motor

motor
Walentynki są codziennie, tylko my obchodzimy je raz do roku...

środa, 14 września 2011

PP czyli Panieński Pau

Bardzo zaległy post, ale w końcu się do niego biorę, bo zaiste jest o czym opowiadać! Piszę z perspektywy kilku tygodni, ale na szczęście nic mi się nie zatarło :)
Wszystkich zainteresowanych przepraszam,że tak długo czekali.

Najlepsza przyjaciółka Pau - Ania- została główna organizatorką jej wieczorku panieńskiego. Warunki były ostre, ale uważam ,że poradziłą sobie świetnie!
Dyskusja co, kto ,gdzie i jak trwała mailowo na łączach już dobrych kilka tygodni przed planowaną datą, tak że kiedy w końcu ów dzień nastąpił, wszystkie zainteresowane ( oprócz przyszłej młodej panny) właściwie znały się prawie jak łyse konie, choć zobaczyć miały się dopiero na wspólnej imprezie (to było zdanie godne Sienkiewicza!!!!).
Spotkałyśmy się najpierw na wspólnej kolacji w restauracji 'Diego&Bohumil' na ul. Sebastiana. Poniżej pocztówka z wnętrza.



Okazało się już na początku,że kelner, to znajomy głównej organizatorki, więc atmosfera zrobiła się prawie domowa. Dziwny to jednak dom i chyba wyjątkowo wyluzowani gospodarze ( Diego był, Bohumila brakło), ponieważ w karcie pozycji mnóstwo, ale faktycznie...zakłopotany kelner donosił nam co chwilę najświeższe wiadomości z kuchni, z których wynikało,że kolejnych pozycji brakuje :(
Udało się nam zjeść jednak co nieco. Ja np. wybrałam pierożki po argentyńsku, których nie żałuję, za to pstrąga, który nastąpił później wolę nie komentować, bo to jakaś kompromitacja była...
Siedziałyśmy sobie więc  i gadałyśmy o tym i owym, a własciwie głównie o owym, czyli ślubie, który miał nastąpić, przygotowaniach, przeżyciach. Piłyśmy sobie co tam każda chciała i świetnie się bawiłyśmy żartując co chwilę z Pau.
Na zakończenie nastąpił i wystąpił w roli głównej tort upieczony przeze mnie ( występował na szczęście krótko, a to, co zostało przyszła panna młoda zostawiła do następnego dnia w lodówce i zabrała do domu). Oto i on ( duma moja i chluba!):


Przepis oczywiście tutaj. Masa tutaj, tylko zamiast brzoskwiń 1,5 kg malin, jako zewnętrzną warstwę wykorzystałam krem czekoladowy - banalny - przepis tu.Ciasto obsypane (i dociśnięte) zmielonymi w blenderze ciasteczkami oreo. Wachlarz z masy cukrowej i jadalnych perełek. Kosztował mnie chyba najwięcej roboty, ale warto było!
Pau tort chyba się spodobał i zasmakował, bo od razu następnego dnia wstawiła jego zdjęcie na swój profil na fejsie.

Potem dla zdrowotności i spalenia zbędnych kalorii przespacerowałyśmy się do klubu "Pozytywka" na Kazimierz, gdzie nastąpiła druga część imprezy w postaci quizu uczynionego Pau. Najpierw na zadane pytania wcześniej odpowiadał Dejw, a potem ona, a zebrane ( czyli my) na czele z wysoką komisją i głównym jurorem Anią sprawdzałyśmy, czy odpowiedzi są poprawne, czyli takie same. Za każde 5 poprawnych Pau otrzymywała od nas prezent, za 5 błędnych musiała wypić jednego z shotów, które przed nią stały. Prezentami były:
-wachlarz do flamenco w takim kolorze jak ten na torcie :) ( bo tańczy skubana !)
-piękny i elegancki komplet bielizny
-karnet do spa ( żeby się odstresować przed ślubem...)
- ślubną podwiązkę
- oraz czerwone okulary przeciwsłoneczne z racji promocji w lokalu :)


Bawiłyśmy się doskonale, przy okazji poznając zdanie Pau i Dejwa na różne życiowe tematy :))) Pytania ciekawe, z klasą, nienachalne.


Niestety Kopciuszek ( czyli ja) musiał uciekać po północy z racji uwolnienia opiekunki do potworów od wyżej wymienionych. Pozostałe dziewczyny bawiły się jeszcze na parkiecie chyba do trzeciej? Poprawcie mnie jeśli się mylę babinki!

Za pozostałe z wieczorku pieniądze ( wcześniej była składka) zrobiłyśmy wspólny prezent dla młodych - ozdobną personalizowaną księgę gości, żeby wszyscy na weselu wpisali im swoje życzenia i żeby było gdzie wkleić wszystkie kartki i listy z powinszowaniami.
Wieczorek uważam za wspaniały, fantastycznie zrealizowany i dograny na maxa. Wielkie dzięki wszystkim ,a zwłaszcza Ani B.

Nie było penisów, niesmacznych żartów, niczego wulgarnego i wielkiej różowej wiochy, a mimo tego spędziłyśmy przemiłe kilka godzin w swoim nowopoznanym towarzystwie. Świetna sprawa,żeby potem zintegrować gości na weselu.Pełna galeria tu.

No właśnie. Tak strasznie cieszyłam się na to wesele, kupiłam nowe ciuchy, umówiłam się do kosmetyczki, dzieci umówione z opiekunką,a tu... niestety długie dni spędzone w szpitalu z Jaśkiem. I choć potem zjadłam wraz z całym oddziałem dziecięcym pyszny torcik weselny, to płakać mi się chciało,że mnie tam nie ma.... AAAAAAAAAAAAAAA!!!! 

Wesele okazało się prawdziwym hitem. Wiem z licznych opowieści i zdjęć. Mam nadzieję,że filmową relację zobaczę kiedyś osobiście, choć to nie to samo.
Pogoda dopisała, a przede wszystkim dopisało szczęście na twarzach i w sercach Państwa Młodych, czego im z całego mojego serca na wieczność życzę.Tylko popatrzcie! Pozazdrościć!
Dlaczego ja nie umiem robić takich zdjęć !?

3 komentarze:

  1. Asiu, to ja, rzeczona Pau, której panieński pięknie udokumentowałaś, opisałaś - kronikarzu, fotoreporterze Ty, a wcześniej oczywiście przepysznie go uświetniłaś. Panieński taki jaki chciałam, bez niepotrzebnych penisowo-króliczych gadżetów, za to w gronie bliskich koleżanek i przyjaciółek, które choć każda pojawiła się w moim życiu na innym jego etapie, to tak samo ważna. Nasz ślub i wesele także w gronie najbliższych i tych nam najszczęśliwiej życzących (nawet jak kogoś nie było ciałem, to ich energia była z nami). Tak chcemy przez całe życie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to dobrze,że mojego bloga czytają szczęśliwe młode mężatki, których dobre fluidy docierają i do mnie:) Dziękuję!
    jakakolacja

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za słowa uznania i cudowną relację:)
    Zaczerwieniłam się! ;)

    Ania B.

    OdpowiedzUsuń