Nie miałyśmy możliwości widzieć się dość długo. A to choroby dzieci, a to pilne sprawy w rodzinach, a to zwyczajnie nie wyszło...Jak się wkońcu dorwałyśmy ( i tak w niepełnym składzie, ale taki lajf) to przekrzykiwałyśmy się wzajemnie,żeby się wyrobić.
Miało być zupełnie inaczej - najpierw kino, a potem uroczysta kolacja w lokalu na cześć Uli i jej urodzin. Ale wyszło super!!! Dorota podjęła nas u siebie po królewsku ! Zrobiła taką zupę dyniową,że wzięłam dwie dokładki i wzięłabym trzecią, gdyby nie ser pleśniowy z orzechami, który czekał grzecznie na talerzyku obok.
Boskiej zupie na pysznym rosołku, z ptysiowym groszkiem poświęcam osobne zdjęcie - jest tego warta!
Były też i inne smakołyki, i pod koniec wizyty wiedziałam,że mało co zjem tego dnia, ale warto było wszystkiego spróbować. Dorotka dogodziła nam jak zwykle:P
Miałyśmy tak dużo sobie do powiedzenia,że czasu na zdjęcia niestety nie straczyło. Będą nastepnym razem. Ważniejsze okazało się to,że tęskniłyśmy za sobą bardzo,że możemy pogadać o naszych wspólnych i nie tylko sprawach i że tak naprawdę nie ważne gdzie, ale najważniejsze z kim. Kina nie zburzą, restauracja zawsze się znajdzie.
Już się nie mogę doczekać następnego spotkania!
A cukieras na dziś jest taki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz