówią,że dalej nas lubią i jeszcze dali nam tego pysznego żarcia na wynos!

Dziwna planeta i dziwni na niej ludzie...że zacytuję klasyczkę.I chwała im za to!
A następnym razem wprosimy się sami, żeby im do głowy nie przyszło,że się od nas uwolnią:)

wtorek, 18 października 2011

Uroczysty bankiet Avon

Odbył się 11.10 - jeszcze jeden zaległy post, ale pisałam według kolejności zainteresowania czytelników:)
Taki bankiet to w pewnym stopniu podsumowanie roku, najbardziej uroczysta uroczystość dla wszystkich konsultantek, które weszły do Avon Clubu danej dywizji. Moja to dywizja 14- czyli Małopolska.
Transportem zorganizowanym, czyli autokarem, dojechałyśmy na miejsce czyli Folwark Zalesie ( zobaczcie, bo podlinkowałam).Bez dwóch zdań miejsce piękne. Duży obiekt, bardzo ładnie położony, z ciekawymi widokami. Konsekwentnie utrzymany stylistycznie w koncepcji folwarku, zadbany, czysty, ukwiecony.



W imprezie wzięło udział ok. 270 konsultantek ( było kilku panów, ale w zastępstwie).
Cała impreza odbywała się w największej sali - bardzo pięknej, wygodnej i  połączonej z galerią. Stoliki nakryte po 10 osób, ładna , skromna dekoracja.


Bankiet przebiegał pod hasłem 'impreza włoska'. Było więc włoskie menu - (carpaccio z mozarelli, makaron), była włoska flaga na balkonie.
Mnie najbardziej spodobała się dekoracja stołu w postaci przewiązanych wstążeczkami w kolorze włoskiej flagi rurek makaronu canneloni. Każdy pisał na nich swoje imię ( w ten sposób powstawała wizytówka) a pod koniec imprezy wszystkie zostały nawleczone na wstążki i połączone w jeden wielgachny łańcuch. Tak mi sie ten pomysł spodobał,że już mam własny, też z makaronem związany, na Święta:)


Każdy okręg przygotował niespodzianki - był więc ser z Podhala wyglądający jak spaghetti, limoncello i inne niespodzianki każdego z okręgów. Mój przygotował nagrodę główną w konkursie dla konsultantek- samochód:)
Wszystkie organizatorki były ubrane w czarne sukienki z czerwonymi dodatkami - wyglądały bardzo szykownie!
Świetnym pomysłem było zorganizowanie konkursu- prezentacji najstarszych i najbardziej lubianych produktów avon.Uzbierało się całkiem sporo!


 Wygrała Pani Krysia, która przyniosła pierwszy zestaw próbek i testerów konsultantki sprzed 11 lat !!!!
Konkursów w ogóle było kilka z cennymi ( choć nie wszystkimi) nagrodami.
Poznałyśmy oferty mikołajkowego katalogu, oglądnęłyśmy pokaz mody. Każdy miał swoje 5 minut na scenie, kiedy wywołano jego nazwisko i pogratulowano mu sukcesów w zakończonym roku.
Była też świetna zabawa - wodzirej Grzegorz szalał na parkiecie i bawił nas przy znanych hitach, wymyślał układy taneczne, zmieniał przebrania. Oj, wyskakałam się!


Miłą niespodzianka było dla mnie moje zdjęcie jako modelki prezentującej zestawy świąteczne :)


Fajnie było spotkać się w większym gronie ze znanymi i mniej znanymi, zwyczajnie porozmawiać, pobawić się, oderwać się od codzienności...


Każda z nas wyjechała z prezentem. Ja wzięłam jeszcze 2 balony z dekoracji dla chłopaków. A niech też coś z życia mają!
Najsmaczniejszym i bardzo widowiskowym elementem był jubileuszowy tort :


