Postanowiliśmy już wczoraj ze znajomymi uświęcić Walentynki, bo w tygodniu jak wiadomo zamieszanie i trudno będzie w spokoju gdzieś wyjść.
Na początek wybraliśmy się do restauracji 'Wesele' na Rynku Głównym. Zdjęcia ze strony restauracji, o tej po prostu są lepsze :)) Jak doczytałam, została też wymieniona w przewodniku Michelina.
Jeśli szukacie dobrego jedzenia w ścisłym centrum Krakowa, to mogę to miejsce śmiało polecić. Położenie piękne- z widokiem na kościółek św. Wojciecha. Wystrój bardzo oryginalny- niby nawiązanie do wiejskiej chaty, ale spokojne i z umiarem, żadna 'wioska tańczy'. Na stołach świeże kwiaty i bardzo fajna muzyka, która towarzyszyła nam przez cały czas biesiadowania- mieszanka różnych stylów i znanych kawałków, bardzo dla ucha przyjemna.
Co do cen i menu - nie jest to Kazimierz, więc i porcje mniejsze ( ale wykwintniejsze) i ceny nieco wyższe, ale choć nie wyszliśmy objedzeni jak beki, dania zdecydowanie warte swojej ceny- świeże, smaczne, pięknie podane. Śmialiśmy się,że choć okres Bożego Narodzenia się skończył, kucharz ozdabia talerze choinką :)))), ale była na tyle dobra,że i ona zniknęła. Bardzo miła obsługa. Może to standard dzisiaj, ale byłam mile zaskoczona troską pani kelnerki.
Napaliłam się na borowiki w cieście francuskim i byłam bardzo zadowolona, bo w lutym smakowały jak prosto z lasu- pachnące i w pysznym sosiku. A polędwiczkami wieprzowymi w formie szaszłyka byłam naprawdę zachwycona! Nie ma jak pyszne jedzonko :))))
Przemiło siedziało się nam w lokalu: zmrok zapadał, dorożki leniwie kursowały, tłumów na Rynku nie było, więc wszystko pięknie podane w oknie. Noc jak bas, księżyc wysoko jak sopran - cytując poetę.Śmialiśmy się tylko z wozów patrolowych policji,że suki jeżdżą jak za dawnych lat, ale teraz to są ekskluzywne suczki:)
Jedynym minusem dla mnie było to,że siedzieliśmy przy oknie i wiało chłodem:(
A potem wylądowaliśmy w kinie Kijów na 'Nędznikach'. Strona filmu tutaj .
Uczucia mieszane. Napalałam się na ten film, bo obsada naprawdę zacna. Historia ( mnie) znana i warta opowiedzenia, ale... znalazło się jednak kilka 'ale'.
Nie przekonuje mnie forma musicalu zastosowana do tej historii, a przynajmniej sposób w jaki jest skonstruowana. Wiadomo,że musical, to widowisko słowno-muzyczne i piosenki wystąpić muszą, a w tej wersji raczej wydaje się to paraoperą niż musicalem. Brakuje scen mówionych, które napędzają akcję i w efekcie film miejscami nuży.Aktorzy super, ale nie wszyscy są śpiewakami klasy 's' i to słychać. A 2-3 świetne głosy nie ratują sytuacji, choć chylimy przed nimi czoła ( Amanda Seyfried, Anne Hathaway,Hugh Jackman). Przez konwencję śpiewu stałego trudno wychwycić 'numery śpiewane', bo zlewają się z całością. Muzyka przyjemna, ale nie porywa. Nie zapamiętałam ani jednej piosenki, choć dwie w trakcie filmu są rozpoznawalne, bo na nich opiera się całość muzyki.
Aktorstwo bardzo dobre, choć w jednej scenie zaskoczył mnie negatywnie Russel Crowe- nie wiedział, co zrobić z rękami ;) Wygląda na to,że Hathaway dostanie oscara, bo bardzo przekonywająco zagrała Fantine, choć rola krótka, ale przejmująca. Cieszę się,że Jackman zagrał Valjeana, a Crowe -Javerta, bo to dowód na to,że zostaną zapamiętani nie tylko jako Volverine i Gladiator- w końcu to świetni aktorzy wszechstronni.
Bardzo podobała mi się w filmie scenografia i charakteryzacja - zwłaszcza dbałość o zęby aktorów. Jak Fantine wyrywa zęba dla pieniędzy, to to widać! Tak samo jak to,że ich nie myje, a lud Paryża ma szkorbut i pali na potęgę. Nędzarze wyglądają jak nędzarze, a najbardziej pozytywni bohaterowie nie paradują w idealnie czystych okryciach i ze świeżutkim i nieskazitelnym makijażem. Brawo!
Bardzo ciekawym wątkiem filmowym jest małżeństwo Thenardierów grane przez Helenę Bonham-Carter i Sashę Barona Cohena - z jednej strony są częścią tej historii, a jednak w specyficzny dla siebie siebie sposób gry i charakteryzację ożywiają opowieść, bo oto znów widzimy Królową Kier i Borata, ale z innej epoki.
Trudno opowiada się dwutomową powieść o tak specyficznym stylu i naprawdę niemożliwe jest zawarcie wszystkich jej wątków w filmie. Proponuję najpierw zmierzyć się z oryginalną książką Hugo, potem oglądną wersję fabularną 'Nędzników', a na końcu sięgnąć po ten musical,żeby mieć jakieś punkty odniesienia.
Historia sama w sobie jest naprawdę niesamowita i wzruszająca, a przy tym zaskakująco bliska uniwersalnych realiów: miłość, nienawiść, bieda, rewolucja w imię haseł, poświęcenie...długo by wymieniać. Najlepiej przeczytać.
Mojemu małżowi przypomniała się scena z filmu 'Ziemia obiecana'Wajdy':
- zmarł Hugo.
- Tak? A w czym robił?
Którą to scenę dedykuję wszystkim napalonym na musical' Nędznicy'. Na Filmwebie dostał prawie 8 gwiazdek. Ja daję mu uczciwe siedem. Z przyjemnością wrócę do muzyki z tego filmu - postaram się wsłuchać w tę historię, ale raczej nie oglądnę go raz jeszcze, przynajmniej nie szybko. Wolę książkę:)
A kartka z kalendarza to:
Ja mimo wszystko muszę wybrać się do kina na Nedznikow.....
OdpowiedzUsuńNapalilam się jak Ty :-)
Idź Entomko i wyrób sobie własne zdanie. To moja subiektywna recenzja.
UsuńNo, no bardzo bogate i atrakcyjne walentynki!!!!! Nie wiedziałam, że najnowsi "Nędznicy " to musical?! Jakoś sobie nie mogĘ wyobrazić śpiewającego Russella CROWE:)pOZDRAWIAM!
OdpowiedzUsuńŚpiewający Crowe 'daje radę'- bez fałszu, ale bez szału :)Zdecydowanie lepiej wychodzi mu granie bez śpiewania.
UsuńMiłego ogladania :))
OdpowiedzUsuń