Czego mi zabrakło?
Kilku rzeczy.Po pierwsze takiego spektakularnego wspomnienia, jak to z zeszłego roku, gdy bankiet był organizowany w Chochołowym Dworze w Jerzmanowicach. Nawet zastawa stołowa była sygnowana. A jaka obsługa!
Niemiłe pierwsze wrażenie - kiedy przyjechaliśmy za wcześnie ( nie wiadomo było,czy trafimy na korki- nie trafiliśmy) i posadzono nas w jednej sali, chciałam zamówić coś do picia. Podeszłam do baru i zamówiłam sok( pomarańczowy, bardzo wodnisty) - niestety musiałam za niego zapłacić, bo jak poinformowały mnie kelnerki 'zapłacone od trzynastej', a do tej magicznej godziny było jeszcze trochę czasu. Menu "głęboko nierewelacyjne", niby włoskie, ale raczej mdłe i bez smaku. Wiem, że trudno każdemu dogodzić, ale makaron z sosem pomidorowym też trudno zepsuć, a jednak się udało. Miał smak zagęszczonej zupy pomidorowej z proszku. Jedzenia było mało! Wróciłam głodna i zmarznięta. Aby dostać kawę musiałam stać w kolejce przy barze, a i tak była chłodna.Herbaty nie dostałam. Kelnerki ubrane w czarne smutne stroje nie interesowały się stolikami za bardzo i robiły smętne wrażenie.Dobrze,że zorganizowano transport, bo inaczej nie miałabym okazji dojechać, a na ok. 200 zł na taxi nie było i dalej mnie nie stać. Pora dziwna - wtorek , godzina 13:00. Dla mnie to jeszcze w miarę, choć i tak musiałam wynająć opiekunkę, ale myślę,że znakomita większość musiała wziąć urlop na ten dzień, a to też są pieniądze...
Wiem,że może inni uczestnicy odebrali bankiet inaczej,to moje subiektywne wrażenia. Ja chyba za dużo podobnych imprez w życiu organizowałam i na za wielu byłam, może dlatego mam takie wymagania. Generalnie czuć było cięcie kosztów i to mnie chyba najbardziej zdenerwowało. I nie zdziwię się, jeśli mnie w przyszłym roku nie zaproszą ;)


Galeria zdjęć tutaj.

Wieści przedszkolne

Spóźnione ale, mam nadzieję ciekawe.

Najsampierw o akcji na Dzień Nauczyciela, którą udało się przeprowadzić dzięki ogromnemu zaangażowaniu dzieci i rodziców.

Komitet organizacyjny ( ja, Ania, Patrycja) wymyślił prezenty dla cioć przedszkolanek.
Pomysłem było coś pysznego na osłodę trudnych chwil wychowania oraz hawajskie wieńce wykonane z wyciętych przez rodziców kwiatków z imieninowych kartek jako symbole radości i samych dobrych życzeń - aloha!

Prawie wszystkie dzieci wzięły udział i narysowały ( każde w swoim niepowtarzalnym artystycznym stylu!) mniejsze lub większe autorskie 'rysunki' dla Pań. Wszystkie rysunki- kwiatuszki zostały przymocowane do hawajskich wianków, żeby było mega kolorowo i wręczone zaskoczonym ciociom z najlepszymi zyczeniami 14.10 w godzinach rannych:


Pełne zaskoczenie, wzruszenie i radość widać na buziach!


Zdjęcia kiepskie, ale mnie również aparat trząsł się z emocji:)
Ciocie napisały dla wszystkich piękne podziękowanie:



Wiem też ,że dzieci zostały poczęstowane pysznymi pomadkami w dniu święta Pań i śpiewały im 'sto lat', więc każdemu było wesoło:)
Choć dzień był wyjątkowo niefajny i ponury, w przedszkolu impreza na całego!

A teraz dla fanów próbki 'dzieł' Jaśka:

sobota, 15 października 2011

Złote jesienne candy - wyniki !!!!

Wiem, wiem, że wszyscy uczestnicy candy przebierają nogami, więc już wyniki.

Dobrze,że dałam sobie margines publikacji na 15.10, bo oczywiście wylądowaliśmy w szpitalu z Jaśkiem. Czuję się powoli, jakbym tam już  mieszkała :(

Do wygrania był następujący zestaw- niespodzianka, który niniejszym prezentuję:


-ozdobne ZŁOCONE pudełko w które zapakowany jest cały zestaw
-woda perfumowana Avon Rare Gold ( czyli Rzadkie ZŁOTO)
- zestaw "prawie" ZŁOTEJ biżuterii - naszyjnik, kolczyki, pierścionek z "prawie" brylantami :) zapakowany w osobne ozdobne pudełko
-mała ZŁOTA ramka 9x13
-olejek w sprayu Avon  ze ZŁOTYMI drobinkami do ciała
- nabłyszczające serum do włosów Avon ze ZŁOTYMI drobinkami
-trwały błyszczyk do ust Avon w kolorze Everlasting Petal czyli bardzo naturalny róż ( nie wszystko ZŁOTO, co się świeci :))
-brokatowy ZŁOTY lakier do paznokci Wibo
- magnes na lodówkę ze ZŁOTĄ myślą
- oraz małe pudełko ZŁOTYCH słodyczy, czyli Ferrero Rocher ( aby czekoladki zmieściły się w pudełku właściwym , musiałam je wyjąć z opakowania, ale zapewniam,że są wszystkie :) )
-drobna ( nie ZŁOTA ) tajemnicza niespodzianka dodatkowa

Losowanie odbyło się o pierwszej w nocy i bezpośrednio "po" odbiorca głównej nagrody został poinformowany mailowo o swoim szczęściu.

Losowanie przebiegło drogą tradycyjną, czyli losy papierowe w urnie:



Moja ręka odziana w ZŁOTY sygnet ( o nim będzie jeszcze osobny post, bo to też fajna historia) wyciągnęła  z miseczki zdobnej w pyszności ( w końcu to CANDY) spośród 70 losów ten jeden jedyny szczęśliwy:



i wszystko jasne! Zwycięzcą Złotego Jesiennego Candy została...


Emade! Serdeczne gratulacje!!!!!
Madzia -Emade napisała mi w mailu o 7:03 rano ( kto wstaje w sobotę o takiej godzinie?):
"O Mateńko Kochana,
od świtu taka niespodzianka!! HURA!!!!!! Nawet nie wiesz, jak się cieszę!!! Dziękuję, dziękuję, DZIĘKUJĘ!!"


Nie ma to jak radocha o poranku :)

Bardzo serdecznie i gorąco dziękuję wszystkim 70 osobom, które wzięły udział i włączyły się do zabawy.Przemiło było czytać wasze komentarze ! Szczególnie spodobały mi się  teksty ani_ry oraz ka. strzalki - przeczytajcie  raz jeszcze!

Jaki morał z tego (i chyba każdego) candy?
- z dawania jest większa radość niż brania - doświadczyłam!

- można poznać całą kupę fajowych ludzi z kraju i z 'zagramanicy', którzy robią fajne rzeczy lub piszą na swoich blogach na superciekawe tematy. Zwiedziłam prawie wszystkie wasze blogi i bardzo mnie to zainspirowało! Z serca dziękuję! I polecam odwiedziny innym!

- zwiedzając można dopisać się do candy organizatorów, co ja osobiście uczynię już wkrótce, bo na razie nie nadążam za własnym życiem, o zaległościach na blogu nie mówiąc...

- można zorganizować własne candy :)))), do czego gorąco zachęcam i dziękuję za zaproszenia na candy, które już dostałam

- można się fajnie bawić! Ciary były - przyznajcie :)

Toteż u mnie niedługo ( w okresie okołobożonarodzeniowym - 22 literowe słowo!) kolejne cukierasy, na które z góry zapraszam.

Mam nadzieję,że to candy dało wam tyle radochy, co mnie!

Po ukończeniu tego postu do każdego uczestnika zostanie wysłana nagroda pocieszenia, czyli specjalny PPS. Miłego odbioru! Jeśli będa jakieś kłopoty z odbiorem obrazu lub muzyki -piszcie. Nad produkcją czuwał mój małż, więc raczej nie powinno być niespodzianek technicznych, ale wszystko się może zdarzyć niestety.

Pozdrawiam i życzę miłego spokojnego wieczoru!

Special thanks and greetings from Cracow for Inga from Budapest - I hope you will like the PPS presentation, if you won't understand the poem, which is unfortunately for you in Polish, please let me know - I will translate it into English for you.

poniedziałek, 10 października 2011

Trochę ciepła na jesienne chłodne dni

I to różnorakiego. Ale po kolei.

Najpierw dziękuję Ani za poczęstowanie mnie przepysznym makaronem po tunezyjsku, który zapragnęłam natychmiast zrobić sama, jak tylko go skosztowałam. Przepis przywieziony z Tunezji przez szwagierkę Ani. Efekty na zdjęciu.
Makaron wykonany w sobotę w godzinach popołudniowych, niestety dotrzymał tylko do niedzieli do godzin rannych, tak że zdjęcia tylko w sztucznym świetle :)))


Porcja na 4-5 osób
- paczka makaronu trzykolorowego
-4-5 pomidorów ( ja dałam jedną puszkę krojonych i jedną puszkę gęstego przecieru)
- 5 ząbków czosnku
-1/2 słoika czerwonego pesto
- papryka kolorowa surowa - 2 zielone, 2 żółte, 1 czerwona
- 20-40 dkg salami ( umnie paprykowe, może być chorizo)
Czosnek obrać, pokroić drobniutko lub przecisnąć i podsmażyć na 1 łyżce oliwy. Dodać pokrojone w kostkę lub półplasterki salami.Podsmażyć. Dodać pokrojone w paski papryki i podsmażyć do zmięknięcia warzyw. Pomidory sparzyć i obrać ze skóry. Pokroić na kawałki usuwając pestki.Dorzucić do patelni ( ja w tym momencie dałam 2 puszki). Dodać pół słoika pesto, wymieszać i smażyć jeszcze trochę do zgęstnienia.
Ugotować makaron.Odcedzony dorzucić do sosu z warzywami. ( może być potrzebny duży gar, bo na patelni się już nie zmieści, chyba,że weźmiemy mniej makaronu).
Wymieszać. Doprawić do smaku.
Ja dodałam chili i bazylię, jako,że lubię pikantne dania. Podawać na ciepło. Najlepiej smakuje odgrzane, jak się wszystko przegryzie. MNIAM!!!!!!

Przepis jest boski!!!! Proszty i przepyszny. Ania posypała mi jeszcze danie serkiem i zrobiła go z białego makaronu penne. Oryginalnie jest z trzykolorowego, jak u mnie, ale może być chyba każdy rodzaj, jaki lubimy.
Wspaniałe, bardzo kolorowe, sycące i rozgrzewające danie!!!! Spróbujcie koniecznie!

W sobotni wieczór naszła mnie moja przyjaciółka Anita i w końcu opowiedziała mi o swojej wakacyjnej wyprawie do toskańskich Włoch. Ech. Okolice piękne. Pogoda cudna. W Toskanii każdy jest artystą! Byłam i ja kiedyś, a teraz świetnie oglądało mi się artystyczne zdjęcia Anity. Koniecznie zobaczcie je tutaj. w formie pokazu slajdów.
Dodajcie jeszcze muzyczkę, np. Jesień Vivaldiego i jazda!
Polecam! Zapierają dech i wzmagają marzenia o włoskim słońcu:)

Dostałam piękne prezenty, o których jeszcze będzie. Najlepsze,że zostały zapakowane w taką torebkę:


Jak widać nazwisko Bartolini trzyma się dzielnie w czołówce od czasów nieśmiertelnego Bartolomeo - herbu Zielona Pietruszka  z książek S. Pagaczewskiego :)

Anita przywiozła mi przepyszne herbatki, jedną z nich byłą tzw. herbata kwitnąca.
Słów o niej kilka. Kto nie pił i nie widział tego widowiska, niech koniecznie spróbuje. Jest to jedna z fajniejszych rzeczy, jakie widziałam.

Tu film:


Najlepsze jest to,że każda jest jedyna w swoim rodzaju, ręcznie robiona. Są różne kolory kwiatów. Napar jest delikatny, o bardzo jasnej barwie ( herbata jest biała ) i wyjątkowo łagodnym smaku. Można je kupić na allegro, w sklepach internetowych i w lepszych herbaciarniach. Moja pochodzi z Galerii Krakowskiej z Five O'clock Tea.Uważam,że to świetny prezent dla kogoś bliskiego, na pewno dla kobiety, którą kwiat ucieszy, albo bez okazji na plotki w małym gronie. Najładniej zakwita w dużym szklanym dzbanku 'kawalerze', gdzie dokładnie ją widać. Długo naciąga, dlatego warto poczekać podgrzewając dzbanek tealightem.
Moja wyglądała tak:


Chcę jeszcze polecić nowość Herbapolu - rozgrzewający syrop do herbaty na jesienne smuteczki -imbir z cynamonem i goździkami .  Po kilku dniach została mi 1/3 :)
zdjęcie stąd

Pozdrawiam gorąco wszystkich, zwłaszcza stałych czytelników!



Coś dla ducha

Asia u czestniczyła przed Wielkanocą w świetnych rekolekcjach ks. Wojciecha Węgrzyniaka na temat związków, które bardzo mi polecała. W końcu ( o wiele za późno!) zabrałam się za ich odsłuchanie.
Krótkie a bardzo treściwe konferencje, świetnie powiedziane współczesnym językiem, z poczuciem humoru i przede wszystkim z ogromną troską o słuchacza.Mądre, proste, oczywiste. Temat bardzo ważny, jeśli nie najważniejszy potraktowany bardzo szeroko - związki wszelakie i nasza zdolność do ich tworzenia. Świetne. Bardzo dają do myślenia. Warto posłuchać o każdej porze roku. Szczególnie teraz.
Znajdziecie je TUTAJ .

czwartek, 6 października 2011

Habent sua fata libelli

Piękny dzień za mną. Co prawda słoneczka nie za dużo, ale wrażeń mnóstwo!

Rano zdążyłam zamienić kilka słów z Patrycją, która dowozi synka do przedszkola z daleka i cud,że nie rozjechały nas auta na ulicy.
Po śniadanku w ikei nazbierałyśmy z Anią trochę kolorowych liści,żeby zanieść Jesień pod strzechy. Pod moją powstał bukiet do salonu, pod Ani - jeszcze nie wiem:)



Po przedszkolu - mini przedszkole  w moim ogródku, szkoda,że nie zrobiłam zdjęć, bo odwiedziły nas Ania z Izą i Monika z Mają. Ale była zabawa!

I jeszcze długa kawa z Danusią, która opowiadała o swoich bliższych i dalszych planach...

Korzystam z takich luźniejszych chwil, bo niedługo przede mną nowe wyzwania - wszystko oczywiście opiszę.

Najciekawsza historia przytrafiła mi się podczas kserowania ważnych dokumentów. Poszłam zajrzeć na półkę z tanimi książkami i zainteresowała mnie mała fioletowa książeczka.


 Przeglądnęłam, stwierdziłam,że po angielsku, więc na pewno się przyda, bo podszlifuję, nabyłam za zawrotną kwotę 1 PLN, wsadziłam do torebki i poszłam odebrać Jaśka.
Przyglądnęłam się jej dopiero godzinę temu i...okazało się, że nie jest taka zwykła!


Nie dość,że znam imię poprzedniego własciciela ( jak widać na zdjęciu próbował podpisać egzemplarz), to jeszcze książka jest czymś w rodzaju kalendarza, w którym każdego dnia można przeczytać coś fajnego! Najlepsze,że jest to terminarz na rok 1994, który własnie w bieżącym roku jest tak samo aktualny! Mogę go czytać codziennie na bieżąco i będzie pasował do mojego dnia!
Jeśli pozwolicie, będe czasami zamieszczać cytaty, bo są naprawdę wyjątkowe. Trochę staroświeckie miejscami, trochę sentymentalne, a czasami zadziwiające. Ma też w środku kilkanaście pięknych zdjęć.
Dziś trzy osoby pytały mnie jak znajduję czas na wszystko co robię, skąd czerpię energię, jak mi się kilka rzeczy udaje. Oto cytat z tej małej książeczki , właśnie z dnia dzisiejszego - 6 października, który jest odpowiedzią. Miłej lektury wszyscy językoznawcy!



Bardzo dziękuję za wszystkie dzisiejsze spotkania - ucieszyły mnie bardzo i dużo wniosły!

Także spotkanie z lekturą. Tytuł posta to w tłumaczeniu " książki mają swój los, ulegają swojemu przeznaczeniu". I ja cieszę się,że trafiłam na mały skarb, mała historię.
Jeszcze jeden dowód na to, że nie ma przypadków, tylko niespodzianki i za przysłowiową złotówkę można kupić bardzo dużo :)))))




środa, 5 października 2011

Pierwszy dzień Jana w przedszkolu

Minął lepiej niż myślałam. Rano po przebraniu butów na kapcie usłyszałam tylko - idź już mamo!
Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Wróciłam do domku, a tam... błoga cisza! Spokojnie wypita najpierw kawa , a potem herbata dla podkreślenia wagi chwili...Ech.
Sielanka skończyła się o 15:00, kiedy odbierałam dziada. Zmęczony, ale szczęśliwy wrócił i spokojnie...odreagował stres na Staszku kopiąc i gryząc. Cóż. Z perspektywy trzeciego dnia jest lepiej. Oby do wiosny!



A na razie jeszcze jesiennie w ogrodzie i ostatnie promyki słońca:



Słyszałam w prognozie, że w piątek śnieg z deszczem, ale telewizja kłamie :)